Ekipa ratunkowa
O swoim nawróceniu i powrocie do normalnego życia opowiada Michał – mąż i ojciec, w opinii przyjaciół, prawdziwy twardziel.
2013-07-30
JACEK GLANC: – Michale, nie chciałeś, abym dla potrzeb tej rozmowy zmienił Twoje imię. Dlaczego?
MICHAŁ: – Chcę, aby moje świadectwo było autentyczne – bez maskowania się i owijania w bawełnę. Taka postawa jest konieczna również wtedy, gdy zaświta komuś w głowie myśl o wyzwoleniu się z niewoli alkoholowej.
– Nie musiałem Cię długo namawiać na tę opowieść.
– To dla mnie zaszczyt, że za pośrednictwem „Apostolstwa Chorych” mogę powiedzieć, że nawrócenie jest możliwe!
– Znamy się już kawał czasu, a jednak peszy mnie zadanie Ci tego zasadniczego pytania... Jak to się stało, że posypało Ci się życie?
– Myślę, że każdy przypadek jest inny, nie chcę więc przesądzać. U mnie zaczęło się od pychy. W pewnym momencie poczułem się „mocarzem” – interesy dobrze szły, kasa płynęła rzeką, byłem duszą towarzystwa, impreza goniła imprezę, szastałem pieniędzmi. Życie na lekkim rauszu było jak ze snu, wszystko się udawało. Trzeba więc było „zadbać”, aby ta pozorna radość nie miała końca. Kilka szybkich drinków w ciągu dnia utrzymywało dobry nastrój.
– Czy to znaczy, że uzależniłeś się na własne życzenie? Po prostu picie weszło Ci w krew…
– Można tak powiedzieć. Nie miałem jakiegoś złego przykładu z dzieciństwa, czy pokoleniowego obciążenia. Wpadłem po uszy, a na początku wszystko było zupełnie niewinne. To zadziwiające, bo wcześniej byłem zaledwie amatorem okolicznościowych toastów i piwa do grilla. Potem już do wszystkiego potrzebowałem alkoholu – do załatwiania interesów, podpisywania umów, świętowania zysków i zalewania wpadek inwestycyjnych.
– Kiedy poczułeś, że coś jest nie tak?
– Myśli, że robię coś złego odrzucałem od siebie. Tłumaczyłem sobie: „Spokojnie, masz chłopie ciężkie chwile w życiu. Jak tylko będziesz chciał, dasz sobie z tym radę! Wszystko masz pod kontrolą, przecież nie jesteś głupi!”. Potem na męską rozmowę wziął mnie starszy brat, zrugał mnie okrutnie, chcąc przemówić do rozsądku. Obraziłem się na niego, że wtrąca się w moje życie. Także moja matka rozmawiała ze mną „po dobroci i po złości”, płacząc przy tym dużo. Męczyło mnie to, więc przestałem ją odwiedzać. Z czasem, nawet koledzy powtarzali: „Daj sobie spokój, bo ci wątroba wysiądzie albo zabijesz się na prostej drodze”. Nic nie pomagało. Uśmiechałem się, machałem ręką i popijałem dalej. Uspokajałem się: „Nie jestem obdartusem, jakimś kloszardem. Może i piję za dużo, ale za to jakie markowe trunki! To nie jest alkoholizm, taki mam styl”. Pamiętasz, że twoje argumenty także odrzuciłem. I piłem do dna… do życiowego dna!
– Uważasz, że upadłeś aż tak bardzo?
– A jakbyś nazwał inaczej przehulanie dziesiątek tysięcy złotych, ostateczną ruinę dobrze prosperującej firmy, zdemolowanie samochodu, odejście od Kościoła, wewnętrzne zdziczenie, grubiaństwo, bójkę, utratę przyjaciół, wulgaryzmy, upokarzanie żony, straszenie swoim widokiem własnego dziecka? To mało? Przecież to dno!
– Chciałbym zapytać Cię o osobę, której – jak mówisz – wszystko zawdzięczasz, o Twoją żonę...
– Kiedy zaczęło się moje nieszczęście, byłem już żonaty, a córka miała 4 lata. Żona nie pracowała zawodowo, choć bardzo chciała. Ja przynosiłem pieniądze, a ona dbała o rodzinę. To mi odpowiadało. Ale wiesz, żony nie okłamiesz. W mig zorientowała się, że jestem innym – zniewolonym człowiekiem. Strasznie uprzykrzałem jej życie. Nie chcę mówić o tych brudach...
– Gdyby nie ona…
– Gdyby nie ona, być może, nie miałbyś z kim przeprowadzić tej rozmowy. Uratowała mi życie w sensie fizycznym, ale przede wszystkim duchowym!
– Chcesz o tym zaświadczyć?
– Pierwsza rzecz to jej wybaczenie. Wyobrażasz to sobie? Ona wybaczyła mi wszystkie plugastwa, których się dopuściłem. Wybaczała mi to na bieżąco. Ktoś powie: „Głupia kobieta”. Ja mówię: „Święta żona”. Druga sprawa to jej anielska cierpliwość. Miałem kilka prób porzucenia nałogu. Próbowałem odwyku. Chciałem się leczyć. Upadałem, łamałem dane obietnice i znowu wpadałem do rynsztoka. Ona ciągle dawała mi kolejną szansę. Widziałem, że cierpi, a jednak nigdy mnie nie odrzuciła.
– Potrafisz wytłumaczyć postawę swojej żony?
– Po ludzku jest to dla mnie nie do pojęcia. Realne wydaje się dopiero w kontekście wiary mojej żony. Wiesz, to taka wiara, co góry przenosi, poparta szczerą modlitwą.
– Rozumiem, że to żona zaprowadziła Cię do kościoła?
– Zbliżała się I Komunia mojej córki. Byłem pijakiem, ale trochę rozumu pozostało mi w głowie. Nie chciałem robić wstydu własnemu dziecku. Powiedziałem, że będę chodził do kościoła w niedzielę. No i się zaczęło…
– Co się zaczęło?
– Sądzę, że żona wyczuła jakoś intuicyjnie, że to może być szansa – kolejna szansa. Jak to się mówi – nie odpuściła. Wtedy rozpoczęła się prawdziwa modlitewna ofensywa.
– Ofensywa… brzmi to dosyć wojskowo, a na czym polegała ona w praktyce?
– Wieczorem słyszałem, jak moje dziewczyny modlą się – „w intencji tatusia”. We wtorki słyszałem, że jadą do Piekar Śląskich na nowennę „w intencji tatusia”. Potem zapisały się na autokarowy wyjazd na Jasną Górę, też „w intencji tatusia”. Tam kupiły i poświęciły dla mnie srebrny medalik szkaplerzny. Córka założyła mi go na szyję. Poryczałem się jak małe dziecko. Kiedyś jeszcze, z koleżanką żony, pojechały do Matki Boskiej Leśniowskiej. Oczywiście – „w intencji tatusia”, czego nie zapomniały mi zameldować. Było więcej takich wypraw. One działały w nadzwyczajnym modlitewnym sojuszu.
– A Ty nie chciałeś ruszyć razem z nimi?
– „Chciałeś” – to nie jest dobre słowo. Człowiekowi uzależnionemu potrzeba zachęty, czyli słów: „Chodź z nami” z ust kogoś, kto w ciebie wierzy. Takie zaproszenie usłyszałem od mojej córki: „Tatusiu, pojedź ze mną i mamą do Piekar”. Pojechałem! Niesamowite uczucie. Mimo świadomości własnego upodlenia – czułem się tam, jak u siebie w domu. Niestety, trwało to bardzo krótko – godzinę, bo tyle trwa piekarska nowenna. Po wyjściu z kościoła poczułem paniczny strach, że znowu się nie uda. Taki strach paraliżuje i odbiera wolę walki. Pamiętam, jak żona namówiła mnie na spowiedź. Obiecałem, że wyspowiadam się podczas majowej pielgrzymki mężczyzn do Piekar. Przyjechałem na rowerze. Poszedłem na Rajski Plac. Stałem tam może 50 minut i zrezygnowałem. Po jakimś czasie spróbowałem jeszcze raz. Uciekłem. Wróciłem pokonany do domu, a moja mądra żona na to: „To Twój wielki sukces, bo poczułeś żal i skruchę. Przyjdzie jeszcze czas na postanowienie poprawy”.
– Michale, kiedy więc przyszedł ten czas?
– No, minęło jeszcze trochę czasu od tego pierwszego podejścia, ale i tak na spowiedź odważyłem się u Matki Boskiej Piekarskiej tyle tylko, że podczas stanowej pielgrzymki kobiet, w sierpniu.
– Rozumiem, że żona „wzięła Cię za ucho” i zaprowadziła do kratek konfesjonału.
– Za to ją kocham! A tak w ogóle, możesz sobie żartować, ale to nie było proste. Tym bardziej że śledziły mnie dwie pary oczu: żony i córki. Ostatecznie, zrzuciłem ten paskudny balast… Ulga! Świat wypiękniał! Moje dziewczyny uśmiechnięte! Przedziwne uczucie radości ściskające w gardle!
– Pozostałeś wierny swojemu postanowieniu poprawy?
– Wspaniały spowiednik poradził mi, abym znalazł dla siebie spowiednika stałego, można powiedzieć – ojca duchowego, przewodnika. Tak też zrobiłem. Wprowadziłem go w moje życie, a o. Marek mi pomógł. Przeżyłem rewolucję, spaliłem za sobą sporo mostów. Zmieniłem branżę zawodową. Odciąłem się od dawnych kolegów. Pogodziłem się z najbliższymi. Odkryłem w sobie pasję. Regularnie korzystam z Sakramentów. Zaangażowałem się w życie parafialne. Urodziło mi się drugie dziecko, a pierwsza córka wyrosła na piękną panienkę.
– Drogi Michale, ta Twoja opowieść jest niczym z bajki...
– Oj nie, to żadna bajka. Bajki są nierealne, a moja przemiana i nawrócenie są prawdziwe! Ktoś pomyśli, że ta opowieść jest ugładzona. Nic z tych rzeczy. Jestem człowiekiem wykształconym, więc potrafię klarownie się wysławiać. Z tego też powodu, kiedyś byłem „pijakiem z klasą”. O innych uzależnionych mówię z szacunkiem.
– Jesteś twardzielem!
– Tak. Ale tylko dzięki Panu Bogu, Piekarskiej Pani oraz mojej żonie i córce. To Oni mnie ocalili! Niczym najlepiej wyszkolona ekipa ratunkowa!
– Czujesz się człowiekiem wolnym od nałogu pijaństwa?
– Alkoholizm to choroba, a choroby lubią powracać. Jestem ciągle czujny. Modlę się. Mam oparcie w rodzinie. Wszystkich życzliwych proszę o modlitwę bym wytrwał.
– Michale, a co będzie, kiedy Twoja żona przeczyta zapis tej rozmowy?
– Poklepie mnie po ramieniu i pogratuluje. Wieczorem zaś zarządzi wspólną modlitwę „w intencji tatusia”, aby ta opowieść pozostała już tylko wspomnieniem.
– Chcesz coś jeszcze powiedzieć na koniec?
– Uważam, że wyjście z alkoholizmu możliwe jest tylko z Panem Miłosierdzia! Oczywiście, wspaniałym orężem jest pomoc psychologiczna albo zaangażowanie w kluby AA, jednak bez duchowego nawrócenia upadek jest tylko kwestią czasu. Wiem, co mówię! Sam to przerobiłem.
Zobacz całą zawartość miesięcznika ►