Wybrała życie
Chiara przeczuwała, że zbliża się kres jej życia na ziemi. Jaki prezent w takiej chwili zostawić ukochanemu synkowi? W dniu pierwszych urodzin małego Francesco napisała do niego list. Dwa tygodnie później, 13 czerwca 2012 roku, odeszła do Pana.
2013-11-29
W czwartek 13 czerwca bieżącego roku w maryjnej Bazylice Divino Amore (Boża Miłość) pod Rzymem odbyła się niezwykła Msza Święta. Koncelebrowało ją 24 kapłanów, a wśród wiernych przeważali młodzi małżonkowie, którzy przybyli tu z całych Włoch wraz ze swoimi dziećmi. Uroczystości towarzyszyła atmosfera radości i pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Mszę Świętą koncelebrowano w pierwszą rocznicę śmierci młodej, 28-letniej kobiety.
Małe kroki
Chiara Corbella przyszła na świat w Rzymie w 1984 roku w rodzinie, która swoje życie związała z życiem Kościoła. Rodzicom, żyjącym duchowością Odnowy Charyzmatycznej, udało się przekazać swym córkom wartości, które dla nich samych były bardzo ważne. Stąd młodziutką Chiarę często można było spotkać w parafialnym kościele pw. św. Franciszki Rzymskiej, gdzie śpiewała w kościelnym chórze. Łączyła ją też głęboka więź z Matką Bożą. Codziennie odmawiała Akt Poświęcenia – w duchu bł. Papieża Jana Pawła II. Po rekolekcjach w Asyżu, gdzie zetknęła się z duchowością św. Franciszka, jako swoją życiową dewizę Chiara obrała słowa „Piccoli passi possibile” czyli „Malutkimi możliwymi krokami do przodu”. Tej dewizie pozostała wierna do końca.
Ten jeden jedyny
Chyba od zawsze przeczuwała, jaką drogę wybrał dla niej Bóg. Była pewna, że jej powołaniem jest małżeństwo i rodzina. Kiedy miała 18 lat, podczas jednej z pielgrzymek próbowała nieco „ponaglić” Pana Boga, prosząc by wskazał jej człowieka, z którym będzie dzielić życie. Na Bożą odpowiedź nie czekała długo. Jeszcze podczas pielgrzymki uwagę Chiary zwrócił młody Enrico Petrillo. Była pewna, że to jest właśnie ten jedyny, jej druga połówka. Ale na ziszczenie małżeńskich planów Chiara i Enrico musieli poczekać jeszcze sześć długich lat. Ten czas obfitował w większe i mniejsze nieporozumienia, burzliwe rozstania i powroty. Nie były to jednak stracone lata. Młodzi mogli się lepiej poznać i dojrzeć do decyzji, która miała przecież zaważyć na całej ich przyszłości. Pomógł im w tym pewien młody franciszkanin, o. Vito. Chiara tak później opowiadała o tych sześciu latach: „Przyjrzeliśmy się oboje swoim obawom – i przestaliśmy oczekiwać czegokolwiek od siebie nawzajem. W ten sposób uzyskaliśmy nieprawdopodobny spokój, a zarazem wielkie zaufanie w Bożą Opatrzność. Byliśmy przekonani, że Bóg będzie nam towarzyszył na naszej wspólnej drodze”.
Bóg nie popełnia błędu
Zgodnie z tym przekonaniem małżonkowie postanowili nie odwlekać decyzji o poczęciu dziecka. Kilka miesięcy po ślubie okazało się, że Chiara jest w stanie błogosławionym. Niestety ich niczym niezmącona radość nie trwała długo. Już podczas pierwszego badania USG Chiara usłyszała wyrok. Ich dziecko cierpiało na brak sklepienia mózgu i części mózgu. Nie miało żadnych szans na przeżycie. Młodą mamę ta wiadomość ugodziła prosto w serce, tym bardziej, że nie było z nią wówczas męża. Dla Chiary było jednak jasne, że przerwanie ciąży nie wchodzi w rachubę. Z całym przekonaniem powiedziała zdumionej lekarce: „Bóg nigdy nie popełnia błędu”. Bólem napawała ją tylko świadomość, że to ona będzie musiała przekazać tę straszną nowinę mężowi. Po nieprzespanej i przemodlonej nocy doszła do wniosku, że przecież – podobnie jak Maryja – nie musi rozumieć wszystkiego, co Pan dla niej przygotował. Ta świadomość dodała jej odwagi. I zdarzył się cud! „Chwila, w której o tym powiedziałam mojemu mężowi, Enrico, stała się niezapomniana. On mnie objął i powiedział: «Ona jest naszą córką, a my przyjmiemy ją taką, jaką ona jest»” – wyznała Chiara.
Łaska i radość
Mijały kolejne miesiące ciąży. Małżonków cieszył każdy jej dzień i coraz bardziej wyraźne oznaki życia małej Marysi. Wzmacniała ich też wspólna modlitwa. Mimo usilnych nalegań lekarki, Chiara nie zgodziła się na poród poprzez cesarskie cięcie, pragnąc, by dziecko przyszło na świat w sposób naturalny. Bóg nagrodził ich zaufanie i córeczka urodziła się żywa. Żyła tylko pół godziny, ale rodzice mogli spełnić swoje marzenie i ochrzcić maleńką, nadając jej imiona Maria Grazia Letizia. Enrico tak później wyjaśnił wybór tych imion: „Imię Maria nadaliśmy naszej córce, bo Matka Boska nauczyła nas, że nie należy ona do nas i że wolno nam zwrócić ją Bogu. Grazia (łaska), ponieważ podarowała nam łaskę zrozumienia, że nie jest rzeczą ważną, jak długo człowiek żyje na tym świecie, ale ważne jest to, że się urodził. Każdy dzień ciąży był łaską, bo odczuwaliśmy obecność Jezusa przy nas. Natomiast imię Letizia (radość) jest wyrazem tego, że podarowała nam przez tych dziewięć miesięcy tak wiele radości w cierpieniu, oraz że nasza miłość wzajemna bardzo przez nią wzrosła – wśród bólu”.
Bóg jest większy
Wkrótce Chiara i Enrico postanowili prosić Boga o następne dziecko. Początkowo nic nie wskazywało na mający się wkrótce rozegrać dramat. Wydawało się, że dziecko rozwija się normalnie. Dopiero badanie USG wykazało, że ich synek nie będzie miał nóżek, a w siódmym miesiącu lekarze wykryli ponadto tak poważne wady w układzie jelitowym dziecka, iż nie miało ono żadnych szans na przeżycie. Ciężko doświadczeni tą kolejną próbą małżonkowie nie wahali się jednak ani przez chwilę. Nie słuchając „dobrych” rad, zdecydowali, że i temu dziecku pozwolą przyjść na świat.
Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, Chiara i Enrico spotkali się z różnymi reakcjami. Niektóre potęgowały poczucie bólu i osamotnienia, inne dodawały sił, jak chociażby modlitewne wsparcie rodziców, czy przyjaźń ofiarowana przez lekarkę, zbudowaną ich odwagą i zawierzeniem. Chiara powtarzała, że jej synek jest takim, jakim zechciał go Bóg, a naprawdę chorzy są ludzie, którzy nie chcą przyjąć dziecka upośledzonego. Mały Davide Giovanni przyszedł na świat 24 czerwca 2010 roku. Żył tylko 38 minut, ale to wystarczyło, aby i on otrzymał łaskę Chrztu Świętego. Po tym doświadczeniu Chiara wyznała: „Bóg jest większy niż największe nieszczęście, jakie by się mogło zdarzyć. Podaje Ci w darze całkiem nowy wymiar życia: Wieczność”.
Nie zważając na rozmaite „głosy rozsądku”, podczas pielgrzymki do siedmiu głównych Bazylik Rzymu, Chiara i Enrico poprosili Boga o kolejne dziecko. Gdy okazało się, że Bóg wysłuchał ich próśb, obdarzając ich tym razem dzieckiem zupełnie zdrowym, nie posiadali się ze szczęścia. Nie sądzili, że czeka na nich kolejna hiobowa wieść.
Francesco
W piątym miesiącu ciąży u Chiary wykryto maleńki, niegroźnie wyglądający guz na języku. Wkrótce okazało się, że to rzadka odmiana bardzo agresywnego nowotworu. Jedyną szansą na przeżycie było natychmiastowe rozpoczęcie leczenia. Problem polegał na tym, że szansa na życie dla matki oznaczała śmierć lub ciężkie powikłania dla synka, którego nosiła pod sercem. Chiara i tym razem nie uległa radom lekarzy, nie zgodziła się też na wcześniejsze rozwiązanie ciąży w ósmym miesiącu, chcąc mieć pewność, że nie narazi powierzonego sobie dziecka nawet na najmniejsze niebezpieczeństwo.
Zdrowy i piękny Francesco urodził się 30 maja 2011 roku, a jego mama natychmiast poddała się zalecanej terapii. Niestety okazało się, że jest już za późno. Podczas kolejnej pielgrzymki, małżonkowie zapragnęli jeszcze raz powierzyć Bogu i Maryi swoją rodzinę. Chiara prosiła już tylko o to, żeby potrafiła żyć i cierpieć z poddaniem się woli Bożej.
Bóg wysłuchał jej próśb. Póki było to możliwe żyła tak, jak większość zdrowych kobiet, zajmując się dzieckiem, wspierając męża, grając na ukochanych skrzypcach. Ale zdrowie młodej mamy z tygodnia na tydzień ulegało pogorszeniu. W efekcie naświetlań wystąpiło ostre zapalenie tchawicy i przełyku. Z powodu przerzutów utraciła także prawe oko a rak zaatakował płuca, co niemal uniemożliwiło jej oddychanie. Nie utraciła jednak pogody ducha, szczęśliwa, że dzięki życzliwości o. Vito, może codziennie uczestniczyć we Mszy Świętej. Przyjaciele, którzy odwiedzali wówczas tę tak ciężko doświadczoną cierpieniem kobietę, zgodnie potwierdzają, że wracali do siebie ze spokojem i radością w sercach.
To Ci się opłaci
Chiara przeczuwała, że zbliża się kres jej życia na ziemi. Jaki prezent w takiej chwili zostawić ukochanemu synkowi? W dniu pierwszych urodzin małego Francesco, napisała do niego list. Dwa tygodnie później, 13 czerwca 2012 roku, odeszła do Pana.
Gdy jej syn nieco podrośnie otrzyma dowód największej miłości, jaką człowiek może obdarzyć drugiego człowieka; słowa poparte heroiczną ofiarą życia jego mamy. W swoim liście do synka Chiara napisała: Stałeś się wielkim podarunkiem dla naszego życia. Bo dopomogłeś nam wyrosnąć ponad nasze ludzkie granice. Wśród tych niewielu spraw, jakie mogłam zrozumieć przez te minione lata, mogę jedynie powiedzieć, że ogniskiem naszego życia jest miłość. Jesteśmy przecież zrodzeni przez akt miłości. Żyjemy po to, żeby miłować oraz żeby być kochanymi, a umrzemy, żeby poznać prawdziwą miłość Boga. Celem naszego życia jest kochać i być zawsze gotowym do miłowania drugich, tak jak Sam tylko Bóg może Cię tego nauczyć. Miłość Cię spali, ale jest rzeczą piękną, dać się spalić jak świeca, która zgaśnie dopiero wtedy, gdy dopali się do końca. Cokolwiek byś czynił, będzie to miało sens jedynie wtedy, gdy będziesz to spełniał z myślą o życiu wiecznym. Gdy będziesz naprawdę kochał, zauważysz, że nic do Ciebie nie należy, bo wszystko jest darem. (…) Myśmy kochali Marię i Dawida, a i Ciebie ukochaliśmy. Ale równocześnie wiedzieliśmy, że nie należycie do nas. Wszystko, cokolwiek posiadasz jest podarunkiem Bożym. Nie trać nigdy ochoty ani odwagi, mój synu! Bóg nigdy Ci niczego nie odbierze. Jeśliby Ci coś zabrał, uczyni to po to, żeby dać Ci w zamian o wiele więcej. Dzięki Twojemu Rodzeństwu: Marii i Dawidowi – zakochaliśmy się w życiu wiecznym. Wiemy, że Ty jesteś kimś szczególnym i że masz wielką misję do spełnienia. Pan chciał Cię od wieczności i On ukaże Ci drogę, jaką masz kroczyć, jeśli Mu otworzysz swe serce. Zawierz Jemu. To Ci się opłaci.
Mężne kobiety
To nie tylko pożegnalne słowa miłości skierowane do syna. To także autentyczne, bo poparte świadectwem życia wyznanie heroicznej wiary małżonków Chiary i Enrico, którzy wbrew wszystkim przeciwnościom i ludzkim kalkulacjom – zrozumiałym przecież w tak dramatycznej sytuacji – mieli odwagę bezwarunkowo wybrać życie. Dzięki temu wyborowi, Enrico mógł po śmierci żony powiedzieć: „Zobaczyliśmy, jak Chiara umiera szczęśliwa i z uśmiechem na twarzy”.
Chiara Corbella-Petrillo nie jest jedyną katolicką matką, która w sposób heroiczny ofiarowała swoje życie, by uratować życie dziecka. Jej historia przypomina inną mężną kobietę – Joannę Berettę Molla. Ta lekarka i działaczka ruchów katolickich urodziła troje dzieci, a kiedy była w kolejnej ciąży, ciężko zachorowała. Mimo opinii lekarzy sugerujących przerwanie ciąży, postanowiła donosić ją do końca. 21 kwietnia 1962 roku urodziła córkę Joannę Emanuelę, a tydzień później zmarła. Papież Jan Paweł II beatyfikował ją 24 kwietnia 1994 roku, podczas Roku Rodziny, zaś 16 maja 2004 roku ogłosił ją świętą. Niedawno w mediach głośno było także o Barbarze Castro Garcii – hiszpańskiej dziennikarce katolickiej chorej na raka, która podobnie jak Chiara oddała życie, by ratować swe nienarodzone dziecko.
Czerpać z Chrystusa
Trzeba mieć nadzieję, że i one dostąpią chwały ołtarzy. Takich matek, jak Joanna, Chiara czy Barbara, często nieznanych z imienia, jest z pewnością dużo więcej. Można się spierać, czy drogą, którą wybrały, potrafi kroczyć zwykły człowiek. Nie wiem. Ale przecież Chiara, Joanna i Barbara to także były zwykłe kobiety kochające życie, pewnie nie mniej od nas. Co zatem sprawiło, że nie zawahały się oddać je za życie swoich dzieci? Różne mogą być odpowiedzi na to pytanie. Do mnie najbardziej przemawia wyznanie jej męża, który spokój i radość Chiary w chwili śmierci tłumaczył jej niezachwianą wiarą: „Chiara odeszła do swojego Oblubieńca, który umiłował ją o wiele bardziej niż ja”. Swą heroiczną siłę i konsekwencję w realizowaniu powołania żony i matki Chiara czerpała z miłości do Chrystusa. Niech to będzie wskazówką dla nas wszystkich w każdej dramatycznej sytuacji życia.
Zobacz całą zawartość numeru ►