Kapłańskie apostolstwo chorych
Zbawczy wymiar cierpienia realizują członkowie Apostolstwa Chorych, także i kapłani. Składając Najświętszą Ofiarę, ofiarują Bogu Najświętsze Ciało Pana Jezusa, swoje cierpienia oraz każdy moment swojego życia i życia wspólnoty, której przewodniczą.
2013-12-30
Podejmując temat kapłańskiego apostolstwa chorych, chciałbym na początku przywołać słowa, które przed laty wypowiedział umierający na białaczkę kardynał Veuillot: „Potrafimy mówić piękne zdania na temat cierpienia. Ja również z gorliwością o nim mówiłem”. Następnie przekazał taką radę: „Powiedzcie kapłanom, aby o nim nic nie mówili”.
Inaczej wypowiedział się bł. Jan Paweł II. Po powrocie z kliniki oświadczył: „Chciałbym dziś wyrazić przez Maryję wdzięczność za dar cierpienia. Zrozumiałem, że ten dar był potrzebny. Papież musiał znaleźć się w poliklinice Gemellego (…), musiał cierpieć” – mówił o sobie Ojciec Święty. „Zrozumiałem (…), że mam wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie przez modlitwę i wieloraką działalność”. W kontekście odbywającego się ówcześnie Roku Rodziny kontynuował: „Właśnie dlatego, że rodzina jest zagrożona, rodzina jest atakowana, także papież musi być atakowany, musi cierpieć, aby każda rodzina i cały świat ujrzał, że istnieje Ewangelia – rzec można – wyższa Ewangelia cierpienia, którą trzeba głosić”.
Cierpienia kapłańskie
Cierpienia kapłańskie mogą być różne: zarówno duchowe, jak i fizyczne. Dotyczą one samotności, ale także relacji z bliźnimi, między innymi ze współbraćmi w kapłaństwie. Kilka tygodni temu rozmawiałem przez Skype'a z ks. Zenonem Boneckim, który pracuje w Zambii, w parafii w Masansie. Do najbliższego Polaka ks. Zenon ma 120 km. Na pytanie o doświadczenie samotności odpowiedział tak: „Jak się jest z ludźmi i między nimi to łatwiej przeżywać posługę kapłańską. Samotność uczy mnie otwierania się na Boga”. Podziękowałem mu za to krótkie i treściwe świadectwo. Ono również wiąże się z dobrze przeżywanym przez ks. Zenona kapłańskim celibatem!
Kapłańskie trudności nieraz związane są z prowadzeniem powierzonej im wspólnoty, z administracją kościelną. Cierpienia mogą dotyczyć przeżywanej choroby, bądź też choroby naszych bliskich. W Domu Księży Emerytów w Katowicach pw. św. Józefa mieszka ksiądz Marek, rocznik święceń – 1992. Z racji cukrzycy traci wzrok. Miał wyciągnięte kości jednej stopy i założone tytanowe zamienniki. Czeka na drugą operację, w której analogicznie do lewej stopy zostaną wymienione kości prawej stopy. Dzielił się, że najtrudniejsza dla niego była akceptacja dekretu zwalniającego go z wszelkich obowiązków duszpasterskich. Nie poddał się. Obecnie uczestniczy w kursie ojców duchownych i wychowawców seminaryjnych organizowanym przez Centrum Formacji Duchowej w Krakowie. Ksiądz Marek uczy mnie męstwa w przezwyciężaniu trudności.
Kardynał Deskur kiedyś otwarcie opowiadał o swojej chorobie: „W pierwszej chwili, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że jestem unieruchomiony, nie chciało mi się dłużej żyć. Na szczęście myśli te szybko minęły. Potem przyszła refleksja o wartości cierpienia i postanowiłem zaufać Opatrzności”. Później dodał: „Choroba to jest takie święte kapłaństwo”. Ksiądz kardynał pokazał, że to wiara w Bożą Opatrzność poprowadziła go do całkowitego zaufania Bogu. Dzięki chrześcijańskiej nadziei – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego (1817) – pragniemy jako naszego szczęścia Królestwa niebieskiego i życia wiecznego, pokładając ufność w obietnicach Chrystusa i opierając się nie na naszych siłach, ale na pomocy łaski Ducha Świętego. Źródłem nadziei nie jest więc nasze ludzkie (kapłańskie) zabezpieczenie (ono może się w przeróżny sposób przejawiać), ale łaska Boża.
Kapłańska Droga Krzyżowa
Przeżywana przez nas Droga Krzyżowa jest drogą do świętości. „Najwyższa doskonałość – pisze św. Teresa z Avila – nie polega z pewnością na wewnętrznych radościach, ani na wielkich ekstazach, ani na wizjach, ani na duchu prorockim. Ona polega na takim upodobnieniu naszej woli do woli Boga, tak że my obejmujemy z całego naszego serca to, w co wierzymy, że On pragnie”. Istotą naszego chrześcijańskiego, a tym bardziej kapłańskiego powołania jest jedność naszej woli z wolą Boga. Św. Maksymilian Maria Kolbe tak to ujął: „Jednoczę się z wolą Boga i pragnę ją realizować zwłaszcza w chwilach najtrudniejszych i najbardziej krytycznych. Krzyż jest szkołą miłości. Krzyże oczyszczają intencje”. Posłuszeństwo Kościołowi nieraz krzyżuje naszą ludzką wolę. Ale to właśnie ono jest najprawdziwszą drogą do świętości, która kończy się okrzykiem św. Pawła: „Żyję już nie ja tylko Chrystus we mnie” (Ga 2,20).
Wielki niemiecki teolog Hans Urs von Balthasar pisał kiedyś: „Duch Zmartwychwstałego prowadzi nas do całej prawdy. Szczególnie jednak i przede wszystkim do prawdy o konieczności krzyża; wierzący żyje od Zmartwychwstania – do którego doprowadził go zasadniczo Chrzest – ku krzyżowi, ale żyje także od codziennego krzyżowania ku zmartwychwstaniu”.
Nasza droga jest więc paschą zakorzenioną w doświadczeniu Krzyża i Zmartwychwstania, drogą bólu, ale także nadziei i radości. Kardynał Bergoglio mówił kiedyś do księży: „Prawdziwa radość rodzi się z pracy, z krzyża. Radość niepoddana próbie jest niczym więcej jak tylko zwykłym entuzjazmem, niejednokrotnie nachalnym, po którym nie można oczekiwać, że wyda owoce”.
Wymiar oczyszczający cierpienia
Nasza Krzyżowa Droga ma podwójny wymiar: oczyszczający i zbawczy. Dla rozwoju duchowego Izraelitów bardzo ważny był Exodus. Ich i naszym celem jest Ziemia Obiecana oraz związana z nią wolność i radość dziecka Bożego. Droga wiedzie przez pustynię, stąd bliskie jest pielgrzymowi doświadczenie samotności i oschłości. W tym czasie Bóg zrywa z nas fałszywe maski, wydobywając całą prawdę o nas samych.
Ku komunii z Jezusem
Św. Ojciec Pio pisał tak do swojego kierownika duchowego o oczyszczeniu, którego doświadczał: „Stan mój jest ogromnie przykry, okropny, wprost przerażający. Wszystko zarówno wokół mnie, jak i we mnie jest ciemnością – nieprzenikniony mrok w umyśle, utrapienia woli, udręczenia w sumieniu. W swoim wnętrzu odczuwam cierpienia i równocześnie utrapienie i niespokojne pragnienie miłości Bożej”. Jednocześnie wyznał, że „aby dusza mogła wznieść się do kontemplacji Boga, musi najpierw być oczyszczona ze wszystkich niedoskonałości (…). To oczyszczenie dotyczy ducha i dokonuje się w ten sposób, że Bóg Swoją najwyższą światłością przenika duszę w całości, przeszywa ją niejako dogłębnie i w całej pełni odnawia”.
U człowieka postępującego w wierze, oczyszczenie – jako konieczny etap duchowy – jest bolesnym doświadczeniem. Gdy umierała 19-letnia bł. Chiara Luce Badano chora na nowotwór kości, mama ją pytała: „Bardzo cierpisz?” Odpowiedziała z uśmiechem: „Wiesz, Pan Jezus wybiela nawet moje najmniejsze plamki, a wybielacz pali, więc jak przyjdę do Nieba, będę biała jak śnieg”. Oczyszczenie duchowe nie jest celem samym w sobie. Oczyszczenie duchowe i ogołocenie mają nas prowadzić do Jezusa, do komunii z Nim. Matka Teresa z Kalkuty pisała kiedyś do pewnego kapłana: „Bóg nie może wypełnić tego, co jest pełne. On może wypełnić tylko to, co jest puste. Twoje wielkie ubóstwo i twoje tak jest punktem wyjścia, aby być lub stać się pustym. Najważniejsze nie jest to, ile mamy do dania, ale do jakiego stopnia jesteśmy ogołoconymi, aby w pełni otrzymać Jezusa (…). Uśmiechnij się do Jezusa za każdym razem, kiedy twoje nic ciebie przestraszy”.
Wymiar zbawczy cierpienia
Przeżywając twórczo nasze cierpienie możemy je połączyć z męką Chrystusa i ofiarować je za Kościół. Ta duchowa droga ma swoje korzenie w nauczaniu św. Pawła: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). Pierwszą zaś osobą, która realizowała tę drogę i współcierpiała z Chrystusem była Jego Matka. Dlatego nazywamy Ją Współodkupicielką. Za Nią każdy człowiek, który złączy swoje cierpienia z Chrystusem może przyczynić się do zbawienia świata.
Kiedyś pewna chora kobieta odkryła tę drogę. Była lekarzem. Mówiła, że wcześniej sumiennie opiekowała się chorymi. Często uczestniczyła we Mszy Świętej. Cierpiąc, straciła jednak sens życia. Czuła się bezużyteczna, całkowicie zależna od drugiego człowieka. Nie potrafiła zaakceptować takiej sytuacji. Prosiła Boga o śmierć. Wydarzenie to miało miejsce we Francji. Przyszedł do niej diakon Martial Codou – stojący u początków wspólnoty chorych zrzeszonych w tzw. Niewidzialnym Klasztorze Jana Pawła II – i zaproponował jej pomoc. Odwiedzał ją. Odwołując się do jej wiary, poprosił, aby złączyła się duchowo z cierpiącym Chrystusem. Aby tak jak On, ofiarowała się całkowicie Bogu. „Zaproponowałem jej – mówił – aby stała się kroplą wody zmieszanej z winem w kielichu, który podczas konsekracji staje się Krwią Chrystusa”. Okazało się, że słowa te oraz towarzyszenie diakona były przełomowe w jej podejściu do cierpienia. Dwie wizyty później dzieliła się swoim odkryciem: „Kiedyś byłam lekarzem, aby leczyć ciała chorych. Dzisiaj Pan pozwolił mi stać się lekarzem dusz. Dokonałam tego w jedności z Nim Samym, który jest we mnie ukrzyżowany”. Cierpiąca kobieta odkryła swoją duchową drogę ofiary, zakorzenioną w chrzcielnym wymiarze kapłaństwa.
Zbawczy wymiar cierpienia realizują członkowie Apostolstwa Chorych, także i kapłani. Składając Najświętszą Ofiarę, ofiarują Bogu Najświętsze Ciało Pana Jezusa; ofiarują także i siebie samych, swoje cierpienia, każdy moment swojego życia i życia wspólnoty, której przewodniczą. Przez to stają się niejako żywą hostią.
Duchowa ofiara członków Apostolstwa Chorych daleka jest od jakichkolwiek form cierpiętnictwa. Przykładem może stać się sam św. Ojciec Pio, o którym mówiono, iż – pomimo przeżywanego cierpienia – był prawdziwym artystą w opowiadaniu żartów, czy też w pocieszaniu tych, którzy przeżywali chwile smutku. Sam ofiarując cierpienia za Kościół, starał się, aby nie przysparzać innym ciężaru własnego krzyża.
Zobacz całą zawartość numeru ►