Na granicy światów - św. ks. Filip Smaldone
Pracując wśród osób głuchoniemych ksiądz Smaldone poszukiwał nowych metod pedagogicznych, wiedząc, że tradycyjne metody wychowania i katechizacji nie są wystarczające.
2013-09-03
Często korzystam z dobrodziejstw komunikacji miejskiej. Tak też było pewnego czerwcowego popołudnia, jakieś dwa, może trzy lata temu. W tramwaju panował tłok większy niż zwykle, pewnie dlatego, że był to ostatni dzień roku szkolnego.
Równoległy świat
Grupy młodzieży cieszącej się perspektywą wakacji, głośno wyrażały swój entuzjazm, dzieląc się planami na najbliższe tygodnie. Gwar, jak w przysłowiowym ulu. Ale to nie ten hałas przykuł moją uwagę. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że zza moich pleców nie docierają żadne dźwięki. Cisza… absolutna cisza. A przecież to niemożliwe, aby w tej części tramwaju i to w godzinach szczytu nikogo nie było? W końcu ta cisza zaczęła mi doskwierać bardziej niż wszędobylski hałas. Nie wytrzymałam. Spojrzałam za siebie. Stali w zwartej gromadzie, a tłok nie był wcale mniejszy niż przede mną. Wkoło roześmiane oczy chłopców i dziewcząt, takie same, jak wszędzie. Tylko ta dziwna cisza… I migające w powietrzu dłonie, które młodym ludziom zastępowały słowa. Zawstydziłam się własnego wścibstwa i już miałam odwrócić wzrok, gdy w grupie niesłyszących dostrzegłam mojego sąsiada. Zwykle widuję go, kiedy wyprowadza psa lub wynosi śmieci. Zawsze, gdy mija mnie na schodach, uśmiecha się sympatycznie, ale nigdy nie pozdrawia. Aż do tego dnia nie wiedziałam dlaczego. To było tak, jakbym nagle odkryła równoległy świat – świat ludzi niesłyszących. I w jednej chwili zdałam sobie sprawę, jak wiele barier trzeba pokonać, aby te dwa światy mogły się ze sobą spotkać i porozumieć. Tylko czy to w ogóle jest możliwe?
Myśli podobne do moich musiał snuć młody włoski seminarzysta – Filip Smaldone – kiedy na swojej drodze spotkał kobietę z głuchoniemym synem. Chłopiec płakał rozpaczliwie, a jego matka w żaden sposób nie potrafiła go uspokoić. To prawdopodobnie wtedy postanowił lepiej poznać problemy niesłyszących, z których świat ludzi słyszących w ogóle nie zdaje sobie sprawy. Poznać, ale i spróbować jakoś im zaradzić.
Powołanie w powołaniu
Filip urodził się w Neapolu 27 sierpnia 1848 roku. Jego głęboko wierzący rodzice starali się najlepiej jak potrafili wychować wszystkie dzieci, którymi Bóg ich obdarzył. Najstarszego Filipa, jego czterech młodszych braci i dwie siostry uczyli wierności Bożym przykazaniom lecz przede wszystkim miłości do Boga i ludzi. Na owoce ich rodzicielskiego trudu nie trzeba było długo czekać. Filip, już jako piętnastolatek, postanowił, że zostanie kapłanem, więc gdy osiągnął odpowiedni wiek wstąpił do seminarium, by przygotować się do pełnienia kapłańskiej służby. Po spotkaniu z matką głuchoniemego chłopca wiedział, że jego szczególnym powołaniem jako przyszłego duszpasterza, będzie służba najbardziej opuszczonym spośród wszystkich chorych członków Kościoła – tym, których życie upływa w ciszy. Wiedział, że Pan posyła go do ludzi skazanych na izolację i społeczny ostracyzm, niejednokrotnie pozbawionych choćby najbardziej podstawowej duchowej opieki.
Zwycięstwo charyzmatu
Wrażliwy seminarzysta tak bardzo zaangażował się w służbę ludziom głuchym, że nieco zaniedbał swoje zwykłe obowiązki. W konsekwencji nie udało mu się zdać kilku ważnych egzaminów i kardynał odmówił udzielenia mu święceń kapłańskich. Dla Filipa Smaldone musiał to być wielki cios, ale postanowił nie tracić czasu. Przez dwa lata zdobywał cenne doświadczenie w kontaktach z ludźmi głuchoniemymi i ich rodzinami. Wkrótce wyjątkowe przymioty Filipa dostrzegł i potrafił docenić arcybiskup Pietro Cilento z Rossano Calabro i przyjął go do miejscowego seminarium. Kiedy ostatecznie w 1871 roku Filip otrzymał święcenia kapłańskie i powrócił do Neapolu, mógł wreszcie w pełni wykorzystać zdobyte wcześniej doświadczenia i rozwinąć swój szczególny charyzmat. Po święceniach pracował wprawdzie jako katecheta i wikary w kilku parafiach, nie utracił jednak kontaktu z ludźmi głuchymi.
Trudy i owoce posługi
Pracując wśród osób głuchoniemych ks. Smaldone poszukiwał nowych metod pedagogicznych, wiedząc, że tradycyjne metody wychowania i katechizacji nie są wystarczające. Trzeba było nadrobić tak wiele zaniedbań! Przede wszystkim jednak nawiązać kontakt z ludźmi, którzy – nie z własnej przecież winy – tak niewiele wiedzieli o Chrystusie i Jego miłości do nich. W 1882 roku ks. Filip Smaldone podjął obowiązki duszpasterza w ośrodku dla głuchych. Darząc niesłyszących miłością pragnął, aby inni też ich pokochali. Robił wszystko, aby pokonać rozmaite wzajemne uprzedzenia i zburzyć mur dzielący świat dźwięków i świat ciszy. Czasem czuł się tak bardzo zniechęcony brakiem widocznych rezultatów, iż zamierzał porzucić pracę wśród niesłyszących i wyjechać na misje. Dopiero spowiednik namówił go do kontynuowania rozpoczętego dzieła, przekonując, że swoje powołanie misyjne powinien realizować wśród głuchych, którzy, podobnie jak mieszkańcy odległych kontynentów, nie słyszeli o Chrystusie.
Z czasem ks. Filip Smaldone, zdobywając coraz większe doświadczenie oraz umiejętności pedagogiczne i organizacyjne, założył specjalny dom dla głuchoniemych, prowadzony przez grupę osób świeckich i kapłanów. W 1885 roku z jego inicjatywy powstał w Lecce zakład dla niesłyszących, którym kierowała grupa kobiet wywodzących się spośród jego penitentek. Biskup zatwierdził tę nową wspólnotę i w ten sposób stała się ona zalążkiem zgromadzenia Sióstr Salezjanek od Najświętszych Serc. To pierwszy i chyba jedyny zakon na świecie, którego szczególnym charyzmatem jest praca wśród niesłyszących.
Cudownie ocalony
Tymczasem ks. Smaldone rozwijał swoje dzieło, otwierając kolejne domy, do których przyjmowano głównie głuchonieme dziewczęta z ubogich rodzin, ale także osoby niewidome oraz dzieci osierocone lub porzucone przez rodziców. Przez pewien czas ks. Filip był kapelanem szpitalnym oraz odwiedzał chorych w ich rodzinnych domach. Także w 1884 roku, kiedy wybuchła epidemia dżumy, nie bacząc na własne bezpieczeństwo spieszył do nich z posługą sakramentalną, starając się równocześnie zaradzić ich codziennym problemom. W końcu – jak można było się spodziewać – groźna choroba pokonała również jego. Kiedy zupełnie opadł z sił, powrócił do zakładu dla głuchoniemych, aby tam umrzeć. Został już nawet uznany za zmarłego i rozpoczęto przygotowania do jego pogrzebu, kiedy okazało się, że Bóg ma wobec niego inne plany. Kiedy niespodziewanie powrócił do zdrowia, był pewien, że swoje cudowne uzdrowienie zawdzięcza Matce Bożej z Pompei, do której przez całe życie żywił szczególne nabożeństwo. Odtąd ks. Filip Smaldone, jeszcze bardziej niż dotychczas, każdy dzień swojego życia traktował jako szczególny dar Bożej miłości. Rozmaite cierpienia, które dotykały go zwłaszcza w ostatnich latach życia, przyjmował z nadzwyczajną cierpliwością i pogodą ducha, budzącą podziw, wśród tych, którzy mu towarzyszyli i tych, którym poświecił swoje życie.
Patron
Kiedy zmarł 4 czerwca 1923 roku, na jego pogrzeb w Lecce przybyli głuchoniemi nawet z najbardziej odległych zakątków Italii, choć wiadomość o śmierci ks. Filipa nie została podana do publicznej wiadomości. Dla kochających i wdzięcznych serc nie stanowiło to jednak żadnej przeszkody. Wkrótce też opinia o świętości włoskiego kapłana stała się bardziej powszechna, a jego dzieło zaczęło rozwijać się niezwykle prężnie także poza granicami rodzinnego kraju. Kongregacja prowadzi dziś między innymi 9 szkół dla niesłyszących we Włoszech oraz 3 w Brazylii. Siostry Salezjanki od Najświętszych Serc służą także ludziom głuchym w Ruandzie, Beninie i na Filipinach. Z chwilą, gdy 15 października 2006 roku Ojciec Święty Benedykt XVI dokonał jego kanonizacji – św. Filip Smaldone stał się patronem niesłyszących na całym świecie, ucząc szacunku i miłości do ludzi żyjących w świecie ciszy. Podczas Mszy Świętej kanonizacyjnej Papież wskazał na drogę prowadzącą do osiągnięcia tego celu, przywołując słowa często powtarzane przez św. Filipa Smaldone, który w głuchoniemych widział oblicze Chrystusa. Lubił on mawiać: „Podobnie jak adorujemy Najświętszy Sakrament, powinniśmy klękać przed głuchoniemym”.
Burząc mury
Przykład miłości, jaką ten włoski kapłan żywił wobec ludzi zamkniętych w świecie ciszy uczy i nas pokonywać strach przed innością. Uczy burzyć mury, jakie ten strach, niezrozumienie i nieufność, a czasem poczucie bezradności lub zwykła ludzka głupota, wzniosły między światem ludzi słyszących i tych, którzy „słyszą inaczej”. Chyba warto spróbować spojrzeć na głuchych oczami św. Filipa Smaldone. Może już czas, aby wyjąć pierwszą cegłę z tego muru, który nas od nich odgradza?
Cieszę się na najbliższe spotkanie z moim niesłyszącym sąsiadem. Już wiem jak odpowiedzieć na jego uśmiech i kilkoma ruchami dłoni życzyć mu miłego dnia. To może niewiele, ale na dobry początek powinno wystarczyć…