Pasja rodzinna

O tym, jak pokonałem chorobę, cierpienie i ból.

Pan Jan znalazł receptę na ból i cierpienie.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2013-07-24

Ku pokrzepieniu serc

Rok 2013 to dla mnie rok ciekawych jubileuszów. Pierwszy to taki ,że urodziłem się w 1943 roku a więc 70 lat temu. Drugi to ten , że w 1953 roku a więc 60 lat temu  po raz pierwszy w życiu przyjąłem Pana Jezusa do swego serca. A jubileusz trzeci to spotkanie w 2003 roku – a więc 10 lat temu – wspólnoty Cichych Pracowników Krzyża w Głogowie i złożenie wraz z moją starszą córką Dominiką przyrzeczenia przynależności do Centrum Ochotników Cierpienia. Czy to był przypadek? Czy może raczej Bóg miał taki scenariusz na moje dalsze życie? Próbuję znaleźć na to odpowiedź.

W tym momencie muszę cofnąć się o 10 lat, kiedy drugi raz w życiu znalazłem się w szpitalu, tym razem onkologicznym w Bydgoszczy. Wstępne badania, a potem operacja. Po opuszczeniu szpitala niecierpliwe czekanie na wypis, którego odbiór się przedłużał. Nie muszę wspominać co się działo w moim wnętrzu. Wreszcie jest, ale diagnoza ta najgorsza: nowotwór o dużej złośliwości. Mimo tego nie załamałem się, Lekarzowi, który wręczał mi ten wypis powiedziałem, że ma najpiękniejszy zawód na świecie, bo pochylając się nad chorym i cierpiącym pochyla się nad Chrystusem. Zrobiło to na nim duże wrażenie. I tak zaczęła się wspólna rozmowa o Bogu Miłosiernym, o Bogu który nie zostawia człowieka samego z jego cierpieniem, bo On w tym cierpieniu jest. Pan Jezus mówi: „Nie lękaj się cierpień, Ja jestem z tobą (Dz. 151); „Innej drogi nie ma do nieba prócz drogi krzyżowej. Ja sam przeszedłem ją pierwszy (Dz.1487).

Potem nastąpiło długie leczenie wszystkimi środkami dostępnymi nowoczesnej onkologii. Tak się złożyło, że posiadam unikalne dla mnie zdjęcie z tego okresu kiedy na głowie nie miałem żadnych włosów (wiadomo – chemia). A co ciekawe, zdjęcie to zrobili mi przyjaciele, z którymi pojechałem na rekolekcje do wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej w Zaborówcu. Rekolekcje te były dla mnie wielkim wsparciem psychicznym w czasie 1 etapu leczenia. Pomogła mi też dodatkowa kuracja, którą stosowałem równolegle z tą konwencjonalną – kuracja fitoterapią Ojca Edmunda Szeligi – misjonarza, Salezjanina z Peru przy pomocy leków Vilcacory. Kuracja ta wzmocniła mnie fizycznie.

Kiedy powiedziałem lekarzowi, że przed chorobą lubiłem biegać po lesie, odpowiedział: "to niech pan biega". I tak zaczęło się dla mnie to najważniejsze leczenie – przy pomocy biegania.  W lesie zapominałem o chorobie i o tym, co będzie poptem. Mój serdeczny kolega nauczył mnie biegać na orientację i zabierał mnie na zawody. Zacząłem zdobywać nawet medale w kategorii wiekowej sześćdziesięciolatków. Dużym wsparciem i mobilizacją był mój syn, który zaczął biegać już wcześniej. Zaczęliśmy z żoną i synem jeździć na różne zawody biegowe. Wreszcie po wielu treningach w Smukalskich lasach spróbowałem swoich sił w biegu na 10 km. Pojechaliśmy z całą rodziną do Poznania na prawdziwe zawody „Maniacka Dziesiątka” -  tak się ten bieg nazywał  - czyli okrążenia wokół jeziora Maltańskiego. Czy podołam!  Przecież nie wiem czy jestem zdrowy (chemia trochę wyniszczyła organizm), ale byłem pełen optymizmu. Przed biegiem przypomniał mi się 2 list św. Pawła do Koryntian: „Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa tak też wielkiej doznajemy od Chrystusa pociechy”. Wyznaczyłem sobie minimum biegowe: ukończyć bieg i nie być ostatnim. Po 62 minutach bieg ukończyłem. Nie zawiodłem ani siebie, ani rodziny, która dodawała mi otuchy. Potem były jeszcze inne zawody, jak: „IX Bieg Europejski” w Gnieźnie, podczas którego chyba św. Wojciech pomógł mi poprawić rekord życiowy w biegu na 10 km (54 minuty). Była to dla mnie wielka radość, bo po raz pierwszy biegłem z synem i synową.

Boży plan

Ale dobry Bóg coś dla mnie przygotowywał. Odczuwałem w tym kierunku wyraźne działanie Ducha Świętego. Byłem przekonany, że Bóg przez chorobę i cierpienie chce mi coś powiedzieć. Tylko trzeba to w odpowiednim czasie odczytać. Na mojej dalszej drodze nie przypadkowo spotkałem wspólnotę Cichych Pracowników Krzyża z Głogowa. Po powrocie z pierwszych rekolekcji w Głogowie mój  proboszcz ks. Stefan Bryll wyraził zgodę, aby zainteresować parafian apostolatem Centrum Ochotników Cierpienia. W czerwcu 2004 r. odbyło się w mojej parafii p.w. Przemienienia Pańskiego w Bydgoszczy pierwsze spotkanie w celu zorganizowania grupy przewodniej. Tak się złożyło, że na to spotkanie przyjechał ks. Janusz Malski z panem Guzewiczem z Głogowa, którzy wracali z Torunia. Był też obecny ówczesny diecezjalny duszpasterz chorych – ks. Janusz Tomczak i redaktor „Przewodnika” Adam Gajewski. Zainteresowanie było nawet duże, ale po pewnym czasie w spotkaniu grupy przewodniej brały udział już tylko 3 osoby. Nie wiedziałem co robić, ale przypomniały mi się słowa Jezusa „Jeżeli dwaj albo trzech zgromadzą się w imię Moje tam Ja jestem pośród nich”.

W tym miejscu cofnę się trochę w czasie. Bóg już chyba wcześniej przygotowywał mnie do tej misji. W pobliżu mego miejsca zamieszkania zauważyłem pewną starszą kobietę na wózku inwalidzkim. Zacząłem ją odwiedzać i podwozić do kościoła, co było dla niej wielką radością. Zabierałem ją na pielgrzymki i pomagałem w wielu sprawach. Wspólnie się modliliśmy i… płakaliśmy. Czułem, jak bardzo jestem jej potrzebny. Agnieszka nazywała mnie swoim misjonarzem. Było to dla mnie cenne doświadczenie życiowe. Ale kiedy zmarła, powstała we mnie jakaś pustka. Będę musiał poszukać nowego „Chrystusa mojego połamanego” – pomyślałem. Wiem już, gdzie Go znajdę – pójdę do szpitala. Tam jest wiele twarzy takich, jak Chrystusowa – porysowanych cierpieniem i bólem. Albo do domu opieki, gdzie w samotności Chrystus-człowiek oczekuje kogoś bliskiego, aby tylko porozmawiać, uśmiechnąć się, podać pomocną dłoń. I tak ciągle – do dzisiaj – na mojej drodze życiowej Bóg stawia ludzi na obraz i podobieństwo swoje.

Duch Święty mnie prowadzi i oświeca

Moja duchowa pustka szybko się wypełniła. Na terenie mojej parafii powstaje zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy. Co tydzień, w sobotę, zacząłem uczestniczyć, jako lektor, we Mszy świętej wspólnie z chorymi tego ośrodka. Po jakimś czasie podszedł do mnie pacjent i poprosił, byśmy wspólnie odmawiali różaniec, na co przystałem. Więc dodatkowo raz w tygodniu przychodziłem, aby wspólnie z panem Alojzym i chorymi, których przyprowadził, modlić się. Pewnego dnia pracownik tego ośrodka powiedział mi, bym przychodził co czwartek o godz.10.30 (po rehabilitacji chorych). Jakie było moje zdziwienie, kiedy na sali zastałem około 20 chorych na wózkach, czekających na mnie. Miałem niesamowitą tremę; co powiedzieć,  jak zacząć? Dobry Bóg przy pomocy Ducha Świętego na mojej dalszej drodze do wyzdrowienia postawił aż tylu „Chrystusów połamanych”. Przez pierwszych kilka lat spotykałem się z tymi chorymi systematycznie na modlitwie tylko sam. Potem dołączyła do mnie pielęgniarka – pani Alicja, która stała się współzałożycielką pierwszej grupy przewodniej w mojej parafii w Bydgoszczy. A Duch Święty dalej „robił swoje”. Niespodziewanie, z okazji Światowego Dnia Chorego, 11 lutego 2006 r. zostałem zaproszony do ośrodka telewizji bydgoskiej, do audycji na żywo, jako gość dnia, aby przedstawić telewidzom idee Centrum Ochotników Cierpienia. Było to dla mnie wielkie wyzwanie i zobowiązanie.

Prawie zapominałem o mojej chorobie nowotworowej. Jak się później dowiedziałem, ta moja praca i pozytywne nastawienie psychiczne miały duży wpływ na moje wyleczenie. W między czasie do stale powiększającej się grupy członków CVS dołączyła również moja ciocia Kazimiera, która z niezwykłym entuzjazmem zorganizowała grupę przewodnią w swojej parafii św. Antoniego. Oprócz spotkań formacyjnych zaczęliśmy organizować pierwsze wyjazdy z chorymi na różne pielgrzymki oraz do Głogowa na rekolekcje i turnusy rehabilitacyjne. Aż wreszcie spotkałem kapłana ks. Leszka Chudzińskiego (kapelana szpitalnego), który się nami zainteresował i zaopiekował. Potem zostały już tylko formalności, aby naszą działalność zaaprobował Ksiądz Biskup. W przygotowaniu statutu naszego Stowarzyszenia bardzo mi pomógł nasz nowy członek – brat Piotr, który miał wykształcenie teologiczne, oraz ksiądz Janusz Malski z Głogowa, który przyjechał  do Bydgoszczy aby naszą działalność przedstawić Księdzu Biskupowi. Wreszcie – po roku działań wspieranych  gorącą modlitwą, 11 lutego 2008 r. ks. biskup Jan Tyrawa – ordynariusz diecezji bydgoskiej wydał dekret zezwalający  na działalność Centrum Ochotników Cierpienia Diecezji Bydgoskiej. Asystentem naszego apostolatu został mianowany nasz dotychczasowy opiekun ks. Leszek – diecezjalny duszpasterz służby zdrowia i chorych.

Czy to wszystko było w planie Bożym? Przecież nadal nie wiedziałem czy jestem wyleczony? Według opinii lekarzy, jeżeli przez 5 lat nie ma oznak choroby, to pacjenta uznaje się za wyleczonego. Oczywiście co roku chodziłem do szpitala na badania. Któregoś dnia lekarz powiedział mi, że chciałby mieć takie wyniki jak. Radości nie było końca; prawie nie wierzyłem, a za sobą miałem już 5 lat niepewności. Dziękuję ci Panie – Tobie zaufałam nie zawstydzę się na wieki.

Próba sił i zdrowia

Aby uwierzyć we własne siły i w to, że naprawdę jestem zdrowym, postanowiłem poddać się próbie. Szybko nadarzyła się okazja. Dowiedziałem się, że w Tucholi odbędzie się bieg „Hubertusa” – na 15 km. Byłem nawet nieźle przygotowany, bo zgodnie z radą lekarza biegałem po lesie. Ale 15 km to musi być niezły wysiłek! Poprosiłem Ducha Świętego o oświecenie, modliłem się. Wspólnie z najbliższą rodziną pojechałem do Tucholi. Wywieźli nas ( zawodników) 15 km za miasto, do Borów Tucholskich. Było sporo ludzi, większość oczywiście dużo młodsza. Ja znalazłem się w kategorii M65. No i start, zaczęło się! Czy podołam? Syn mój biega już maratony (42 km), synowa też dołączyła. Moja młodsza córka wybiegała już pół maratonu (21 km). A ja, czy mam być gorszy? Biegłem początkowo w małej grupie, trochę z tyłu, potem już sam. Piękna leśna przyroda, którą podziwiałem podczas tego biegu, umacniała mnie. Podziwiałem wspaniałe dzieła Boże. Niedługo zobaczyłem oznakowanie - 10 km. To tyle już przebiegłem? Ale co dalej? Po 12 kilometrze zacząłem odczuwać zmęczenie, które się potęgowało. Pomyślałem o modlitwie różańcowej. Ale czy przy takim wysiłku to możliwe! Nie traciłem nadziei, że dobiegnę do mety. Jeszcze tylko 2 km. Rozważam tajemnice bolesne. „Zdrowaś Mario…”. Zauważyłem, że ta modlitwa mi pomaga. Już widać peryferie miasta… jest ciężko… Czy podołam? Mijam zawodnika, który nie może już biec, więc idzie. Ostatni kilometr… ból w stopie się potęguje... to już jak niesienie krzyża na Kalwarię. To cierpienie ofiaruję za prześladowanych chrześcijan w innych krajach. Zdrowaś Mario... Chyba już niedaleko meta, ktoś mi klaszcze a ja ostatnim wysiłkiem nadal biegnę. Przydałby się Szymon z Cyreny. I Weronika, aby mnie otarła chustą. Przychodzą mi myśli: po co mi to wszystko, ten trud, cierpienie a zarazem „Tylko ten może iść za Jezusem, kto jest gotowy nieść swój własny krzyż”. Jest meta - to już koniec. „Potem Jezus powiedział: pragnę, podano mu gąbkę nasyconą octem, Jezus skosztował i rzekł: wykonało się”.

Pokonałem siebie, swoje słabości i chorobę. Uwierzyłem w siebie! „W dobrych zwodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem (2Tm4, 6-7).

Przesyłam to moje świadectwo wszystkim chorym i cierpiącym, ku pokrzepieniu ich serc. Nigdy nie wolno się załamywać, trzeba wierzyć w siebie i zaufać Bogu. Bóg Cię kocha takim, jakim jesteś. On jest w twoim cierpieniu i bólu. Zaufaj Mu, powierz Mu twoje zdrowie. Pan Jezus mówi: „Chociażby cierpienie twoje było największe, to nie trać spokoju ducha ani się nie poddawaj zniechęceniu (...) Odsłoń Mi wszystkie rany twego serca, Ja je uleczę, a cierpienie twoje stanie się źródłem uświęcenia twego” (Dz.1487). Twoje cierpienie może stać się drogą do nieba, trzeba to wykorzystać, aby nie stało się ono bezużyteczne. Te słowa jako najważniejsze przekazał nam nasz założyciel, ks. Prałat Luigi Novarese, który już został ogłoszony Błogosławionym. Teraz myślę, że Bóg potrzebował mnie do zrealizowania swojego celu, ale najpierw mnie doświadczył. Mój krzyż, którego doświadczyłem podczas choroby nowotworowej stał się miejscem błogosławieństwa. Przyjąłem to cierpienie, które – jak się okazało – stało się czasem wielkiej łaski, powołania i darów charyzmatycznych, które otrzymałem.

Próbujcie, Kochani Chorzy odkryć w sobie ten dar powołania w cierpieniu, do którego zachęcał sam bł. Jan Paweł II.

Chciałbym, aby dobry Bóg dał mi jeszcze dużo sił do posługi wśród chorych i cierpiących, jako czynny brat Cichych Pracowników Krzyża. Marzę również, by w tym roku pojechać do Ziemi Świętej i podziękować Jezusowi za dar uzdrowienia oraz 70 lat życia i tam odbyć bieg z Betlejem do Jerozolimy. Chwała Panu!

Twórczość czytelników, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 24.11.2024