Nasi orędownicy – Noli me tangere
Wyrzekła się swojej przeszłości, śmierć grzechu już dla niej nie istnieje. Nie budzi w niej lęku, gdyż jej wzrok sięga w Światłość. To blask Zmartwychwstałego zmienia pokutny nokturn duszy Marii Magdaleny w triumf wielkanocnego Alleluja!
2013-06-06
Jacek Glanc
Nie wiadomo, jak długo już trwa w melancholijnej ekstazie. Nieobecna w swym powabnym ciele, zastygła w bezruchu, zatopiona w myślach. Zewsząd przytłacza ją gęsty półmrok celi. Dopiero obficie kopcący płomyk lampki olejnej wydobywa subtelność jej urody. To pokutująca św. Maria Magdalena oczami mistrza baroku Georgesa de La Tour.
Niedbale przywdziana koszula odsłania półnagie ramiona. Czyżby to metaforyczne wspomnienie cielesnej słabości Marii z Magdali? Wszak to jej ewangelista Łukasz wylicza „(…) siedem złych duchów, które ją opuściło”. Koszula jest jednak olśniewająco biała… Czy to dowód osiągniętej czystości, a może radości z powrotu do Boga! Ubioru dopełnia krwisto-czerwona spódnica. Najpewniej to oznaka ongiś gorącego temperamentu pokutnicy, daleko jednak bardziej teraźniejszej, bezgranicznej miłości do Zbawcy. I jeszcze ułożona na prawym kolanie czaszka przemijania i nicości, zdaje się wołać za starotestamentalnym Koheletem: "vanitas vanitatum et omnia vanitas" – „marność nad marnościami i wszystko marność”. Nawrócona kobieta jest doskonale oswojona z tą myślą. Dotyka czaszki tak, jak matka kładzie rękę na głowie dziecka. Wyrzekła się swojej przeszłości, śmierć grzechu już dla niej nie istnieje. Nie budzi w niej lęku, gdyż jej wzrok sięga w Światłość. To blask Zmartwychwstałego zmienia pokutny nokturn duszy Marii Magdaleny w triumf wielkanocnego Alleluja!
O czym może rozmyślać ta wyjątkowa niewiasta, której istnienie uwiecznili czterej Ewangeliści? Najpierw wspomina chwilę, gdy wyruszyła z Magdali nad Jeziorem Galilejskim z nadzieją na spotkanie z Mistrzem. Gdy wreszcie cielesna astenia rzuciła ją pod Jego stopy - On oczyścił jej duszę, nadając przywilej Uczennicy Pańskiej. A potem pamięć przywołuje obrazy codziennego podążania za Nazarejczykiem - kurz drogi do Kafarnaum i wilgotne powietrze pobrzeża Jordanu. Zdumione twarze: ślepców, którzy poznali co to tęcza; trędowatych, którzy z rozkoszą przyglądali się swoim uzdrowionym ciałom; chromych, którzy własnoręcznie sięgnęli po słodkie daktyle i wreszcie uwolnionych z mocy zła, których usta wolne już były od piany opętania. Jeszcze w uszach wybrzmiewają słowa przypowieści Nauczyciela, tych szczególnie bliskich - o zagubionej owcy i nieurodzajnym figowcu, któremu dano ostatnią szansę. Serce wiedzie zaś na Via Dolorosa i nakazuje nieustanne przeżywanie widoku kolan Pana ścieranych na jerozolimskim bruku, Jego rozszarpanych batogami pleców, zlepionych krwią oczu, świstu młota spadającego na rzymskie gwoździe i agonii, nim „zasłona przybytku rozdarła się na dwoje”. Wreszcie wspomnienie niewymownej żałości, kiedy to: „(…) przyszedł zamożny człowiek z Arymatei, imieniem Józef,(…) i poprosił o ciało Jezusa.(…) owinął je w czyste płótno i złożył w swoim nowym grobie, który kazał wykuć w skale, a przed wejściem zatoczył duży kamień i odszedł.” (Mt 27;57-61). Kiedy poczęli pierzchać klakierzy, zabrakło Apostołów, a cudem dotknięci ozdrowieńcy nagle popadli w amnezję – ona pozostała wierna, „siedząc naprzeciw grobu”. Wreszcie pora na najwspanialsze wspomnienie z „wczesnego ranka, pierwszego dnia po szabacie, kiedy jeszcze było ciemno”. To jej pierwszej objawił się Boski Ogrodnik, a gdy wezwał ją po imieniu – „Mario!”, ona powitała Go słodkim - „Rabbuni!”.
A potem z szerokimi ze szczęścia źrenicami i wyciągniętymi ramionami postanowiła przytulić się do Żyjącego Wiecznie… On jednak wypowiedział słowa hamujące eksplozję radości, owo: „Noli me tangere!” – „Nie dotykaj mnie!”. Zamiast przygarnąć, zlecił nowe zadanie: „(…) udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego". Ona, jak zawsze posłuszna, poszła i oznajmiła: „Widziałam Pana!”. Bracia zaś uznali jej świadectwo za „czczą gadaninę”, no bo jak uwierzyć kobiecie, która nie studiowała Tory, jak w ogóle można było uwierzyć kobiecie w tamtych czasach.
Bezwarunkowo wierna św. Maria Magdalena to kobieta o zagmatwanej historii. W VI w. papież Grzegorz I Wielki utożsamił ją z Marią z Betanii, siostrą Łazarza, która w Ewangelii św. Jana obmywała wonnym olejkiem Jezusowe nogi (J 11,2) oraz z nieznaną z imienia jawnogrzesznicą, która według św. Łukasza namaściła Nauczycielowi nogi w domu Szymona (Łk 7,36-50). Tak oto tradycja, a za nią sztuki piękne naznaczyły zmysłową Marię z Magdali piętnem permanentnej pokuty za domniemane cielesne skłonności. Odium niejednoznacznego usytuowania Magdaleny - „kobiety o cudzej biografii” - próbował rozwiać w IX w. arcybiskup niemieckiego Mainz - Rabanus Maurus, nadając tytuł: „Świętej Równej Apostołom”, gdyż to ona, jako pierwsza, zaniosła uczniom nieprawdopodobną wieść o Zmartwychwstałym. Tym samym, obudziła w nich wielkanocny entuzjazm i umożliwiła wyjście z letargu Golgoty. Mimo to, kolejne wieki i pokolenia ludzkie przypisywały jej wizerunek „Świętej Jawnogrzesznicy”, stawiając jako wzór doskonałego żebrania o przebaczenie win i grzechów przeszłości.
Przyglądam się ponownie mrocznemu obrazowi Georgesa de La Tour… Ikonograficzna kontemplacja Świętej trwa nieprzerwanie. Czy to jednak tylko pokuta, tylko żal za grzechy, tylko biczowanie duszy?
Daleko bardziej postać Marii Magdaleny emanuje spokojem, pewnością i niezłomną wiarą, że Chrystus Pan żyje! To już nawet nie radość z samego faktu pustego Grobu. Mniej ważne zdają się też być zapewnienia anielskich heroldów Wielkiej Nocy. Ona nie potrzebuje ugruntowujących ją w wierze oświadczeń innych świadków Cudu poranka. Jej dusza jest czysta, „ogołocona ze wszystkiego, co do niej przywiera od zewnątrz”, może więc do woli rozsmakować się w bezgłośnym Christus surrexit vere! Alleluja!. Święta Maria z Magdali jest pewna – Mistrz prawdziwie żyje teraz i na wieki! To jest jej szczęście! Pozostaje więc niezmiennie – piękna, bo obcuje z Życiem; prawie – posągowa, bo poznała Drogę i Prawdę. Doskonale godzi to, co zmysłowe i święte, cielesne i duchowe, to, co z doczesnego i wiecznego świata. Jeśli zaś jest coś, co w ludzki sposób nie dopełnia rzeczonego szczęścia, to ciągle powracające - Noli me tangere z ust ukochanego Rabbuni.
No ale jakże „Apostołka Apostołów” mogła wtedy zatrzymać Jezusa jedynie dla siebie… A co z ewangelicznym niewiernym Tomaszem? A co byłoby z niewiernymi Tomaszami ostatnich dwóch tysięcy lat?