Jeden z „siedemdziesięciu dwóch”
Nawet, gdy nie podzielają moich poglądów, nawet gdy nie chcą słuchać Dobrej Nowiny, nawet, gdy wzgardzą Pokojem, który im przynoszę w Imię Chrystusa... Nawet wtedy muszę dawać świadectwo. Zwłaszcza wtedy!
2013-10-18
I Rok czytań
Łk 10,1-9
Czytając dzisiejszą Ewangelię, uczę się na nowo odkrywać jej znaczenie. Pewnie, że wygodniej byłoby mi dalej żyć w błogim przekonaniu, iż skarga „żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało” dotyczy tylko tych „dwunastu” powołanych i wybranych. Wystarczyłoby od czasu do czasu pomodlić się za kapłanów lub o nowe powołania kapłańskie i zakonne, czasem podumać „nad kondycją dzisiejszego Kościoła” lub przeciwnie: pooburzać się na jego „prześladowców”. Tymczasem Ewangelista wyraźnie mówi o „innych siedemdziesięciu dwóch”, których Jezus wyprawił na żniwo. Czy w tej liczbie nie jestem także i ja, która przyznaję się do Chrystusa? Czy i mnie Jezus nie potrzebuje, bym szła o krok przed Nim, tam gdzie i On wkrótce zamierza przybyć ze Swoją dobrą Nowiną? Czy nie jestem w liczbie tych, którzy mają przygotować dla Niego grunt?
W głębi serca zawsze wiedziałam, że On pragnie mnie widzieć wśród Swoich żniwiarzy. To wielka łaska. Ale to także trudne i odpowiedzialne zadanie. Mój Pan nie obiecuje lekkiej i przyjemnej pracy, nie ukrywa trudności, z jakimi mogę się spotkać. Przeciwnie – porównuje moją sytuację do położenia owcy wchodzącej między stado wilków – czasem drapieżnych i agresywnych, czasem „głodnych” sensacji a nieraz nawet „żądnych krwi”. To nie sielanka. Nie będę u siebie, w moim bezpiecznym świecie. Mimo to, Jezus każe mi iść. Daje mi jednak kilka dobrych rad na drogę.
Ewangelista pisze, że owym siedemdziesięciu dwóm Jezus polecił, by wyruszyli „po dwóch”, czyli we wspólnocie. Nawiązuje to do powszechnie akceptowanego faktu, że tak naprawdę dopiero słowo dwóch świadków jest wiarygodne. A cóż dopiero powiedzieć o świadectwie życia! Bo głoszenie Ewangelii zawsze musi być świadectwem. Tym, do których przyjdę, nie wystarczy moje słowo czy nawet indywidualne świadectwo życia. Muszę je także umieć złożyć we wspólnocie z braćmi.
Ze zdumieniem czytam Chrystusową radę: „Nie noście ze sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie”. Jakże to tak? Czy to aby roztropne; żadnych zapasów, żadnego zabezpieczenia? A co mają znaczyć słowa „nikogo w drodze nie pozdrawiajcie”? Czy tak wypada? Tymczasem Chrystus pragnie, by nic nie odwracało mojej uwagi od zadania, jakie przede mną postawił, bym nie skupiała się na własnych potrzebach i nie budowała sobie po drodze żadnych „układów i układzików”. Nie mam być roztropna i zapobiegliwa! Mam być „Bożym szaleńcem”, Chrystusowym żniwiarzem. Tam, gdzie On mnie pośle, mam zanosić Pokój. Mój trud nigdy nie pójdzie na marne. Nawet wtedy, gdy trafię do ludzi, którzy będą się wzbraniać przed jego przyjęciem lub go odrzucą.
Ci, którzy biorą udział w życiu małych wspólnot wewnątrz Kościoła doskonale wiedzą, jak wspaniałe jest uczucie „bycia u siebie”, w gronie osób tak samo myślących i w to samo wierzących. Wspaniałe… ale i niebezpieczne. Tymczasem Jezus mówi: „W tym samym domu zostańcie… Nie przechodźcie z domu do domu”. Nawet, gdy nie podzielają moich poglądów, nawet gdy nie chcą słuchać Dobrej Nowiny, nawet, gdy wzgardzą Pokojem, który im przynoszę w Imię Chrystusa i dla Jego Imienia daję im swoje dobre czyny. Nawet wtedy muszę dawać świadectwo. Zwłaszcza wtedy.