Miłość płynie z krzyża – Patroni Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II
Słudzy Boży – Marta Robin i Jakub Fesch – są jednymi z wielu patronów Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II. Swoim życiem oboje dali świadectwo, że to, co słabe w oczach świata, ma wielką wartość w oczach Boga.
2013-12-30
Parafrazując znane powiedzenie, że dobre drzewo poznaje się po jego owocach (por. Łk 6, 44), można wysnuć wniosek, że dobre owoce pomagają rozpoznać także dobre dzieła. Idąc tym tropem powiem więcej: każde wielkie dzieło wymaga wielkich Orędowników, którzy by je wspierali swoim wstawiennictwem i przykładem.
Rzesza Orędowników
Nie inaczej jest z Niewidzialnym Klasztorem Jana Pawła II, którego idea odwołuje się wprost do dogmatu o świętych obcowaniu. Jak zatem można się domyślić – i jak podpowiada inicjator dzieła diakon Martial Codou – posiada ono wielu Orędowników. Są nimi wszyscy święci, błogosławieni a także ci, którzy odeszli do Pana w opinii świętości. Wszyscy oni bowiem musieli „przejść tą samą drogą, bo nie ma zmartwychwstania bez krzyża”.
Warto w tym miejscu przypomnieć, kim są ludzie, których owi Orędownicy mają wspierać na ich drodze uświęcenia i w misji wstawiania się za światem. To osoby z samego założenia najsłabsze: cierpiący moralnie lub fizycznie, chorzy i niepełnosprawni, starsi, samotni i opuszczeni, a także więźniowie. Również wszyscy, którzy z pokorą uznają swoją grzeszność, jako chorobę duszy równie dokuczliwą, jak dolegliwości ciała, mogą włączyć się we wspólnotę Niewidzialnego Klasztoru. Wszyscy oni, pozostając w łączności z cierpiącym Jezusem, czynią dobrowolny dar ze swego cierpienia i pozwalają Mu przekształcić swoje grzechy i cierpienia w błogosławione dla całego świata i Kościoła owoce. Według diakona Codou, osoby te stanowią tym samym jeden z filarów podtrzymujących Kościół i świat. Drugim filarem są małe dzieci, w tym ofiary aborcji, dzieci przedwcześnie zmarłe oraz ciężko chore.
Stojąca pod krzyżem
Oba filary, spoczywając w rękach Maryi, uczestniczą w misji Chrystusa przez ofiarę swych modlitw i cierpień. Tym samym Ta, która doświadczyła wszystkich ludzkich cierpień i słabości, oprócz grzechu, staje się w sposób naturalny główną Opiekunką Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II. To Ona – Niepokalana Królowa Wszechświata – jest pierwszym ogniwem łańcucha Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II. Stojąc w jego centrum, wstawia się u Boga, prosząc o zbawienie dla ludzi. Naśladując Maryję stojącą pod krzyżem Syna i razem z Nią ofiarując swoje cierpienia, członkowie Niewidzialnego Klasztoru współpracują z Chrystusem w dziele zbawiania świata. Ona, jako Matka Kościoła i tych najsłabszych jego członków, pomaga im unieść ciężar cierpień, razem z nimi stojąc także pod ich krzyżami.
Przesłanie słabości
Jednym z głównych patronów Niewidzialnego Klasztoru jest również bł. Jan Paweł II. Ten patronat nie wynika jedynie z faktu wpisania Jego imienia w nazwę wspólnoty. Łatwo się o tym przekonać prześledziwszy dokładnie papieskie nauczanie, zwłaszcza to wyrażone w encyklice Dives in misericordia czy w liście apostolskim Salvifici doloris. Stanowi ono przecież źródło duchowości Niewidzialnego Klasztoru, którego nazwy po raz pierwszy użył właśnie Jan Paweł II, mówiąc o ludziach cierpiących. W tym kontekście wydaje się logiczne, że to właśnie On zainspirował diakona Martiala Codou do zainicjowania tego dzieła.
Od kiedy postanowiłam poznać duchowość Klasztoru, uparcie towarzyszy mi przejmujący obraz Jana Pawła II, który po operacji tracheotomii pojawił się na balkonie Pałacu Apostolskiego, by udzielić wiernym błogosławieństwa Urbi et Orbi. Mimo, iż bardzo się starał, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ten wzruszający obraz towarzyszy pewnie wielu osobom, które w tamtych pamiętnych dniach były świadkami powolnego odchodzenia do Domu Ojca tego wielkiego Papieża. Wbrew temu, co widzieliśmy Jan Paweł II przemówił jednak wówczas najbardziej donośnym głosem i to wprost do ludzkich serc. Do tego ważnego epizodu odwołuje się także książka „Niewidzialny Klasztor Jana Pawła II” w słowach, które chyba najlepiej oddają istotę orędownictwa Papieża Polaka: „Niemy krzyk Papieża wydaje się prorockim przesłaniem, odsyłającym nas do tajemnicy Nawiedzenia. Jako nowy Jan Chrzciciel, Papież pojawił się, by przypomnieć o godności osób chorych, o ich powołaniu do bycia apostołami oraz wezwał wiernych do uświadomienia sobie ich niezastąpionej roli w świecie: ich istnienie stanowi dla nas pewne przesłanie. Jan Paweł II dobrze zdawał sobie sprawę ze stanu, w którym się znajdował. Mimo to jednak pragnął wyjść do wiernych. Znalazł się w ten sposób w sytuacji tych najsłabszych i bezbronnych, o których prawa nieustannie się upominał. Był to niemy krzyk solidarności ze światem osób cierpiących, w obronie ich godności i wartości ich ukrytego przesłania. Ten krzyk stanowi przesłanie dla świata, świadczące o roli i misji osób cierpiących oraz dzieci już w łonie matki pozbawionych prawa do ziemskiej egzystencji”. Ujawniając swe ograniczenia i cierpienie, papież zaświadczył też o prawdzie słów św. Pawła, który pisał: „Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12, 10) oraz pouczył wszystkich cierpiących, że moc Chrystusa objawia się poprzez ich słabość.
Nigdy nie jest za późno
Wśród pozostałych Orędowników Niewidzialnego Klasztoru są zarówno postacie tak znane, jak św. Faustyna Kowalska, św. Teresa od Dzieciątka Jezus, św. Maksymilian Maria Kolbe, ks. Jerzy Popiełuszko, bł. Matka Teresa z Kalkuty, jak i ci, o których wiemy niewiele. Diakon Codou często podkreśla, że wszyscy jesteśmy członkami Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II już przez sam fakt bycia grzesznikami. Bo bycie grzesznikiem to bycie „chorym na duszy”. Ta świadomość pozwala widzieć orędownika także w postaci Dobrego Łotra, pierwszego z kanonizowanych. Dzięki nawróceniu w ostatniej chwili życia i przebaczającej miłości Jezusa, pogodzony z cierpieniem przeszedł do Wieczności, słysząc zapewnienie konającego obok Zbawiciela: „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju” (Łk23, 43).
Chodzenie w ciemności
Nawrócenie Dobrego Łotra stanowiło z kolei inspirację dla innego wielkiego grzesznika z czasów dużo nam bliższych, dziś już Sługi Bożego – Jakuba Fescha, którego postać pragnę nieco bardziej przybliżyć. Urodził się 6 kwietnia 1930 roku w Saint-Germain-en-Laye w zamożnej rodzinie. Ojciec – bankier, bez reszty pochłonięty pracą zawodową – nie poświęcał mu wiele czasu. Poza finansowym, na żadne inne wsparcie z jego strony Jakub nie mógł liczyć. Także rozpieszczająca syna matka nie potrafiła należycie uformować jego charakteru. Młody Jakub nie przykładał się zbytnio do nauki. Robił tylko to, na co miał ochotę, korzystając bez skrupułów z wypłacanego mu przez rodziców „kieszonkowego”. Trwał w ciemności.
Brak pożytecznych zainteresowań sprawił, że związał się z grupą „złotej młodzieży”. To stamtąd wywodzą się późniejsi wspólnicy jego przestępstwa. Jako siedemnastolatek spotkał Pierrette. Pobrali się gdy osiągnął pełnoletniość, zaledwie miesiąc przed przyjściem na świat córeczki. Kiedy utracił pracę u teścia, rozstali się. Zamiast otworzyć własną firmę, za pieniądze matki kupił sportowy samochód. Marzył też o luksusowym statku. Jednak ojciec nie chciał sfinansować kaprysu syna. Jakub postanowił zatem okraść znajomego bankiera. Nie miał zamiaru nikogo zabić. Kiedy rozpoczął się pościg, wspólnicy zostawili Fescha samego. Podczas ucieczki zgubił okulary i wpadł na policjanta, który groził mu rewolwerem. Doszło do tragedii. Choć bez okularów niewiele widział, z pistoletu schowanego w kieszeni oddał celny strzał prosto w serce policjanta. Kiedy pojmany przez przechodniów trafił do więzienia, nie przypuszczał, że rozpoczyna zbawienny dla własnej duszy etap życia.
Na drogach powrotu
Początkowo nie chciał nawet słyszeć o Bogu. Stopniowo, dzięki wielu modlitwom oraz odwiedzinom kapelana i swego świeżo nawróconego adwokata, wszystko się zmieniło. Sięgnął po książki o tematyce religijnej, nawiązał też kontakt z dawnym przyjacielem, który po swoim nawróceniu został zakonnikiem. Stał się on duchowym doradcą Jakuba. Cenna okazała się też korespondencja z teściową, która zawsze darzyła go macierzyńskimi uczuciami. Także jego chora na raka mama modliła się w intencji jego nawrócenia.
Fascynacja Jakuba orędziem fatimskim sprawiła, że zapragnął tak jak mali wizjonerzy, ofiarować swoje życie dla wynagrodzenia za grzechy świata. To pragnienie definitywnie przyczyniło się do jego nawrócenia. Po procesie, w kwietniu 1957 roku Jakub Fesch został skazany na najwyższy wymiar kary. W karze śmierci dostrzegł jednak możliwość zadośćuczynienia za grzechy własne i swojej rodziny. Zapragnął doprowadzić bliskich, szczególnie ojca i żonę oraz współwięźniów do Boga. Za ich nawrócenie ofiarował swoje życie. Kilka dni przed egzekucją zawarł sakramentalny związek małżeński z Pierrette, a swej córeczce dedykował dziennik spisywany przez dwa miesiące, wydany później pod tytułem „Za pięć godzin zobaczę Jezusa”. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się 21 września 1987 roku z inicjatywy ówczesnego arcybiskupa Paryża kardynała Jeana-Marie Lustigera, a w 2011 roku zakończył się na szczeblu diecezjalnym. Sługa Boży Jakub Fesch oręduje dziś szczególnie za tymi, którzy pragnąc nawrócenia i uwolnienia od ciężaru winy, zwracają się ku Bożemu Miłosierdziu i swą godność odnajdują w przebaczeniu. Jego postawa pomaga im wierzyć, że jakiekolwiek by nie były ich winy, zawsze mogą zjednoczyć się z Chrystusem w duchu Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II, ofiarując własne cierpienia i życie w intencjach świata i Kościoła. W ten sposób z miłości do innych mogą oddać znacznie więcej niż wymaga tego ziemska sprawiedliwość.
Uboga mistyczka
Godna naśladowania, zwłaszcza przez ludzi cierpiących fizycznie i duchowo, jest też postać Sługi Bożej Marty Robin. Przyszła ona na świat 13 marca 1902 roku we francuskiej wiosce, 60 km na południe od Lyonu, jako najmłodsza z szóstki dzieci biednej chłopskiej rodziny. Mimo słabego zdrowia, była pogodnym i wesołym dzieckiem. Lubiła śmiać się i tańczyć, ale lubiła także modlić się. Szczególnie pokochała Różaniec. W 1918 roku ostatecznie wstąpiła na drogę cierpienia. Zdiagnozowano u niej paraliż kończyn dolnych i górnych oraz stopniowy zanik odruchu przełykania. Gdy wszyscy zastanawiali się nad przyczyną jej choroby, Marta nagle zapadła w śpiączkę, z której obudziła się po miesiącu.
Wezwana do ofiary
20 maja 1921 roku doszło do niezwykłego wydarzenia. W nocy siostrę Marty obudziło intensywne światło w jej pokoju. Marta przyznała: „Tak, to piękne światło, ale ja widziałam też Najświętszą Dziewicę”. To pierwsze z licznych objawień, jakich Marta Robin miała doznać w swoim życiu. Po tym wydarzeniu jej zdrowie poprawiło się tak dalece, że sądzono, iż została uzdrowiona. Zaczęła znów snuć marzenia o wstąpieniu do Karmelu. Niestety, w listopadzie powrócił ból i paraliż nóg. Od tej pory Marta coraz więcej się modli, czyta Ewangelię i żywoty świętych. Słyszy też wewnętrzny głos: „Dla ciebie to będzie cierpienie”, zaś w otwartej książce jej wzrok pada na słowa: „Bogu trzeba oddać wszystko”. Wiele do myślenia daje jej pytanie z modlitewnika: „Dlaczego szukasz przyjemności, kiedy stworzona jesteś do cierpienia”. Przeczuwa, że wszystkie te słowa skierowane są do niej, ale jeszcze próbuje z nimi walczyć. Z nadzieją na wyzdrowienie pragnie pielgrzymować do Lourdes. Ostatecznie ustępuje innej chorej parafiance, powoli odkrywając, że została wezwana do tego, by jako osoba świecka uczynić ze swego życia ofiarę dla Kościoła i świata w zjednoczeniu z Jezusem Ukrzyżowanym.
Życiodajny Pokarm
Po trwającej 3 tygodnie śpiączce Marta twierdzi, że widziała św. Teresę. Przy ponownym spotkaniu Święta z Lisieux pozostawia jej wybór: Marta może od razu pójść do Nieba albo przyjąć cierpienie w intencji odrodzenia życia chrześcijańskiego we Francji. Wybiera ofiarę ze swego cierpienia. Po złożeniu aktu ofiarowania się Bogu, czuje się coraz gorzej. Od 1928 roku Marta już do końca życia pozostanie w łóżku. 47 lat unieruchomiona w jednej pozycji! Każdy dotyk sprawia jej ból. Nie śpi, nie je i nie pije, choć odczuwa pragnienie. Nie potrafi nic przełknąć, lecz w cudowny sposób wchłania konsekrowaną Hostię – jedyny pokarm przez 52 lata życia. W 1929 roku odmawiają Marcie posłuszeństwa także ramiona i dłonie. Nie może już haftować ani przesuwać paciorków różańca. Choć wszystko wskazuje na to, że wkrótce umrze, Marta żyje jeszcze wiele lat, starając się wyrwać z rąk szatana jak najwięcej dusz. Jezus dopuszcza ją także do uczestnictwa w Swojej męce. W1939 roku Marta czyni kolejną ofiarę z siebie, oddając Bogu swój wzrok w intencji ocalenia Francji. Świadkowie twierdzą, że mimo nieustającego cierpienia Marta sprawiała wrażenie szczęśliwej. Może dlatego, że przyjmując na siebie dobrowolnie cierpienia innych, zwłaszcza grzeszników, mogła lepiej wyrazić swoją miłość do Boga.
Nie cierpieć na próżno
Miała oczywiście chwile smutku i załamania. Była przecież tylko człowiekiem. Często też nawiedzał ją zły duch, poddając w wątpliwość jej ofiarę i sugerując, że jej cierpienie nie ma sensu, a dusze, za które się ofiarowała i tak zostaną potępione. Wątła, chora i słaba – Marta nie uległa tym podszeptom do samej śmierci, która nastąpiła 6 lutego 1981 roku. Jak inni Orędownicy Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II Marta Robin uczy, że słabość można obrócić w siłę, a cierpienie w łączności z Chrystusem zawsze ma sens. Jej przykład i słowa: „Nie cierpcie na próżno, to zbyt smutne...” ubogacają dzieło Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II i dodają sił jego członkom na ich krzyżowej drodze.
Zobacz całą zawartość numeru ►