Mała Chinka
2013-07-25
Dzielną bohaterką tej historii jest chińska dziewczynka – Kailee, która jako niemowlę została porzucona zimą 1987 roku w mieście Changde, w chińskiej prowincji Hunan. Pierwszym miejscem, które ujrzała była szkoła dla nauczycieli, skąd trafiła do sierocińca. W Chinach narodziny dziewczynki nie są tak oczekiwane i przyjmowane z radością, jak przyjście na świat chłopca, na którego mówi się często „mały cesarz” lub „nasz skarb”. Cała rodzina pokłada też w nim nadzieję, że na sędziwe lata stanie się on dla nich wsparciem, zapewni im opiekę i miejsce w swym sercu. Niestety dziewczynki spotyka często zgoła odmienny i naznaczony żalem los.
Nowe życie
W życiu Keilee smutek na zmianę przeplata się z radością, beztroską i dużym szczęściem, a to za sprawą pojawienia się w jej życiu nowych, kochających rodziców. W roku 1988 kiedy dziewczynka miała roczek i była rozkosznym bobasem o okrągłej buzi, ciemnej czuprynce i uszkach w kształcie płatków porcelany, została zauważona przez małżeństwo przybyłe z Ameryki – Lidię i Owena Wellsów. Para ta miała już dorosłe potomstwo z poprzednich związków, a na 15-lecie swojego pożycia pragnęła podarować dom i miłość dziecku, które nie miało nigdy prawdziwej rodziny. I tak po załatwieniu i podpisaniu wszystkich niezbędnych formalności, malutka Keilee trafiła pod opiekuńcze i czułe skrzydła swych wybawców. Słowo wybawca ma tutaj znacznie głębszy sens.
Nagła choroba
Do 5. roku życia Keilee rozwijała się znakomicie, była radosna, smukła i smagła od uśmiechających się do niej promyków słońca. Nikt nie spodziewał się, że kilka dni po jej 5. urodzinach rodzina państwa Wellsów zostanie tak boleśnie doświadczona i wystawiona na trudną próbę. Dziecku już wcześniej sporadycznie zdarzały się krwawienia z noska, ale tym razem stan dziewczynki był o wiele poważniejszy, gdyż oprócz wysokiej temperatury doznała mocnego krwotoku. Rodzice silnie zaniepokojeni jej stanem powzięli szybką decyzję o szukaniu ratunku w szpitalu. Początkowo po pierwszych badaniach dokładnie nie można było stwierdzić co jest odpowiedzialne za tak ciężki stan dziewczynki. Padały różnorodne i domniemane diagnozy o reakcji na podawane wcześniej leki, brano też pod uwagę znacznie poważniejszą chorobę – białaczkę. Po wykonaniu kolejnej biopsji (w czasie trwania choroby dziecko było jej poddane aż 20 razy!) lekarze mieli druzgocącą wiadomość dla rodziny dziecka. Byli już pewni, że cierpi ona na aplazję szpiku, inaczej zwaną anemią (niedokrwistością) aplastyczną. Stan był bardzo ciężki, a najbardziej korzystną metodą leczenia byłoby dla dziewczynki przeszczepienie szpiku kostnego. Lecz jak znaleźć dawcę kiedy nieznane są dane rodziny biologicznej, a szanse na odszukanie osoby niespokrewnionej, która byłaby idealnym dawcą są bliskie 1:10 mln. Patogeneza anemii aplastycznej polega na tym, że własny układ immunologiczny niszczy poszczególne szeregi krwinek: czerwonych (erytrocytów), białych (leukocytów) i płytek krwi (trombocytów). Można go porównać do ogrodu, którego nasiona zostały zaatakowane przez chorobę uniemożliwiającą ich dalszy wzrost i rozwój.
Nadzieja
Rodzice nie mogli się poddać i chcieli by już raz przez nich uratowane dziecko mogło mieć kolejną szansę, tym razem na zdrowe życie. Udali się do doktora Davida Margolisa ze Szpitala Dziecięcego stanu Wisconsin, który był jednym z najlepszych specjalistów od aplazji szpiku kostnego. Kailee, wraz z mamą, poleciały do Milwaukee i od razu spotkały się z doktorem. Powitał ich sympatyczny człowiek, z dyndającym na szyi różowym stetoskopem, który spokojnie i rzeczowo objaśnił jakie szanse na wyzdrowienie ma dziewczynka. Lekarz rozumiał różne sytuacje rodzin i starał się zawsze mieć na roztrzęsionych rozmówców wpływ terapeutyczny. Na razie nie było innego rozwiązania jak działać szybko i zastosować u Kailee alternatywną metodę leczniczą. Podano jej następujące leki: sterydy, cyklosporynę i globulinę antytymocytarną z krwi końskiej (ATG). Wierzono, że organizm właściwie na nie zareaguje. Jednak leki nie przyniosły przełomu w chorobie, poza działaniami ubocznymi jak rozdrażnienie i irytacja oraz wyczerpanie. Czasu było coraz mniej i pozostało tylko szukanie dawcy szpiku kostnego. Po odzewie zgłosiła się Amerykanka chińskiego pochodzenia, lecz po zabiegu organizm dziecka szybko odrzucił jej tkankę. Długo się nie zastanawiając Lidia Wells postanowiła wyjechać do Chin by tam na miejscu wszcząć poszukiwania. Skoro Chiny dały życie jej dziecku, to niech teraz przyjdą mu z pomocą. Trafiła na dość sprzyjające okoliczności, rząd chiński pod naporem nie najkorzystniejszych komentarzy z Zachodu odnośnie do traktowania dziewczynek w ich kraju, starał się bowiem wpłynąć na polepszenie swego wizerunku. Dlatego też przychylnie potraktował ich rodaczkę i wpłynął na odzew społeczeństwa. Trzeba dodać, że w roku 2002 kiedy trwała walka o życie Kailee, nie było propagowane w Chinach nawet krwiodawstwo, ponieważ uważano je za ingerencję spowodowaną głównie względami kulturowymi. Niebawem po szlachetnej misji zgłosił się pewien dawca. Był nim lekarz, który kierowany wrażliwością i empatią, przyjechał do USA i poddał się niezbędnym badaniom.
Komórki szpiku kostnego pozyskuje się specjalną metodą, która umożliwia im migrację ze swej rodzimej siedziby wprost do krwi obwodowej. Zabieg ich odwirowania trwa aż 4 godziny ponieważ komórki szpiku są nader rzadkie i występują 1:10 tysięcy. Dziecko poddano drugiemu już przeszczepieniu, lecz wyniki krwi znów okazały się nie najlepsze, ale nie na tyle by świadczyło to o odrzuceniu nowego szpiku. Postanowiono poddać dziewczynkę jeszcze jednej transplantacji, a dawcą był ten sam lekarz.
Sukces
Od tej pory szczęście zagościło w sercach i na twarzach wszystkich, którzy tak długo oczekiwali na poprawę stanu dziecka. Kaille jest na nowo radosna, bawi się z rówieśnikami, biega, tańczy i korzysta ze wszystkich darów dzieciństwa. Ogromna w tym zasługa lekarzy i jej nowych rodziców, których miłość i wiara były tak silne, że wpłynęły na zmianę przekonań wielu osób, a jedna z nich podarowała jej nowe życie.