Historia Jose Carrerasa

2013-07-24

Wielki tenor, a zarazem człowiek o dużej pokorze wobec nieoczekiwanych i trudnych zdarzeń – Jose Carreras. Hiszpan, dla ścisłości Katalończyk. Pragnę omówić jak wobec faktu o stwierdzeniu ciężkiej choroby potrafił zawalczyć o siebie by móc nadal kontynuować swą muzyczną karierę i nieść radość swym aksamitnym głosem.

Cudowne dziecko

Już od najmłodszych lat przejawiał on wybitny talent, potrafił po obejrzeniu filmu „Wielki Caruso” bezbłędnie odtworzyć poszczególne arie! Był to sygnał dla jego rodziców, którzy dzięki wykształceniu i subtelności nie zignorowali tego faktu, i postawili na dalsze, już ukierunkowane, kształcenie syna. Jego droga sceniczna była podobna do dróg pozostałych, także wybitnych tenorów, takich jak Placido Domingo i Luciano Pavarotti. Początkowo, jako bardzo młody chłopiec, występował Carreras na scenach oper rodzimych, by z biegiem czasu powitać szerszą publiczność tłumnie zebraną na deskach już światowych oper w Londynie, Mediolanie czy Nowym Yorku. Tenor poproszony o wymienienie ulubionych partii spośród tak wielu przez niego śpiewanych, przywołuje postacie Rudolfa z „Cyganerii” Giacoma Pucciniego i Don Jose z „Carmen” Bizeta. Kariera Jose Carrerasa rozwijała się w zawrotnym tempie, a w latach 1985–1986 zostało wydanych aż osiem jego płyt. Wystąpił on także w licznych operach (należy wspomnieć o debiucie w Pajacach) oraz dał szereg koncertów.

Choroba

W tym okresie, pomimo zrozumiałego szczęścia, na jego twarzy malowało się zmęczenie, bladość, a oczy straciły dawny blask. Problemy ze zdrowiem mocniej dały o sobie znać kiedy tenor przebywał w Paryżu, gdzie kręcono filmową wersję „Cyganerii” z jego udziałem. Pomimo nie najlepszego samopoczucia, wiązał z produkcją ambitne nadzieje na przyszłość, gdyż uważał, że otworzy mu ona drogę do zdobycia pozycji supergwiazdora, takiego jakim był jego idol z czasów dzieciństwa – Enrico Caruso. Nadszedł sądny dzień, w którym dowiedział się o druzgocącej chorobie, a owego dnia na planie filmowym miała miejsce długa synchronizacja ruchu jego ust ze śpiewem. Był coraz bardziej słaby i każde następne ujęcie powodowało u niego narastającą frustrację. Po południu był zdecydowany by zasięgnąć porady lekarza i tym samym udał się na badania do amerykańskiego szpitala. Wyniki były złe, a zmniejszona aż o 90% liczba płytek krwi budziła uzasadnione obawy w sercach lekarzy o zdrowie i życie Jose Carrerasa. By potwierdzić na razie wstępną diagnozę należało poddać pacjenta jeszcze innym, dokładniejszym badaniom, w tym nakłuciu lędźwiowemu. Tenor błyskawicznie pomyślał o swojej drogiej matce, która w wieku zaledwie 50 lat zmarła na chorobę nowotworową, a wcześniej została poddana takiemu samemu badaniu. Po 48 godzinach od chwili opuszczenia planu filmowego otrzymał od lekarza brzemienną w skutkach diagnozę, że jest chory na ostrą postać białaczki limfocytowej, a jego szanse na przeżycie wynoszą 1:10. W tym czasie przypomniał sobie o śmierci swego kuzyna, który niestety przegrał walkę z białaczką. Medycy zadecydowali o przetransportowaniu tenora prywatnym samolotem do kliniki w Barcelonie na przeprowadzenie dalszych badań.

Walka

Jose Carreras wiadomość o chorobie przyjął ze spokojem, lecz pomimo nikłych szans na wyleczenie zapragnął z całych sił walczyć jak przysłowiowy lew. Uważał, że tak należy i jeśli istnieje choć cień szansy to trzeba podjąć wyzwanie by przedłużyć swoje życie. Postanowił, że podda się każdej kuracji, która wprowadzi go w stan remisji lub, o czym marzył, doprowadzi do wyleczenia. Już po dwóch dniach pobytu w barcelońskiej klinice, śpiewak został poddany chemioterapii, która była powodem komplikacji. Jej siła tak osłabiła system odpornościowy pacjenta, że wywiązało się zapalenie płuc, które na szczęście udało się opanować. Jednak by zminimalizować groźbę kolejnych infekcji, przeniesiono śpiewaka do sterylnego pokoju. Wielu medyków jest zdania, że największe szanse na osiągnięcie remisji i wyzdrowienia u chorych na białaczkę daje możliwość przeszczepienia szpiku kostnego. Jednak w praktyce nie jest ona tak oczywista, gdyż odszukanie odpowiedniego dawcy jest trudne i pochłania dużo czasu. Natomiast w tego typu schorzeniach niejednokrotnie czas jest na wagę złota. Po kilku tygodniach badań osób z rodziny tenora, niestety żadna z nich nie mogła ofiarować daru życia w postaci cennej tkanki. Dlatego w tej trudnej sytuacji medycy zdecydowali się na wykonanie u chorego przeszczepienia jego własnego szpiku, czyli poddania go transplantacji autologicznej. Zabieg ten należy do ryzykownych i nadzwyczaj trudnych, ponieważ istnieje ryzyko, że mimo zastosowanej chemioterapii mogą przetrwać w nim komórki nowotworowe, które z powrotem trafią do organizmu. Natomiast zaletą tego zabiegu jest to, że pacjent nie musi przyjmować leków immunosupresyjnych (jeśli jest przeszczepienie allogeniczne czyli od dawcy zdrowego, wówczas nie istnieje ryzyko wszczepienia komórek nowotworowych, ale z kolei jest groźba odrzutu). Tak więc ratując tenorowi życie, poddano go najpierw cyklowi chemioterapii, po którym nastąpiło wypadanie włosów, i przykre o znacznej sile dolegliwości bólowe ze strony żołądka które trwały 24 h na dobę. O zgrozo, jak musiał on cierpieć! Przez okres czterech miesięcy przebywał w sterylnych warunkach, a odżywiano go za pomocą kroplówki. W tym czasie tenor otaczał opieką swój głos i wierzył, że jeśli dane mu będzie żyć, to tylko po, by nadal móc śpiewać.

Nadzieja

Na czas transplantacji życiodajnej tkanki, Jose Carreras został przetransportowany do Freud Hutchinson Institute, znajdującej się z Seattle, słynącej w świecie, najbardziej prestiżowej kliniki onkologicznej. Dodam, że w niej po raz pierwszy przeprowadzono transplantację szpiku kostnego. Wszystkie osoby poruszone chorobą wybitnego tenora, ale także zwykłą ludzką potrzebą pamięci i wsparcia dla człowieka walczącego o zdrowie, obdarowały go ponad 100 tysiącami listów z budującymi życzeniami. Dołączyła do nich także para królewska z Hiszpanii, która często i systematycznie nadawała depesze i łączyła się telefonicznie z dzielnym pacjentem. W szpitalu w Seattle nie omieszkali odwiedzić go także Placido Domingo i Luciano Pavarotti, którzy czule zatroskani dali mu całe swe wsparcie, by jak najszybciej mógł wrócić na scenę.

Zawierzenie Bogu

Osobiście tenor wcześniej deklarujący laickie podejście do życia i spraw wiary, w czasie choroby doznał istnego duchowego przebudzenia. Zawierzył swe życie i zdrowie nie tylko lekarzom, ale upatrywał pomocy od Najwyższego. Żył ze świadomością, że Bóg jest jego sprzymierzeńcem i czerpał od niego życiodajne siły do walki. Przeprowadził także wizualizację, która choć nie zawsze prowadzi do wyzdrowienia, to znacznie sprzyja polepszeniu samopoczucia chorego, wycisza go, uspakaja i wzmacnia podczas konfrontacji z tak mocnym przeżyciem jak ciężka choroba. Po naznaczonej sukcesem transplantacji szpiku kostnego J. Carreras musiał zostać poddany kolejnemu przykremu leczeniu jakim jest radioterapia. Po zakończonych udrękach chemio- i radioterapii przyszedł 14-dniowy okres, który miał dowieść czy zastosowane leczenie przyniosło oczekiwane rezultaty. Ku uciesze lekarzy, jak i samego pacjenta, wszystko wskazywało na to, że tak, lecz niebawem jak „grom z jasnego nieba” spadła na nich niespodziewana katastrofa. Nowo wszczepiony szpik kostny zaczął bowiem nagle nie domagać, a system odpornościowy przestał pełnić swą funkcję. Medycy z Seattle niezwłocznie zaczęli aplikować pacjentowi lek nowej generacji o nazwie GMCSF, który ku ich ogromnej uldze należycie poskutkował i nastąpiła regresja choroby. Tenor został wypisany ze szpitala po dwóch miesiącach pobytu, najpierw poleciał do Londynu, a potem samolotem wprost do Barcelony do wytęsknionego domu, w którym nie było go przez 119 dni. Ale, co najważniejsze, wrócił całkowicie zdrowy.

Pomoc innym

Z wdzięczności za uratowanie życia, pragnął być żywym świadectwem, że nawet tak ciężką chorobę można zwycięsko pokonać i założył w roku 1988 Fundację mającą na celu pomagać wszystkim osobom dotkniętym białaczką. Stworzył międzynarodową rejestrację dawców szpiku kostnego, a także przeznaczył sporą kwotę pieniędzy na badania nad leukemią. Jose Carreras przekazał także pieniądze dla kliniki w Barcelonie, celem stworzenia tam kilku sterylnych sal, podobnych do tych, które istniały w Fred Hutchinson Institute w Seattle. Przez te wszystkie lata i zapewne do dnia dzisiejszego nadal jeździ po świecie, prowadzi Fundację i swym pięknym przykładem daje nadzieję, że zdrowie chorych jest nie tylko w rękach lekarzy, ale naprawdę wiele zależy od nas samych, naszej niezłomnej wiary w lepszą przyszłość, powodzenie i jak najbardziej realny powrót do upragnionego zdrowia.

Twórczość czytelników

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024