Cisza odczarowana
Pewnie my – słyszący – nigdy nie zrozumiemy do końca, jak wielkim krzyżem może być cisza, a oni nigdy nie usłyszą morskich fal huczących w uchu muszli, ale może chociaż spróbujemy spotkać się wpół drogi?
2013-09-22
Przez kilka klas szkoły podstawowej siedziałam w jednej ławce z Irką. Nieraz, kiedy wcześniej kończyłyśmy lekcje, zamiast spędzać kilka godzin w szkolnej świetlicy, której obie nie znosiłyśmy, szłyśmy do niej, bo w jej domu o tej porze zawsze ktoś był. Tym „ktosiem” najczęściej okazywał się Irki pradziadek – przemiły starszy pan, tyle, że z lekko krępującą przypadłością. Otóż staruszek bardzo głośno mówił. Właściwie nie mówił, tylko krzyczał. Kłopot w tym, że bardzo lubił z nami „rozmawiać”. Wyglądało to tak, że my siadałyśmy sobie na dużej pluszowej kanapie a starszy pan jakiś metr od nas zapadał w czeluść ulubionego fotela z popękanej skóry i zaczynał od przepytywanek w rodzaju: „I jak dziś było w szkole?”. Tylko cud sprawił, że po kolejnych pytaniach pradziadka nasze bębenki słuchowe nie zaczęły przypominać jego spękanego fotelu. Grzecznie odpowiadałyśmy, nie wdając się zbytnio w szczegóły, a dziadek po każdej odpowiedzi, przykładając dłoń do ucha, pytał: „Co mówicie?”. Więc za każdym razem odpowiadałyśmy coraz głośniej. Zastanawiałam się, czy sąsiedzi Irki przeżyją te nasze wrzaski. Starałyśmy się więc jak najszybciej zakończyć konwersację z dziadkiem, a najlepszym na to sposobem było sprowokowanie go do podjęcia monologu. Chociaż my nie musiałyśmy wtedy krzyczeć.
Nie jesteśmy głuche
Opowieści dziadka były naprawdę bardzo interesujące, do tego stopnia, że z czasem nadmiar decybeli przestał mi właściwie przeszkadzać. Ale któregoś dnia przyszła z nami Ewa. Ewka słynęła z niewyparzonego języka i tego, że najpierw mówi potem myśli. Więc kiedy Irki pradziadek swoim zwyczajem wykrzykiwał do nas swoje pytania, przy trzecim lub czwartym palnęła prawie tak głośno, jak on: „Nie musi pan tak krzyczeć, nie jesteśmy głuche!”. Dziadek tym razem nie poprosił o powtórzenie. Wiedziałam, że usłyszał. Zrobiło mi się przykro. Tego dnia nie było już żadnej opowieści o czasach, kiedy tańczył po raz pierwszy ze swą przyszłą żoną podobną do leśnej wróżki, ani o tym jak przez bagna uciekał z niewoli. Tak się złożyło, że już nigdy nie było żadnej opowieści. Sądziłam, iż to dlatego, że dziadek się obraził. Wiem jednak od Irki, że powód był inny. Dziadka słuch pogorszył się tak bardzo, że przestał słyszeć samego siebie, więc po prostu postanowił milczeć. W ślad za tym milczeniem, krok po kroku, odsuwał się na pobocze życia, które toczyło się obok i zamykał w świecie niedostępnym dla jego bliskich.
Cisza jak parawan
Od tamtego czasu spotkałam na swojej drodze kilka innych osób niesłyszących lub słabo słyszących, pochodzących z różnych środowisk, o bardzo różnych osobowościach i odmiennych temperamentach. Wszystkich ich łączyła jedna cecha. To była cisza. Cisza, która jak parawan odgradzała ich od świata dźwięków: muzyki Bacha i Mozarta, radosnego szczebiotu ptaków przed świtem, szumu morskich fal zaklętego w muszli i wszystkich pytań „dlaczego” powtarzanych w kółko nieznanym głosikiem wnuka. Dziadek Irki był szczęściarzem. On chociaż miał wspomnienia tych wszystkich Bożych darów. Do dziś nie potrafię uwolnić się od smutku, który odczułam, gdy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że są ludzie, którzy nigdy nie słyszeli i nie usłyszą głosu człowieka, którego kochają, wody pluszczącej w korycie rzeki, ani chóru świerszczy w przydrożnym rowie. Nie usłyszą nawet gwaru panującego w zatłoczonym tramwaju, nieznośnego rechotu żab czy jazgotu pneumatycznego młota.
Tak proste, że aż genialne
Wiele lat temu byłam na przedstawieniu jakiejś zagranicznej, bardzo nowatorskiej – jak na owe czasy – grupy teatralnej. Aktorzy nie wypowiedzieli ani jednego słowa, a na widowni raz po raz rozlegały się oklaski lub salwy śmiechu. Nie pamiętam, jakiej narodowości byli pantomimiści. Nieważne, jakim językiem posługiwali się na co dzień. Podczas tego przedstawienia nie miało to znaczenia. Wszyscy ich rozumieliśmy. Ich gesty zastępowały słowa. Pomyślałam wówczas: jakie to proste! Proste i genialne. Oczywiście nie zapisałam się złotymi zgłoskami w wielkiej księdze wynalazców. Ktoś dużo wcześniej ode mnie zrozumiał, że możliwe jest spotkanie tych dwóch światów: świata ciszy i dźwięków, świata ludzi słyszących i tych, dla których dźwięk jest pojęciem czysto abstrakcyjnym. Możliwe, choć niełatwe.
Już w bardzo zamierzchłych czasach ludzie usiłowali porozumiewać się między sobą przy użyciu środków niewerbalnych, takich, jak na przykład rysunki pozostawione na ścianach jaskiń czy znaki dymne używane przez Indian. Cała trudność polegała na tym, aby znać te znaki i rozumieć ich wymowę. W kontaktach z ludźmi niesłyszącymi oraz osób niesłyszących między sobą jest podobnie, choć jest to nieco bardziej skomplikowane.
Mowa ciała
Problem w tym, że osoby niesłyszące często nie są w stanie opanować w wystarczającym stopniu języka narodowego, zaś wśród ludzi słyszących znajomość kodów manualnych jest niestety ciągle rzadkością. Specjaliści twierdzą, że w kontaktach pomiędzy osobami niesłyszącymi dominują środki porozumiewania się, które można wywodzić lub powiązać z klasycznym językiem migowym. Należą do nich: znaki migowe ideograficzne, czyli klasyczny język migowy, alfabet palcowy i znaki liczb pełniące funkcje pomocnicze, mimika i pantomimika, a także gesty wtrącone, które uzupełniają znaki migowe i ułatwiają całościowy odbiór wypowiedzi osób głuchoniemych. Często występują też elementy mowy dźwiękowej i artykulacji oraz tzw. „mowa ciała”. W kontaktach pomiędzy osobami niesłyszącymi a słyszącymi dominują nieco inne środki komunikacji. Jest to m.in. głośna mowa wykorzystująca resztki słuchu i odczytywanie z ust. Oczywiście stosowany jest również alfabet palcowy i znaki liczb oraz fonogesty, czyli umowne układy rąk i palców, które stosuje się głównie w dydaktyce.
Istnieją rozmaite odmiany języka migowego. Jest więc system językowo-migowy pełny (język migany z końcówkami) i system językowo-migowy użytkowy (język migany bez końcówek lub stosowanymi wybiórczo). No i oczywiście jest tzw. mowa ciała. Środki porozumiewania się stosowane w praktyce nie mają jednolitego charakteru. Zależą od możliwości i preferencji osób, które chcą z sobą nawiązać kontakt oraz od sytuacji, w której dochodzi do tego kontaktu. Właściwie w każdej sytuacji wytwarza się inny, specyficzny system porozumiewania się, obejmujący znane i akceptowane przez obie strony środki komunikacji. Zależy także od relacji, jakie panują między tymi osobami.
Światełko w tunelu
Dla wielu użytkowników języka migowego jest on jedynym językiem, a dla prawie wszystkich pozostałych językiem pierwszym. Drugim jest lepiej lub gorzej opanowany język ojczysty. Kłopot w tym, że osoby niesłyszące funkcjonują w społeczeństwie, które używa jedynie języka ojczystego. Tylko nieliczni – głównie członkowie rodzin niesłyszących, nauczyciele, współpracownicy a także niektórzy duszpasterze - potrafią nawiązać kontakt z niesłyszącymi używając znaków języka migowego. Na szczęście, między innymi dzięki pojawieniu się w telewizji programów tłumaczonych na język migowy, następuje stopniowa ingerencja języka ojczystego zarówno w rozwój słownictwa migowego i w system gramatyczny klasycznego języka migowego. W wypowiedziach migowych większość osób niesłyszących masowo zaczęła stosować artykulację, zwłaszcza ci, którzy uczęszczali do szkół dla osób głuchych. Także sami wykształceni niesłyszący, jak i badacze języka migowego zaczęli podejmować próby tworzenia sztucznych, hybrydowych języków, łączących w sobie słownictwo języka migowego z gramatyką języka ojczystego. Nazywają je językami miganymi i wykorzystują w porozumiewaniu się między sobą.
To już nie przysłowiowe „światełko w tunelu”, lecz cały reflektor. Ale jeszcze ciągle wiele przed nami. Zatrzymajmy się nad tym nie tylko 23 września - w Światowym Dniu Osób Niesłyszacych. W czasie, gdy lawinowo przybywa ludzi uczących się języka chińskiego a kilku języków obcych naraz uczą się już nawet przedszkolaki, czemu w ten sam sposób nie podejść do języka, który pomoże zbliżyć się do siebie ludziom słyszącym i niesłyszącym? Szczypta wiedzy, garść wysiłku, trochę dobrej woli i wiele miłości. Oto cała recepta na sukces. Pewnie my – słyszący – nigdy nie zrozumiemy do końca, jak wielkim krzyżem może być cisza, a oni nigdy nie usłyszą morskich fal huczących w uchu muszli, ale może chociaż spróbujemy spotkać się wpół drogi?