Złap mnie i nigdy nie puszczaj!
Słowo Boże nakazuje mi dzisiaj przyznać się, że nie jestem samowystarczalna i nie ze wszystkim potrafię sobie poradzić. Potrzebuję nauczyciela, przewodnika, mistrza. Potrzebuję kogoś, kto złapie mnie za rękę i nigdy nie puści.
2013-09-13
I Rok czytań
Łk 6, 39-42
Bardzo lubię spacerować po parku. Tutaj ludzie przeważnie niczego nie udają, są naturalni i zachowują się spontanicznie. Wybrawszy się któregoś popołudnia na spacer, widzę w alejce mężczyznę z małym chłopcem – jestem świadkiem nauki chodzenia. Malec wspina się na swoich mininóżkach, by mocno uchwycić się wielkiej ręki taty, tata z kolei idzie zgięty w pół, by być w zasięgu wzroku syna. Uśmiechając się pod nosem myślę: Każdy krasnoludek ma swojego olbrzyma.
Przywołuję w pamięci ten ciepły obrazek, gdy czytam dzisiejszą Ewangelię. Choć jej centralną myślą jest nauka o drzazdze i belce w oku, moją uwagę przykuwają jednak zupełnie inne zdania. Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela…
Słowo Boże nakazuje mi dzisiaj przyznać się, że nie jestem samowystarczalna i nie ze wszystkim potrafię sobie poradzić. Potrzebuję nauczyciela, przewodnika, mistrza. Potrzebuję kogoś, kto złapie mnie za rękę i nigdy nie puści. Kogoś, kto przeszedł już drogę, którą teraz ja podążam. W moim sercu rodzi się w tej chwili wdzięczność za wszystkie osoby, które mnie kształtowały i kształtują do dzisiaj. Wdzięczność za autorytety.
Ale jest również tęsknota za tym jedynym prawdziwym Mistrzem. Mistrzem z Nazaretu. Jest pragnienie słuchania Go, wpatrywania się w Oblicze i kroczenia po Jego śladach.
Przeczytałam kiedyś takie słowa: Gdy uczeń jest gotowy, pojawia się mistrz… Jak to dobrze, że Jezus nie zwleka z przyjściem do czasu, aż będę gotowa Go przyjąć i słuchać. Jakie to szczęście, że nie czeka na specjalne powitania i godowe szaty. On przychodzi w tych najbardziej „nieodpowiednich” momentach i na nowo uczy mnie chodzić. Jak olbrzym, który prowadzi krasnala.
Obym tylko nie próbowała wyrywać się z Jego ręki. Obym tylko nie zechciała realizować własnych scenariuszy. Wtedy będę bezpieczna i pewna właściwego kierunku.
Znowu oddaję życie w nieswoje ręce, znowu zdaję się na cudze siły. Mam szczęście. Jezus prowadzi i wybiera dla mnie drogę. On jest Drogą!