Życie za szybą
Dziewięć lat starali się o dziecko. Ona trzykrotnie poroniła. W 2008 roku wreszcie się udało. Na świat przyszedł Mikołaj. Małżonkowie Katarzyna i Wojciech Dębiccy opowiadają o swoim nawróceniu i o tym, jak na co dzień wygląda życie w objęciach szczęścia.
2013-06-07
Redakcja: – Prawdę mówiąc, miałam poważne obawy, czy uda nam się spotkać. Mieszkamy ponad 300 kilometrów od siebie, a Wy na dodatek należycie do ludzi bardzo zapracowanych.
Katarzyna Dębicka (KD): – Nie da się ukryć. Żyjemy bardzo szybko i aktywnie. Mamy sporo obowiązków i często faktycznie brakuje nam czasu na wiele rzeczy. Ale co do tego, że to spotkanie dojdzie do skutku – nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Niezmiernie ucieszyliśmy się z twojej propozycji i od razu wpisaliśmy sobie termin tej rozmowy w nasz rodzinny kalendarz.
– Cieszę się, że jesteście we trójkę: Wy i Wasz syn Mikołaj.
Wojciech Dębicki (WD): – W naszej rodzinie to nic nadzwyczajnego. Każdą wolną chwilę spędzamy razem. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że chcemy. Po drugie taką sytuację wymusza stan Mikołaja, jego choroba. Jest dzieckiem przy którym stale ktoś musi czuwać, zapewniać poczucie bezpieczeństwa i stałości otoczenia. On panicznie boi się jakichkolwiek zmian.
– Na co choruje Mikołaj?
KD: – Nasz synek jest dzieckiem autystycznym. Ponadto zdiagnozowano u niego Zespół Aspergera, który należy do pochodnych autyzmu.
– Mikołaj jest ślicznym chłopcem, nie wygląda na chorego.
KD: – Masz rację, bo autyzm jest bardziej chorobą duszy niż ciała. To oczywiście duże uproszczenie, ale w sensie fizycznym naszemu dziecku właściwie nic nie dolega.
– Możesz w takim razie wyjaśnić, na czym polega choroba Mikołaja?
KD: – Mikołaj nie potrafi nawiązać normalnego kontaktu z otoczeniem, bo chorują jego uczucia. Nie komunikuje stanów emocjonalnych, rzadko zgłasza swoje potrzeby. Ma niekontrolowane wybuchy płaczu i agresji. Wydaje się być obojętny na czułość i pieszczoty z naszej strony.
– Ale takie zachowanie nie oznacza przecież, że Wasz syn niczego nie czuje.
WD: – Oczywiście, że nie. Cały problem polega właśnie na tym, że Mikołaj przeżywa i doświadcza ogromnej ilości uczuć, tylko nie potrafi tego okazać i nazwać. To tak, jakbyś stała za szybą, widziała cienie i nie mogła niczego dotknąć i bliżej określić. Niby jesteś bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki, a w rzeczywistości żyjesz w zupełnie innym świecie, do którego nikt nie może dotrzeć i z którego nikt nie może cię wyrwać.
– Mikołaj jest Waszym jedynym dzieckiem. Wiem, że długo na niego czekaliście.
KD: – Tak. Pobraliśmy się 15 lat temu, w lipcu 1998 roku. Bardzo pragnęliśmy dziecka, więc od razu zaczęliśmy się o nie starać. W ciągu dziewięciu lat trzykrotnie zachodziłam w ciążę ale żadnej z nich nie udało mi się donosić. Pamiętam swoją złość i bezradność. Nie rozumiałam dlaczego spotyka to właśnie nas. Byłam wściekła na męża, na Boga, na cały świat.
– Byłaś wówczas zrozpaczona ale jak się wkrótce okazało, czas ten był dla Was początkiem głębokiego nawrócenia.
KD: – Śmiało można tak powiedzieć.Poznaliśmy się z Wojtkiem w Duszpasterstwie Akademickim prowadzonym przez Ojców Dominikanów. Pan Bóg i sprawy wiary zawsze były dla nas ważne. Przynajmniej tak nam się wydawało. Jednak trudne doświadczenia, które dotknęły nas już w małżeństwie, odsłoniły powierzchowność naszej więzi z Bogiem. Szybko okazało się, że dużo ważniejsze są dla nas nasze plany niż Jego wola. Musieliśmy przyznać, że jedyne, czego oczekujemy od Boga, to tego, by nie wchodził nam w paradę. Kiedy w końcu to do nas dotarło, rozpoczął się proces uzdrawiania i nawrócenia.
WD: – Trzeba dodać, że proces ten był bolesny i długi. Szczególnie dla mnie. Jestem mężczyzną i głową rodziny. Lubię wiedzieć, że coś ode mnie zależy i na coś mam wpływ. Lubię troszczyć się o moich najbliższych. A tutaj nagle okazało się, że to Pan Bóg chce się o nas zatroszczyć po swojemu. Musiałem Mu więc oddać stanowisko kapitana na statku naszego rodzinnego życia i zadowolić się rolą zwykłego majtka.
– Zostałeś zdegradowany...
WD: – Dzisiaj na wspomnienie tamtych wydarzeń, uśmiecham się. Wtedy jednak nie było mi do śmiechu. Paraliżował mnie lęk o przyszłość, o to, co czeka mnie i moją żonę.
– I pośród tego największego lęku znów pojawił się Bóg.
KD: – Tak. Zjawił się ów Kapitan i wydał rozkaz rzucenia kotwicy. Uspokoił burzę i od razu przestało rzucać naszym statkiem.
– A bez metafor...
KD: – Okazało się, że po raz czwarty jestem w ciąży. I być może trudno w to uwierzyć – mimo wcześniejszych doświadczeń, absolutnie nie czułam lęku, o to, co nas czeka. Miałam w sobie totalny spokój. Ten spokój nie pochodził oczywiście ode mnie. Czułam pewność, że tym razem będzie dobrze.
– Ale nie było dobrze.
KD: – Z czysto ludzkiego punktu widzenia było nawet fatalnie. Prawie przez całą ciążę musiałam leżeć, miałam kiepskie wyniki badań i anemię. Istniało poważne ryzyko, że kolejny raz stracę dziecko.
WD: – Mimo to ufaliśmy, że o to życie troszczy się Bóg. Postanowiliśmy, że przyjmiemy wszystko, co On zechce nam dać. Moment, w którym podjęliśmy tę decyzję, był jak dotąd najważniejszym wydarzeniem w naszym życiu.
– Zaufaliście i macie Mikołaja.
WD: – Oczywiście byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział teraz, że wiadomość o upośledzeniu i chorobie naszego syna nic nas nie obeszła. Przeciwnie – bardzo wstrząsnęły nami przypuszczenia lekarzy, że Mikołaj prawdopodobnie cierpi na autyzm. Byliśmy na swój sposób zdruzgotani. Ale to zdruzgotanie zdecydowanie różniło się od tych wcześniejszych. Nie potrafię tego logicznie wyjaśnić.
KD: – Faktycznie trudno opowiedzieć o tym słowami. Bo to, czego doświadczyliśmy jest działaniem łaski. To, że zdołaliśmy udźwignąć ten ciężar, nie jest naszą zasługą. Ta zdolność przyszła spoza nas. Możemy być za to tylko wdzięczni.
– A wdzięczność poszerza serce...
KD: – Nasze serca poszerzyła! Nawet nie wiesz, jak bardzo. Doskonale pamiętam siebie i nasze małżeństwo z czasów przed nawróceniem i przyjściem na świat Mikołaja. Nie było między nami przemocy, ale nie było też wsparcia i prostego zapewnienia, że jest się szczęśliwym u boku tej drugiej osoby. Kiedy poczuliśmy, że Bóg nas obdarował, sami zapragnęliśmy dawać, nie licząc koniecznie na odpłatę.
– Przypomina mi się w tym miejscu piękny wiersz księdza Twardowskiego, w którym Autor pisze, że miłość jest kiepska z matematyki i nie potrafi rachować. Miłość przyjmuje to, co dostaje i wciąż daje, nie licząc na wzajemność.
WD: – Jest dokładnie tak, jak pisze Poeta. My oczywiście nie potrafimy jeszcze tak kochać i nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy w stanie dawać sobie taką miłość. Wierzę jednak, że jest to możliwe.
– A ja patrząc na Was odnoszę wrażenie, że właśnie w taki sposób kochacie Mikołaja. Kochacie go mimo, że nie potrafi odwzajemnić Waszej miłości, troski, czułości i zainteresowania. Bez względu na przeszkody nie rezygnujecie!
KD: – Przyznam, że nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób ale może faktycznie jest w tym trochę racji. Przecież nie kochamy naszego syna za coś, ale dlatego, że po prostu jest.
WD: – Jestem pewien, że Mikołaj nas kocha. Zewnętrznie rzadko to okazuje, ale to nie jego wina tylko choroby, na którą cierpi. Mnie wystarczą drobne „dowody” jego miłości. Kiedy na przykład Mikołaj się wystraszy, wówczas instynktownie przytula się do Kasi lub do mnie. Choćby wokół było wiele innych osób, on zawsze bezbłędnie trafia do nas. Wierzę, że to miłość prowadzi go pod właściwy adres.
KD: – Mikołaj ma ogromne serce i wiele miłości. Możemy to zaobserwować chociażby podczas jego modlitwy. Kiedy „po swojemu” rozmawia z Bogiem, jest skupiony, wyciszony i ma rozpromienioną twarz. To niezwykły widok! On doskonale wyczuwa, kim jest Bóg i kocha Go tak, jak potrafi.
– Można by powiedzieć, że miłość nic sobie nie robi z zewnętrznych przeszkód i niesprzyjających okoliczności.
WD: – Tak. Zwłaszcza kiedy spojrzymy na miłość Boga. Ona potrafi znaleźć drogę do serca każdego człowieka, nawet tego bardzo chorego i niepełnosprawnego.
– Pogodziliście się z losem i z Panem Bogiem. Słowem – jesteście szczęśliwi. Czego zatem mogę Wam życzyć?
KD: – Owszem, jesteśmy szczęśliwi. Nawet bardzo. Jeśli przez własną pychę i głupotę niczego nie popsujemy, powinno być dobrze. Jeśli o mnie chodzi, to życzyłabym sobie pokornego i posłusznego serca, które zawsze będzie zdolne wybrać to, czego chce Bóg. Jestem pewna, że reszta poukłada się sama.
– A mały Mikołaj ma jakieś marzenie?
WD: – Tego niestety nie wiemy na pewno. Mikołaj jednak potrafi na swój sposób zakomunikować nam bardzo wiele. Ostatnio zauważyliśmy na przykład, że wygrzebał z pudła pluszowego psa i co wieczór targa go za uszy do łóżka. Śpi z nim na jednej poduszce. Być może daje nam w ten sposób do zrozumienia, że przyszedł czas, aby pomyśleć o nowym, czworonożnym domowniku...