Rozesłani
O Jezusowych radach z dzisiejszej Ewangelii powinniśmy pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy szukamy wymówek dla swojej opieszałości... Mam „sandały”, mam „laskę”… czegóż więcej potrzeba?
2014-02-05
II Rok czytań
Mk 6,7-13
Muszę przyznać, że – podobnie jak wielu innych ludzi, choć może nie z tego samego powodu – bardzo zachwyciła mnie niedawna adhortacja papieża Franciszka zatytułowana „Radość Ewangelii”. Mimo, że mówi o prawdach oczywistych dla każdego człowieka, który choć trochę utożsamia się z Kościołem, dla mnie stała się ona bardzo dobitnym przypomnieniem (żeby nie powiedzieć – odkryciem) pewnej prawdy; zrozumiałam lepiej niż dotąd, że i ja, na mocy udzielonego mi Chrztu, jestem powołana do głoszenia Dobrej Nowiny. Choć nie otrzymałam „władzy nad duchami” ani prawa udzielania Sakramentu Namaszczenia Chorych, w jakimś stopniu należę do grona tych, których Jezus z dzisiejszej Ewangelii wyprawia w drogę; jestem takim „trzynastym” a może „czternastym” apostołem. To odkrycie sprawia, że i ja powinnam skorzystać z rad, w które Jezus wyposaża udających się w drogę Dwunastu.
Jezus nie czeka na moment, kiedy zakończy Swą publiczną działalność. Żniwo jest przecież wielkie a czas nagli. Choć jeszcze tak wiele mogliby się nauczyć od swego Mistrza, decyduje się rozesłać Apostołów już teraz! Zanim przejdą przez „próbę ognia”, jaką stanie się dla nich męka i śmierć Nauczyciela, zanim pokrzepi ich Jego zmartwychwstanie i zanim Duch Święty napełni ich swymi łaskami.
Wierzy, że są gotowi, że sobie poradzą, więc tylko – jak dobry ojciec – nie skąpi im praktycznych rad i wskazówek. Te rady – to cały ich posag. Nie potrzebują zabezpieczenia materialnego: „dwóch sukien”, „ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie”. To wszystko to tylko zbędny balast, który zamiast pomagać, mógłby utrudnić wędrówkę czy odciągnąć uwagę od jej głównego celu: głoszenia Dobrej Nowiny. Nie powinni natomiast zapomnieć o sandałach i o lasce. Trudno wszak wyobrazić sobie długą wędrówkę po skalistych i stromych drogach bez obuwia czy ułatwiającego wspinaczkę kija. Reszta będzie im dodana, jeśli tylko zaufają Bożej Opatrzności i skupią się na Celu. Nie powinni więc szukać dla siebie wygód. Lepiej zatrzymać się w pierwszym domu, którego mieszkańcy zechcą ich ugościć, bo może się okazać, że właśnie ich gościnni, choć prości i niemajętni gospodarze, staną się w przyszłości zaczynem Królestwa Bożego dla całej swej społeczności. Nie warto też zamartwiać się porażkami, czy tracić czas nawracając „na siłę” tych, którzy nie reagują na kołatanie do drzwi. Trzeba jednak uzmysłowić owym „niegościnnym”, jak wiele tracą, odrzucając Dobrą Nowinę. Stąd Chrystusowa rada: „Wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich”.
To cenne wskazówki także dla mnie i dla całego Kościoła. Powinniśmy o nich pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy szukamy wymówek dla swojej opieszałości, tłumacząc się brakiem środków, brakiem narzędzi, brakiem pieniędzy, brakiem czasu. Mam „sandały”, mam „laskę”… czegóż więcej potrzeba?
To dobrze, że szukamy nowych metod ewangelizacji i wykorzystujemy zdobycze techniki, że szukamy „chwytliwych” haseł, aby więcej ludzi przyciągnąć do Chrystusa, że pozyskujemy środki, które pomogą nam lepiej i skuteczniej ewangelizować. Jeśli jednak zapomnimy o głównym Celu naszych działań, staniemy się tylko niewiele wartymi wyrobnikami i nie pomoże nawet najlepsze marketingowe hasło, chrześcijański blog w przestrzeni internetowej, kaplica w supermarkecie ani nawet „mobilny konfesjonał”. Próżny nasz trud, jeśli głosząc Chrystusowe Królestwo nie zapomnimy o samych sobie, aby stać się Jego głosem, jeśli zabraknie wspólnotowego i osobistego świadectwa życia Apostołów – także tego „trzynastego i „czternastego”.