Wywiad z ks. Wojciechem Ignasiakiem
Rozmowa z Księdzem Wojciechem Ignasiakiem, duszpasterzem osób uzależnionych archidiecezji katowickiej, kierownikiem Ośrodka Profilaktyczno-Szkoleniowego im. ks. Franciszka Blachnickiego w Katowicach, a także duszpasterzem Wspólnoty Trudnych Małżeństw SYCHAR w Katowicach.
2013-08-19
Skąd u Księdza wzięło się powołanie do pracy z uzależnionymi? Jakie były początki tej pracy?
Myślę, że wiele rzeczy wzięło się przez osobę Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, bo to dzięki niemu Pan Bóg pewne rzeczy w moim życiu uruchomił. Myślę, że to także jest kwestia zakochania się w Bogu, Kościele, a także w człowieku, który, jak to mówił bł. Jan Paweł II, jest drogą Kościoła. Byłem w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka, co zaowocowało moim jeżdżeniem po rekolekcjach by o niej mówić. Około roku 1993 podjęliśmy z kilkoma księżmi działającymi w Ruchu Światło–Życie decyzję, że podejmę się jako kapłan współpracy z istniejącą już diecezjalną Diakonią Wyzwolenia. Kiedy zacząłem tam posługę stało się to rzeczywiście działaniem mojego życia.
Zadziałały także dwa inne elementy: w 1994 roku przyszedłem do parafii w Katowicach-Brynowie zapytany przez ks. prałata Henryka Bolczyka czy nie podjąłbym się tworzenia i prowadzenia ośrodka wyzwoleńczego, wolnościowego. Ks. Blachnicki zawsze mówił, że Krucjaty nie można spłycać, że to nie jest dzieło treźwościowe czy abstynenckie, ale dzieło niosące prawdziwą wolność, wolność Bożych dzieci. Dlatego to był bardzo ważny element. 1994 rok, był to czas zaczynania, tworzenia pewnych myśli, działań, tworzenia zespołów, aby to miejsce, Ośrodek Profilaktyczno-Szkoleniowy Fundacji Światło–Życie im. ks. Franciszka Blachnickiego, działało.
W międzyczasie, w ramach Triduum Paschalnego przeżywanego razem z młodzieżą, odkrywałem co znaczą moje imiona. O Wojciechu w niektórych księgach o świętych piszą, że jest to „wojska pociecha”. Moje drugie imię – Michał – znaczy „któż jak Bóg”. Można powiedzieć, że to jest swoista walka, choć ja nie lubię tego terminu, zmaganie się, troska, zdobywanie ludzi dla Chrystusa, dla Boga, dla zbawienia. Wyrywanie ich ze szponów złego, z różnych zniewoleń, uzależnień. Odkryłem, że ta praca na rzecz wolności jest wpisana w moje imiona chrzcielne, więc dlatego też gdzieś tam od początku zaistniała i trwa we mnie diakonia wyzwolenia.
Obojętnie jakie będą decyzje mojego biskupa, gdzie mnie będzie chciał jeszcze posłać, to mam świadomość, że diakonia wyzwolenia nie może nie być posługą mojego życia. Cieszę się, że decyzje arcybiskupów katowickich, jak gdyby potwierdzały charyzmatyczne rozeznanie moich imion chrzcielnych, moje powołanie życiowe. Początkowo byłem przez 12 lat na Brynowie. Kiedy stąd odchodziłem abp Damian posłał mnie na 6 lat jako kapelana do Gorzyc, do ośrodka lecznictwa odwykowego, więc znowu do posługi wyzwolenia, a nowy Arcybiskup przywracając mnie tutaj, uczynił mnie rezydentem w parafii po to, bym więcej czasu mógł poświęcić dla ośrodka. I dziś, po dwudziestu kilku latach takiej posługi wyzwolenia, nie potrafiłbym sobie wyobrazić żeby ludzie z różnymi problemami życiowymi do mnie nie przychodzili i nie korzystali z mojej posługi.
Kiedy zaczęła się Księdza przygoda z Ruchem Światło–Życie?
Moje wejście w dzieło Ruchu Światło–Życie nastąpiło w 1979 roku. Byłem wtedy ósmoklasistą i osiągnąłem dolny wiek, kiedy można się było włączyć w oazę młodzieżową. Z Ruchem zetknąłem się dzięki mojemu o 6 lat starszemu bratu Kazimierzowi, który głęboko w tym dziele działał, posługiwał też jako animator. Byłem chyba w 6 klasie podstawówki kiedy chodziliśmy na Msze Święte organizowane dla rodzin oazowiczów w naszej Świetochłowickiej parafii pw. Ap. Piotra i Pawła. Chodziłem z przekonaniem, że jak tylko osiągnę wiek będący dolną granicą wejścia w Ruch, to oczywiście się w niego włączę.
Od samego początku pilnie uczestniczyłem w spotkaniach. Nie wiem czy poza czasem miesięcznej choroby, która mi się przytrafiła w trzeciej klasie liceum, opuściłem jakieś spotkanie przez 6 lat bycia w oazie. Pochłonęło mnie to od samego początku. Pochłania mnie to po dzień dzisiejszy. Myślę, że moje dzisiejsze bycie w unii kapłanów Chrystusa Sługi – a więc przeżywanie kapłaństwa w małej grupie wzrastającej, dzielącej się Bożym słowem i doświadczeniem kapłańskiego życia i doświadczenia życia wg duchowości Chrystusa Sługi zaczerpniętej ze Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego – jest dla mnie takim podstawowym elementem mojego rozwoju kapłańskiej duchowości. Zresztą Kościół w ostatnich latach bardzo mocno podkreśla, że kapłani powinni gromadzić się w różne wspólnoty kapłańskie, łączyć, żeby rzeczywiście wzrastać. Jeśli zostanie się jedynie na niedzielnej Mszy św., to można zatracić wiarę. Potrzebujemy grupy wzrostu. Tego nas uczył właśnie ks. Blachnicki. Nie mamy tylko posługiwać. Chodzi o coś więcej – trzeba żyć tym dziełem. Ono daje mi dużo zaangażowania i bezustannego odkrywania, że mam przed człowiekiem klękać.
Pięknie mi to pasuje do obrazu diakonii wyzwolenia, posługi – to klękanie przed człowiekiem, aby mu umywać nogi. Kiedy byłem w Gorzycach, a także tu w Katowicach, to przez lata proboszczowie dbali, żeby w każdy Wielki Czwartek były umywane nogi 12 mężczyznom. Jest to mocne doświadczenie także dla kapłana. Kilka razy sam przewodniczyłem Liturgii Triduum Paschalnego i także umywałem nogi przychodzącym parafianom, naszym pracownikom, alkoholikom, którzy byli na odwyku, czy też upośledzonym z Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego. Kiedy umywało się nogi osobom niepełnosprawnym z różnymi chorobami psychicznymi, to czuło się takie głębokie doświadczenie. To element, który jest dla mnie jako dla kapłana, synonimem duchowości Ruchu Światło–Życie.
Dlatego mogę powiedzieć, że ta duchowość Ruchu Światło–Życie bezustannie mi towarzyszy. Ona jest jakimś takim motorem mojego wzrastania i takiej głębokiej chęci tego, żeby posiadać siebie w dawaniu siebie, żeby codziennie na nowo pokonywać swój egoizm, swoją miłość własną czy nawet swoją chęć spełnienia się w posłudze, by bardziej służyć ludziom, a mniej być szczęśliwym z tego służenia. By bardziej byli szczęśliwi ci ludzie. To są myśli z Ewangelii, które zawsze nam przytaczał Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki. On w różnych momentach życia też przeżywał właśnie to oczyszczenie swojej jaźni, oczyszczenie swojego wnętrza z egoizmu. Czy w czasie wymuszonych przez władze rekolekcji więziennych, które przeżywał kiedy skazano go na więzienie w Katowicach za Krucjatę Wstrzemięźliwości, czy w innych momentach. Myślę, że to są rewelacyjne, trudne oczywiście do realizacji, ideały, które nam Franciszek Blachnicki pokazał. One przypominają żeby człowiek się nie zagubił przy samym sobie posługując innym.
Organizuje Ksiądz rekolekcje zarówno dla osób uzależnionych, jak i dla współuzależnionych. Jak się pracuje z takimi osobami? Jak im pomóc?
Od samego początku działania ośrodka robiliśmy to tak trochę na styl jezuitów, to znaczy staraliśmy się łączyć Biblię i psychologię. W wielu ośrodkach praktykuje się taki sposób, że zakonnicy i księża robią swoje z duchowości, a potem ma wystąpić jakiś psycholog. Zdarza się też, że prowadzona jest tylko ta duchowa strona. Natomiast mnie zależało na integralnej wizji człowieka. Blachnicki mówił, że to jest choroba człowieka, kiedy jest on zdezintegrowany. Dlatego nie można oddzielić psychiki od duchowości. To są dwa uzupełniające się filary, nad którymi trzeba pracować. Dlatego nie można wszystkiego, przynajmniej ja tak uważam, zastąpić formułą rekolekcyjną, ale nie można też zrobić tego samą terapią. Trochę spłycając temat mógłbym powiedzieć tak, że terapia daje narzędzia jak sobie radzić ze swoimi emocjami, które ludzie zapijają, czy w jakiś inny sposób od nich uciekają w różne uzależnienia, a duchowość, wiara wnoszą, można powiedzieć, perspektywę celu. Psychologia pomaga kiedy mam ten cel i potrafię skorzystać z pomocy, potrafię sobie poradzić, bo już mnie ktoś nauczył trochę radzić sobie w pewnych trudnych sytuacjach, z którymi wcześniej sobie nie radziłem. Duchowość sprawia natomiast, że człowiek, który korzysta z terapii radzi sobie kiedy go na przykład wszyscy zostawiają, odwracają się od niego. Bez duchowości może on zadać sobie wtedy pytanie: po co to wszystko? Po co mam się trudzić, męczyć? Wracam do picia, wracam do czegoś, co robiłem.
Dlatego trzeba zarówno terapii, jak i duchowości. My zawsze prowadzimy rekolekcje w takim właśnie wymiarze – by było połączenie Słowa Bożego i dobrego popracowania na emocjach. Dzięki Pismu Świętemu możemy zobaczyć piękne postaci, które także przeżywały różne rzeczy. Zarówno ich mankamenty, jak i pewne wzloty, wyjścia i wzrastanie w życiu emocjonalnym. Możemy także na pewnych postaciach prześledzić jak dokonuje się np. proces przebaczenia, poustawiania pewnych rzeczy. To jest to mądre podejście do wielu spraw, które pokazuje nam Biblia.
Ale musi być to wprzęgnięte w psychologię, bo ona jest potężną wiedzą, która także pomaga człowiekowi bardziej radzić sobie z własnym życiem. I dlatego, tak jak mówię, jestem fanem połączenia jednego z drugim, bo wtedy są najskuteczniejsze efekty. Człowiek działa wielopłaszczyznowo. Duchowość i psychika wpływają na to, że człowiek lepiej prosperuje także w relacjach z innymi ludźmi i z Bogiem.
Często korzystam z pomocy psychologów, terapeutów, którzy są także bardzo mocno zakorzenieni w Słowie Bożym. Wtedy nie jest tak, że coś innego robi ksiądz, coś innego psycholog czy terapeuta, tylko jedna osoba robi jedno i drugie. Ja też poruszam wiele elementów z doświadczenia dwudziestu kilku lat pracy z ludźmi. Też dzielę się wtedy konkretnymi przeżyciami, pracą nad emocjami, kiedy głoszę homilię na Mszy Świętej czy na jutrzni, czy kiedy wspólnie z psychologiem albo z terapeutą prowadzimy np. jakieś wieczorne nabożeństwo, modlitwę o przebaczenie lub adorację Najświętszego Sakramentu. Tu chodzi o dobrą współpracę.
Ważną rzeczą, która powinna spajać wiarę i psychologię jest to, żeby podkreślać, że w wiarę też można uciec. Wtedy człowiek nic nie robi ze sobą, tylko się wypłakuje albo ucieka w wiarę, która również może być jak narkotyk. Człowiek wtedy po prostu znajduje wyładowanie swoich emocji czy wypłakanie bólu, który w sobie nosi. Ale to nie do końca daje to, co powinno dawać.
Kolejną rzeczą związaną z naszymi rekolekcjami jest to, że my zawsze prowadzimy je bez podziału na grupy. Czyli bez podziału np. na ludzi uzależnionych i współuzależnionych. To daje tę niesamowitą możliwość dzielenia się między ludźmi i zarazem takiego superbudowania. Pamiętam świadectwo, kiedyś na zakończenie rekolekcji czterdziestokilkuletniego mężczyzny, który mówił, że jak przyjechał i zobaczył kilku dwudziestokilkuletnich młodych ludzi to się wnerwił. On, stary chłop, będzie się przed takimi dzieciakami dzielił doświadczeniem swojego życia? Natomiast kiedy rekolekcje się skończyły, to powiedział tak: dziękuję Bogu, że tych czterech dwudziestolatków było, bo dzięki temu wiem dlaczego, mimo iż ponad 10 lat nie piję i pracuję nad sobą, nadal nie mam dobrego kontaktu z moim dwudziestokilkuletnim synem.
Podobne doświadczenia można przeżywać zarówno w pracy w małej grupie, jak i podczas luźnych rozmów kiedy ludzie dzielą się ze sobą swoim życiem. To daje szansę, bez emocjonalnego związania, posłuchać co przeżywa ta druga strona w mojej rodzinie. Żona alkoholika może na przykład zapytać kilku alkoholików jak to się stało, że zaprzestali oni zaprzeczać tematowi, przyznali się do choroby alkoholowej i poszli na odwyk. Żona na przykład 10 lat przekonuje do tego męża, a on nic. I tu ma jakieś pewne światło od innych ludzi. Dzięki temu może przyjrzeć się swoim postawom i po spotkaniu z innymi może znacznie łatwiej wychwycić różne tematy, które nie wychodzą na przykład w relacji z mężem. Czy odwrotnie – alkoholik, który na przykład kilka lat nie pije, a jego żona dalej nie chce mieć z nim nic wspólnego, może wysłuchać kilku kobiet, które przychodzą i płaczą jak to z tymi mężami się męczą. To jest właśnie wymiana doświadczeń. Jest ona czymś bardzo ważnym i pomaga w spotkaniu się tych ludzi zarówno z Bogiem, jak i z drugim człowiekiem czy z samym sobą.
A czy zna Ksiądz historie osób, które w jakiś spektakularny sposób się nawróciły, na przykład po takich rekolekcjach?
Jestem istotą, która bardzo mocno stąpa po ziemi. Można mówić trochę o pewnej spektakularności, kiedy niektórzy mówią, że to życie kiedy mocno popijali i nie przyznawali się do tematu było bardzo trudne, bardzo bolesne dla rodzin. Czasami świadectwo trzeźwienia, zupełnie innego życia ma coś takiego ze spektakularności. Niejednego takiego spotkałem. Znam żonę, która żyje z alkoholikiem już 18 czy 20 lat niepijącym i mówi: Księże Wojtku wspaniale nam się teraz żyje. Nie żyło nam się tak jeszcze nawet wtedy kiedy mąż mało popijał, kiedy byliśmy przed ślubem czy zaraz po ślubie, jak dzisiaj.
Jak ludzie pracują, to mówią potem, że nawet się nie spodziewali tak pięknego życia, bo przez terapię i różne spotkania bardzo dobrze i bardzo mocno siebie nawzajem poznali. Potem zupełnie inaczej wygląda ich komunikacja. Oni siebie samych znacznie doskonalej rozumieją, potrafią też powiedzieć o sobie mężowi czy żonie. Jak ludzie przeżywają terapię i obie strony siebie przepracowywują, to takim małżeństwom żyje się na pewno lżej, lepiej. Nie mają większych problemów z tym żeby ze sobą o sobie rozmawiać. To daje szansę na to, że siebie na tyle rozumieją, na tyle siebie poznali, że im się po prostu dobrze ze sobą żyje.
Praca z osobami uzależnionymi to chyba duża odpowiedzialność. Skąd bierze Ksiądz siły do tej pracy? Czy nie odczuwa Ksiądz czasami zniechęcenia?
Kiedy człowiek podchodzi powoli pod pięćdziesiątkę bywa, że czasami jest zmęczony fizycznie, ale nie można tego nazwać jakimś wypaleniem zawodowym czy zniechęceniem do pracy. Próbuję czerpać w jakimś wymiarze ojcostwa z Boga Ojca. Osoby, którym kiedyś pomagałem pokazały mi, że ten „ojciec” wpisany jest w moje imię. Bo jak się wyrzuci pierwszą i ostatnią literę z „Wojciech”, to zostaje „ojciec”. Dzięki Bogu Ojcu czuję się bezustannie spełniony. Dzięki temu nie mam problemu z tym, że chcę sobie coś odpuścić. Kiedy czuje się ból różnego rodzaju porażek, które poniosło się w różnych sytuacjach, a nie czuje się spełnienia, to wtedy rodzi się pytanie: „po co to wszystko, po co się męczyć, po co się trudzić?”. Natomiast jeśli człowiek się realizuje, to bardziej jest problem z tym, o czym powiedziałem wcześniej – żeby oddawać to Panu Bogu, żeby on oczyszczał moje intencje, żebym bardziej szukał dobra ludzi, którym pomagam niż swojej satysfakcji.
Moja praca przynosi mi radość, satysfakcję, spełnienie się w tych dziesiątkach godzin spędzonych z ludźmi z rożnymi dylematami, problemami życiowymi. Chciałbym po prostu, żeby to było jak najbardziej skierowane do nich, a nie było jakimś spełnianiem mojego samozadowolenia. Staram się pytać siebie: czy rzeczywiście dziś dobrze posłuchałem tego człowieka, czy może już kiedy zaczynał mówić miałem gotową odpowiedź, bo jestem dobrym „pomagaczem”. Troszczę się o to żebym nie poszedł w takim kierunku, żebym nie spłycił posługi wobec ludzi. Każdy jest inny i każdy ma też inne problemy. Poza tym w jednej osobie łączy się to, że często np. DDA również sami bywają alkoholikami. Łączą w sobie współuzależnienie z uzależnieniem i nie ma takiej książkowej wersji opisującej takie przypadki. Dlatego tak ważne jest żeby rzeczywiście dogłębnie słuchać każdego człowieka.
Jest Ksiądz również duszpasterzem wspólnoty trudnych małżeństw SYCHAR. Czy mógłby Ksiądz powiedzieć coś więcej o posłudze w tej wspólnocie?
Do powstania wspólnoty doprowadziła współpraca ze świeckimi, których znałem wcześniej i którzy zapytali, jak wróciłem do Katowic, czy w ośrodku coś takiego nie mogłoby zaistnieć. Powiedziałem: czemu nie. Wszystko, co może służyć ludziom i być jakimś wsparciem dla nich niech działa w tym miejscu. Dzięki połączeniu pracy duszpasterskiej i terapii prowadzonej przez psychologów wielu ludzi wzrasta. Uważam, że dobrze jest, gdy ci ludzie dzielą się życiem na spotkaniach SYCHARU, ale dobrze kiedy też psycholog poprowadzi dla nich jakiś wykład. Bo ludzie mogą sobie wtedy bardziej pewne rzeczy uporządkować. Nie na chybił trafił. Bo inaczej, może się też tak zdarzyć, że jeśli ktoś coś przeoczy w swoim wzrastaniu, to będzie tak, jak mówi Ewangelia – ślepy prowadzi ślepego. I nie za daleko dojdą. SYCHAR jest to wspólnota pomagająca i małżonkom w rozsypce, i małżonkom po rozwodach, i takim, którym współmałżonkowie odeszli, a którzy chcą i walczą jeszcze o ten związek, mimo że czasem już nie są ze sobą od kilku lat. Rzeczywiście jest to szansa jakiegoś wzrastania wielu ludzi, a pracując w uzależnieniach od tylu lat mam świadomość, że przez uzależnienia wiele małżeństw się rozsypało. Cieszę się, że ta wspólnota już od prawie roku działa przy ośrodku i że pomaga tym ludziom.
Organizuje Ksiądz również kurs wodzirejów zabaw bezalkoholowych.
Działalność ośrodka idzie w dwóch nurtach. Jeden, to jest pomaganie – rekolekcje, warsztaty dla ludzi uzależnionych, współuzależnionych, DDA itp. Ale zawsze też chodziło o to, o czym mówił ks. Blachnicki – że mamy nie tylko robić coś dla tych, którzy już są zniewoleni, ale też bardzo strzec przed różnymi zniewoleniami młodzież i dzieci. Tu jest cały głęboki nurt profilaktyki. Dlatego wśród bardzo wielu innych warsztatów są też kursy i warsztaty dla wodzirejów zabaw i wesel bezalkoholowych. Blachnicki zawsze, tworząc krucjatę, widział sensowność w tym żeby złamać przymus picia, który panuje nawet w najbardziej chrześcijańskich rodzinach. Nawet lampka koniaku czy wina w bardzo kulturalnych domach jest jednak piciem. Przymus polega na tym, że właściwie nikt z dorosłych się nie wymiguje, wszyscy grzecznie wypijają. Alkoholik też potrafi na miejscu na przykład się nie upić, wypić jedynie tę lampkę koniaku, a poprawić po powrocie do domu. Nawet pijąc kulturalnie nie jesteśmy wsparciem dla alkoholików. Dlatego Blachnicki zawsze szedł tą drogą radykalną – abstynencji. A zarazem w dziele krucjaty chodziło o złamanie przymusu picia.
Ten przymus często jest też związany z zabawami. Ludzie czują, że dobre przyjęcie, dobra potańcówka są związane z piciem. Jeżeli ludzie są przyzwyczajeni, że tylko po wypiciu mogą się dobrze bawić, to zabierając butelkę ze stołu trzeba im dać coś w zamian. I tak stworzyliśmy z osobami, z którymi pracowałem w ośrodku, a także ze środowiskiem krakowskich wodzirejów i pedagogów zabawy, warsztaty z pedagogiki zabawy, a także warsztaty dla posługujących w programie Debata czy Noe. Pomyśleliśmy także o szkoleniu dla wodzirejów. Bo jeżeli na zabawie pojawia się wodzirej, który nie zachęca żeby jej uczestnicy poszli na jednego i jeszcze powiedzmy tych wszystkich najtrudniejszych zabawowo wyciągną krewni na weselu do tańczenia, to zabawa zaczyna kwitnąć. Dla mężczyzn problem stanowi często samo ruszenie do zabawy, ale jak już zatańczą jeden, drugi, piąty taniec, to się potem bawią. Jak mówi Blachnicki, chodzi o stworzenie nowej kultury, nowego sposobu bycia, a zarazem o tworzenie środowisk abstynenckich, żyjących pięknie, twórczo. Stanowi to świetne zaplecze dla przestających pić alkoholików żeby nie czuli, że cały świat się dla nich skończył z chwilą zaprzestania picia.
Wszyscy piją, a oni nie...
No właśnie. Dlatego to tworzenie takiego stylu bycia bez alkoholu daje po latach superowoce. Myślę też o owocach Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Dzisiaj odbywają się czasem wesela bezalkoholowe ludzi, którzy nie są abstynentami. Bo byli na pięknym przyjęciu bezalkoholowym u swoich znajomych i dowiedzieli się, że w ich rodzinie, tak jak i u nich też jest kilku ludzi, którzy zawsze są pijani na każdym weselu alkoholowym. Więc żeby nie mieć takiego incydentu, po prostu robią wesele bezalkoholowe. I często po weselu, wcale nie zostają członkami krucjaty, nie są abstynentami, tylko dalej kulturalnie korzystają z alkoholu, ale wesele sobie zrobili bezalkoholowe żeby mieć superwspomnienia.
A jak się Księdzu pracuje z innymi ludźmi? Czy ludzie są chętni żeby pomagać innym, pomagać osobom uzależnionym?
Myślę, że ważne jest to, że jest ta praca zespołowa. Oczywiście ludzie mają różne nastawienie. Ci, którzy nie rozumieją problemu nie za bardzo pomagają, nawet jeśli chcą czasami pomagać. Zdarza się też, że ludzie, którzy mają trudne domy chcieliby pomagać innym. Zresztą jakby przejrzeć studentów pedagogiki czy psychologii, to 3/4 z nich to ludzie z trudnymi zajściami domowymi, którzy czują, że chcieliby pomagać żeby było jak najmniej zniewoleń, przemocy czy innych rzeczy. Widziałem także, jak tworzyłem na przykład Oazę Rekolekcyjnej Diakonii Wyzwolenia, że często przyjeżdżali tam ludzie, którzy chcieli rozwiązać swój życiowy, rodzinny problem. Czyli nauczyć się czegoś żeby na przykład pomóc tacie alkoholikowi. Tak się rodziły też rekolekcje. Chodziło o to, żeby rzeczywiście pomagać tym ludziom, którzy właściwie przyjeżdżają sobie pomóc, a nie by być liderami w pomaganiu innym. Czasami trzeba ich na tyle nakierować żeby sobie pewne rzeczy poukładali w życiu, żeby ich pomaganie nie krzywdziło tych osób, którym będą pomagać, ale żeby rzeczywiście było pomaganiem.
Fundacja “Światło-Życie”
Ośrodek Profilaktyczno-Szkoleniowy im. ks. Franciszka Blachnickiego
ul. Gawronów 20
40-527 Katowice
Więcej informacji na stronie: http://www.osrodek-brynow.pl/
Strona Wspólnoty Trudnych Małżeństw SYCHAR: http://katowice-michala.sychar.org/