W Jego ranach jest nasze zdrowie
Rozmowa z Agnieszką Skrzypczyk, liderką Centrum Duchowości Ruchu Światło–Życie Archidiecezji Katowickiej przy parafii Błogosławionej Karoliny w Tychach.
Redakcja: – Przed naszą rozmową zastanawiałam się od czego zacząć. Pomyślałam, że na początku warto, aby Czytelnicy dowiedzieli się nieco o wspólnocie, która jest miejscem Twojego wzrastania w wierze.
Agnieszka Skrzypczyk: – Posługuję w Diakonii Modlitwy, która działa w ramach Centrum Duchowości Ruchu Światło–Życie Archidiecezji Katowickiej przy parafii Błogosławionej Karoliny w Tychach.
– Długa nazwa...
– Długa nazwa i długa historia. Diakonię Modlitwy tworzą osoby, które spotykają się na modlitwie od kilkunastu lat, regularnie, co tydzień. Początkowo naszym zadaniem była „tylko” modlitwa. Z czasem nasza działalność poszerzyła się również o konkretne dzieła, które były odpowiedzią na potrzeby najpierw wspólnoty parafialnej, później szerszego grona osób. Są to np. kiermasz parafialny, Tyski Wieczór Uwielbienia, organizowany 3 razy do roku, tygodniowe rekolekcje wyjazdowe. Ponadto regularne modlitwy wstawiennicze, otwarte dla wszystkich chętnych.
– Czy Diakonia Modlitwy jest grupą zamkniętą?
– Nie. Do naszej wspólnoty mogą dołączać nowe osoby, które jednak muszą przyjąć określone reguły życia, którymi wszyscy w tej wspólnocie się kierują i przyjęli je za własne. Te reguły są ściśle związane z Ruchem Światło-Życie oraz z charyzmatem jaki proponował ks. Franciszek Blachnicki. Zasadniczo we wspólnocie mogą znaleźć się osoby rozmodlone, żyjące w bliskości Pana Boga. Osoby, które znają swoje ograniczenia ale także talenty, którymi mogą służyć innym. Krótko mówiąc, muszą to być osoby otwarte na działanie Ducha Świętego, na Jego natchnienia i poruszenia serca.
– W takich grupach modlitewnych objawiają się często charyzmaty Ducha Świętego, których On udziela dla dobra całej wspólnoty.
– To prawda. Najczęściej służymy charyzmatem proroctwa. Jest to słowo Boga, które On w danym momencie kieruje do zgromadzonych na modlitwie osób. Nie jest to proroctwo w ścisłym tego słowa znaczeniu. Oznacza to, że rzadko odnosi się ono do przyszłości ale raczej mówi o tym, co jest tu i teraz. Takie proroctwo może dotyczyć całej wspólnoty albo konkretnej osoby. Posługujemy także charyzmatem modlitwy w językach. Może to być albo jubilacja albo glosolalia. Jest też dar poznania, który jest rodzajem proroctwa. Polega na tym, że osoba nim posługująca ma poznanie, że Jezus dotyka serca konkretnej osoby, przychodząc z łaską uzdrowienia albo z zapewnieniem, że troszczy się i jest blisko.
– Jesteście więc świadkami działania Boga.
– Tak, to niezwykłe doświadczenie. Pan Bóg zwykle działa kompleksowo, to znaczy dotykając serca, dotyka także ciała i odwrotnie. Nie chodzi o to, że zawsze gdy Pan Bóg dotyka serca osoby np. niepełnosprawnej, to ona wstaje z wózka i jest wyleczona fizycznie. Pamiętam pewną dziewczynę, ciężko chorą na raka, za którą modliliśmy się. W pewnym momencie modlitwy Pan Bóg dał nam poznać, że ona jest już uzdrowiona, że wysłuchał naszej modlitwy. Ale dziewczyna ta została uzdrowiona wewnętrznie, nie zaś wyleczona fizycznie. Jest poważna różnica między uzdrowieniem a wyleczeniem. To czasem idzie w parze, ale nie zawsze. W przypadku tej dziewczyny, która już nie żyje, uzdrowienie polegało na tym, że Pan Bóg ją przygotował na przejście do wieczności i dał jej pewność, że On tego chce.
– Czasem Bóg działa spektakularnie, objawiając Swoją moc na zewnątrz, a czasem dokonuje w sercu człowieka cudów, które pozostają zakryte.
– Właśnie. Nie zawsze jesteśmy w stanie od razu zweryfikować, co się dzieje podczas modlitwy. Często dowiadujemy się o owocach tej modlitwy już po fakcie. Ludzie do nas podchodzą, piszą świadectwa. Często dopiero po dłuższym czasie ktoś się do nas odzywa i daje świadectwo o tym, że Bóg go dotknął i uzdrowił, czy nawet wyleczył. Ludzie często potrzebują „przetestować” i sprawdzić w praktyce prawdziwość tego uzdrowienia i udzielonej łaski. Są często niedowiarkami, próbują na własną rękę zweryfikować w życiu to, co dokonało się na modlitwie: robią badania, proszą lekarzy o postawienie ponownej diagnozy. Mają takie myślenie, w którym asekurują się przed ostatecznym ogłoszeniem światu, że oto zostali uzdrowieni. Są po prostu ostrożni.
– Oprócz ostrożności, która jest zrozumiała w takich sytuacjach, potrzeba chyba przede wszystkim wiary.
– Zdecydowanie tak. Kiedy człowiek nie ma w sobie wiary w Bożą moc, Bogu trudno jest działać. On się nigdy nie narzuca. Ale trzeba też pamiętać o tym, że Bóg jest wszechmocny i nie ma dla Niego takiej przeszkody, której nie mógłby pokonać w dotarciu do serca człowieka. On może wszystko!
– Przypomina mi się w tym miejscu ewangeliczny opis spotkania Jezusa z kobietą kananejską, która z ogromną wiarą i determinacją błagała Go o interwencję.
– Zauważ jednak, że na początku Jezus nie jest specjalnie chętny, aby pomóc tej kobiecie. Trochę się ociąga, szuka wymówek. Chce sprawdzić jak bardzo jej zależy, jaka jest jej wiara.
– Dzisiaj powiedzielibyśmy, że Jezus na początku nie zachował się w stosunku do tej kobiety jak dżentelmen, jednak widząc jej nieustępliwą wiarę, hojnie ją obdarował, uzdrawiając jej córkę.
– Bo kiedy człowiek wierzy, Bóg jest „bezradny”. Wówczas nie potrafi pozostać obojętny i działa z potężną mocą. Wiara człowieka to „słaby punkt” Boga.
– Stale przekonuję się o tym, że względem Pana Boga trzeba być nachalnym i nie ustawać w prośbach.
– Taka postawa śmiałości wobec Jezusa wynika z zażyłości z Nim. Chodzi o to, że jeśli ja jestem blisko Jezusa w codzienności, to mogę sobie na więcej „pozwolić” w stosunku do Niego na modlitwie. To jest tak jak z przyjacielem, któremu się ufa. Z innym sprawami idziesz do zwykłego znajomego, a zupełnie z innymi do przyjaciela. Przyjacielowi ufasz, znasz go, on zna ciebie, jesteście dla siebie ważni – więc możesz go prosić o więcej niż zwykłego znajomego. Możesz do niego zadzwonić w środku nocy z płaczem i spodziewać się, że on nie będzie wściekły, że go obudziłaś, tylko pomilczy z tobą przez słuchawkę, albo nawet do ciebie przyjedzie, by z tobą pobyć. To jest prawo przyjaźni, ale to zawsze działa w dwie strony.
– Mam przed oczami scenę z ostatniego Tyskiego Wieczoru Uwielbienia: potężny tłum ludzi wyciągający swoje ręce w stronę Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Każdy, jakby za wszelką cenę pragnie dosięgnąć uzdrawiającej mocy Boga...
– Jezus pragnie naszego szczęścia i dlatego przychodzi z uzdrowieniem. Wyciąga Swoją rękę pełną darów ale te dary może złożyć tylko do naszych wyciągniętych dłoni, do otwartego serca. I nie trzeba się martwić, że Jezus przyjdzie nie w porę albo nie z tą łaską, której nam potrzeba. On wszystko o nas wie. Bo tylko w Jego ranach jest nasze zdrowie.
– Masz poczucie, że służąc w charyzmatycznej grupie modlitewnej możesz liczyć na wyjątkową bliskość Jezusa?
– Jestem blisko Jezusa ale czuję, że można być jeszcze bliżej. Ja w moim pragnieniu bycia w bliskości z Jezusem jestem nienasycona. Pragnę wciąż więcej i więcej.
– Jestem pewna, że każdy człowiek, który świadomie przeżywa swoją wiarę i relację z Jezusem, musi w końcu dotrzeć do takiego momentu, w którym powie sobie, że już nie potrafi i nie chce żyć inaczej, jak tylko w miłosnej bliskości z Nim.
– Decyzja o wyborze Jezusa jest sercem wiary. W wierze przecież głównie o to chodzi, by wybierać Jezusa i Jego wolę, a nie własne widzimisię. To Jemu trzeba pozwolić, by nas prowadził. Ja kiedyś sama byłam mocno niepoukładana w środku, poraniona i zalękniona, pełna egoizmu. Doświadczyłam uzdrawiającej mocy Jezusa i dzisiaj już nie wiem, co to jest lęk.
– Skoro tak, to znaczy, że przede mną jeszcze bardzo daleka droga. Ja wciąż głównie wyciągam łapę po swoje...
– W moim przypadku uzdrowienie było długim procesem. Potrzebowałam wiele modlitwy, wiele miłości. Dzisiaj wiem, że Jezus jest lekarstwem na wszystko.
– Teraz tym przekonaniem i pewnością dzielisz się z innymi.
– Wiem, że tego doświadczenia, tej łaski nie można zostawić dla siebie. Dlatego to, co otrzymałam, przekazuję dalej, dzielę się. Na to, że tak trzeba, wskazuje piękna definicja charyzmatu, która jest zasadą pięciu D: dar darmo dany dla drugich. Otrzymałam bezinteresownie i dlatego bezinteresownie daję.
– Jesteście w Diakonii Modlitwy także grupą przyjaciół. Czy to wam pomaga, razem posługiwać modlitwą?
– Cały czas pracujemy nad miłością między sobą. Jesteśmy tylko ludźmi. Jak wszyscy mamy swoje ograniczenia, przyzwyczajenia, słabości. To oczywiste, że tam gdzie gromadzą się ludzie, spędzają ze sobą czas, tam również pojawiają się problemy, nieporozumienia. Nie jesteśmy od tego wolni. Nie jesteśmy jakimiś duchowymi herosami. Jednak fakt, że się przyjaźnimy, pomaga nam wspólnie trwać przy Bogu. Te dwie rzeczywistości są mocno ze sobą powiązane.
– Przyjaźń z Jezusem uczy tego, jak przyjaźnić się z drugim człowiekiem.
– Nigdy bym nie pomyślała, że można na modlitwie posprzeczać się z Jezusem. A ja potrafię. Ale te sprzeczki zawsze kończą się rozejmem i zawieszeniem broni. Podobnie w moich ludzkich relacjach przyjaźni, choć oczywiście zdarzają się nieporozumienia, mam pewność, że nikt się na mnie nie obrazi, nawet jeśli powiem mu parę cierpkich słów.
– Tak samo jest w przyjaźni z Jezusem. Wpatrując się w Niego, możemy mieć absolutną pewność, że On nigdy nie odwróci od nas Swego oblicza. Bez względu na okoliczności, zawsze będzie czekał i tęsknił za naszą obecnością. Zawsze wierny.