Uświęcona cisza
Trwaliśmy we wspólnotowym skupieniu. Z wiarą nasłuchiwaliśmy Głosu, którego brzmienie przemienia życie i nadaje mu sens. Tego akurat Głosu nie słyszy się uchem. On rezonuje w człowieczym sercu. Z nadzieją wyczekiwaliśmy natchnienia, którego delikatny szum przepełnił ongiś salę Wieczernika.
2013-10-01
Dosyć daleko, na Podlasiu, stolicy polskiego prawosławia, leży otoczone Puszczą Knyszyńską senne miasteczko – Supraśl. Tutaj bazylianie założyli Monastyr Męski Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy Maryi. Dzisiaj, we wchodzącym w jego skład XVII-wiecznym Pałacu Archimandrytów, mieści się niemające sobie równych w Polsce – Muzeum Ikon.
Wobec Oblicza
To tajemnicza przestrzeń, która budzi emocje, przenikając do najgłębszej duchowości. W efemerycznym jak zapach kadzideł blasku świec, oczy Świętych zapalają się dziwną mocą. Archanielskie skrzydła porusza wiatr. Święci mnisi chcą przemówić, a matuzalemowi pustelnicy próbują przelać na zwoje pergaminu swoje mądrości. Wszystko to zaś zanurzone w cudownym zapachu – woni świętości – mieszaninie dymu kadzideł i woskowych świec, którym przesycone jest wiekowe drewno ikon oraz posmaku malarskich pigmentów i werniksu użytych przez ikonopisarzy. Wszechobecna cisza znieczula zmysły i nakazuje medytację, zgodnie ze słowami pradawnych eremitów: „Niech twoja dusza śpiewa, a rozum pilnie rozmyśla nad światem”. Nie jest to jednak świat doczesnych wrażeń, ikony bowiem są statyczne, wstrzemięźliwe, niekiedy nawet surowe i oschłe. Sylwetki bez gestykulacji zdają się być bezcielesne, jakby odrealnione. Twarze pozbawione mimiki nie uzewnętrzniają uczuć, jednak oczy patrzące z ikony przenikają głęboko, świdrując sumienie. Ikona nie jest portretem. Jest Obliczem! Jest doznaniem obecności i bliskości Światła! Jest też teologią wyrażoną kolorem, kanonem wielowiekowego stylu, milczeniem i ciszą.
Prawosławni bracia w wierze całują otwartą dłoń i kierują ją w stronę ikony, bo pocałunek wyraża pragnienie utożsamienia się z Miłością i Światłością. Biorą też w ręce maleńkie kaganki, bo płomień świecy jest metaforą wzniesienia duszy do Pana. W tym miejscu autentycznym odruchem serca jest poszukiwanie różańca choćby do przytulenia w dłoni. Można też przeżyć olśnienie, spotykając Matkę! Ona zaś udziela audiencji w półmrocznej sali, na której ścianach zawieszono wyłącznie Jej ikony. Jest więc Matka Boska: Dońska, Kazańska, Pieczerska, Smoleńska, Pskowska, Twerska, Iwerska, Włodzimierska, Pietrowska... i kopia znanej – Jasnogórskiej.
Niezwykły koncert
To właśnie tam odczułem coś nieuchwytnego, coś, czego nie doświadcza się jedynie oczami zgłodniale poszukującymi prawdziwej twarzy Nazaretańskiej Matki. Do „Maryjnej Sali” weszliśmy rodzinnie. Nie byliśmy tam jednak sami, gdyż w modlitewnym zwiedzaniu poprzedzała nas inna, kilkunastoosobowa grupa. Rolę przewodniczki pełniła siostra zakonna – chyba salezjanka – doskonale władająca językiem migowym. Wykonywała płynne ruchy, niczym dyrygent prowadzący koncert orkiestry symfonicznej. Uśmiechała się. W nią zaś wpatrzone były oczy ludzi, dla których mimika twarzy, gest i ruch ciała są mową. Niekiedy dało się usłyszeć urywane dźwięki, pojedyncze sylaby, zlepki głosek, najczęściej zaś westchnienia pełne podziwu i szczerego zachwytu. Większość jednak milczała, stojąc bardzo blisko siebie. Otwarte usta były nieme. Jedynie dłonie wyzwalały w powietrzu niesamowity szmer bezgłośnej rozmowy. Ten dialog gestów, niczym trzepotanie motylich skrzydeł, trwał chyba dziesięć minut, a potem ustał. Zapadła absolutna cisza. Dzisiaj wiem, że była to uświęcona cisza!
Uszy serca
Przed Obliczem Matki stanęły osoby, dla których mówić, śpiewać, artykułować i komunikować głosem swoje uczucia i poglądy, to rzecz naturalna i zwykła. Byli również ludzie, dla których dźwięk samochodowego klaksonu, szum potoku, wrzask kolorowej papugi i organowa fuga mistrza Jana Sebastiana są doznaniem całkowicie obcym. U stóp Matki połączyła nas modlitwa i kontemplacja w ciszy. Tak naprawdę, w tym jednym momencie nic nas nie różniło, bo rzeczy ludzkie straciły swoją ważność. Była tylko Ona i Jej Syn!
Trwaliśmy we wspólnotowym skupieniu. Z wiarą nasłuchiwaliśmy Głosu, którego brzmienie przemienia życie i nadaje mu sens. Tego akurat Głosu nie słyszy się uchem. On rezonuje w człowieczym sercu. Z nadzieją wyczekiwaliśmy natchnienia, którego delikatny szum przepełnił ongiś salę Wieczernika. Tego szumu także nie rejestruje się zmysłem słuchu. On budzi się w duszy człowieka. Z miłością spoglądaliśmy w duże oczy Bożej Matki i marzyliśmy, aby nasze: „Kocham Cię”, dotarło przed Jej tron. Wymawialiśmy to westchnienie wolą naszych myśli. Słowa i wszelkie artykułowane dźwięki nie były potrzebne. Na odchodne chcieliśmy jeszcze zanucić: „Jestem przy Tobie. Pamiętam. Czuwam!”.
Po prostu rodzina
Nie wybrzmiał jednak ani jeden takt pieśni i nie zadźwięczała ani jedna nuta, a mimo to przepiękne strofy popłynęły w niebo. Odbyło się to w wymiarze, który znasz i Ty, drogi Czytelniku. To wymiar, w którym każdy człowiek może nic nie mówić i nie musi słyszeć tonów codzienności, a mimo to rodzą się w nim najcudowniejsze słowa i wyznania. Tak sobie myślę, że ten właśnie nadprzyrodzony wymiar w najdoskonalszy sposób z ludzi fizycznie słyszących i niesłyszących czyni rodzinę!