„Czyńcie dobrze wszystkim”. Bł. Siostra Bernardyna Maria Jabłońska

Dobrocią i miłosierdziem Siostra Bernardyna zdobywała serca wszystkich, zwłaszcza biedaków, nawet tych zdemoralizowanych. Wspomagając ich potrzeby życiowe, powoli – jakby mimochodem – pozyskiwała ich dusze dla Boga.

zdjęcie: cudaboze.pl

2014-03-31

To niesamowite, że tych dwoje niezwykłych ludzi spotkało się i rozpoznało. Brat Albert i Siostra Bernardyna. On „dobry jak chleb” i ona, która miała „serce i rozum”. Żadne z nich nie było przygotowane na drogę, która poprowadziła ich do świętości.

Uczennica

Błogosławiona Siostra Bernardyna, uczennica i naśladowczyni św. Brata Alberta, przyszła na świat jako Maria Jabłońska 5 sierpnia 1878 roku w Pizunach k. Narola, w dzisiejszej diecezji zamojsko-lubaczowskiej. Po rodzicach odziedziczyła pracowitość, dobroć i pobożność. Ci prości ludzie nauczyli swą pogodną i wrażliwą córeczkę szczerze kochać Pana Boga. Ta miłość bardzo jej pomogła, gdy z powodu przedwczesnej śmierci matki została pozbawiona jej macierzyńskiej czułości.

Dziewczynka, podobnie jak większość dzieci w wiosce, nie miała szans, by zdobyć wykształcenie. Zamiast chodzić do szkoły, spędzała dni na łąkach, wypasając bydło. I chociaż rodzice tylko na kilka miesięcy zatrudnili nauczyciela, inteligentna dziewczynka szybko poradziła sobie z nauką czytania i pisania. Zdobyła też nieco wiedzy z innych przedmiotów.

Miała zaledwie 11 lat, kiedy ciężko zachorowała jej matka. Marysia wybłagała wówczas u Maryi zdrowie i życie dla swej mamy. Pani Jabłońska zmarła dopiero cztery lata później. Jej śmierć okazała się bardzo bolesnym doświadczeniem dla dorastającej dziewczyny. Dotąd tak radosna, zaczęła coraz bardziej stronić od przyjaciół. Pragnąc ciszy i samotności, ukrywała się w pustym kościele. To zapewne tam rodziło się jej pragnienie, by prowadzić życie zakonnej mniszki, praktykującej rozmaite umartwienia i spędzającej czas w odosobnieniu i na modlitwie.

I pewnie tak właśnie potoczyłoby się jej dalsze życie, gdyby nie pewne spotkanie, które nieoczekiwanie poprzestawiało życiowe plany Marii. Miało ono miejsce 13 czerwca 1896 roku. Dziewczyna postanowiła, jak każdego roku, udać się na odpust do Horyńca. W pewnej chwili zauważyła stojącego tam w otoczeniu sióstr i braci wysokiego, pełnego powagi mnicha. Nie namyślając się zbyt długo, poprosiła go o przyjęcie do zakonu.

Artysta wśród nędzarzy

Owym mnichem okazał się urodzony 20 sierpnia 1845 roku w Igołomii szlachcic – Adam Hilary Bernard Chmielowski herbu Jastrzębiec. Ten uczestnik powstania styczniowego i uznany malarz, w czasie tworzenia jednego ze swoich obrazów, znanego dziś jako „Ecce Homo”, powziął radykalną decyzję. 24 września 1880 roku, zerwawszy ze swym dotychczasowym trybem życia, wstąpił do Zakonu Jezuitów w Starej Wsi. Niestety silna depresja zmusiła go do zmiany planów. Związał się zatem z regułą zakonu św. Franciszka, która stawała mu się coraz bliższa i w 1884 roku osiadł w Krakowie, gdzie próbował dalej malować. Tak dalece zaangażował się jednak w opiekę nad nędzarzami i ludźmi bezdomnymi, że z czasem całkowicie porzucił malarstwo, poświęcając się pomocy ubogim. Zamieszkał w miejskiej ogrzewalni na krakowskim Kazimierzu razem z tymi, którym niósł pomoc – bezdomnymi, alkoholikami i nędzarzami. Od 25 sierpnia 1887 roku, kiedy przyjął szary habit III Zakonu św. Franciszka, znany był już jako Brat Albert, zaś swoje śluby zakonne złożył rok później. Wkrótce założył Zgromadzenie Braci Albertynów a już w 1891 roku Zgromadzenie Sióstr Albertynek.

Wizja trudności

Kiedy pięć lat później stanęła przed nim młodziutka i pełna zapału Maria Jabłońska, Brat Albert natychmiast rozpoznał w niej bratnią duszę. Chciał jednak, aby dziewczyna nie miała żadnych złudzeń. Jasno przedstawił jej więc na czym polega służba tym, którym nikt inny pomóc nie chce, jak trudne będą warunki, w których przyjdzie jej żyć, z czego będzie musiała zrezygnować, by ratować tych ludzi. Bo aby im pomóc, będzie musiała podzielić ich los – spać tam gdzie oni, jadać to, co oni. Maria z zapałem godziła się na wszystko, ale terminu jej przyjęcia do zakonu nie wyznaczono. Jednak owo spotkanie z bratem Albertem tak głęboko ją poruszyło, że postanowiła nie rezygnować, nawet wówczas, gdy ojciec stanowczo sprzeciwił się jej planom. I tak, 13 sierpnia 1896 roku, wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Albertynek, które wówczas nazywały siebie jeszcze Siostrami Tercjarkami Posługującymi Ubogim.

Ból kochania

Początkowo, kiedy Maria przebywała w Bruśnie, wydawało jej się, że odnajduje tu wszystko, czego tak bardzo pragnęła: samotność, modlitwę, pokutę. Jakże się myliła! Ten przedsionek Nieba okazał się w istocie przedsionkiem piekła. Kiedy udała się do tak zwanego „Ogrodu Anielskiego”, gdzie mieścił się Miejski Dom Kalek obsługiwany przez siostry, nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Ona, która wzrastała w skromnym lecz pełnym miłości środowisku, nagle zetknęła się z ciemną stroną świata. Zobaczyła dziesiątki brudnych, zawszonych, pełnych wrogości kobiet pozbawionych perspektyw na godziwe życie, które niechęcią i brakiem jakiejkolwiek wdzięczności odpłacały siostrom za udzielaną pomoc.

Po upływie dziesięciu miesięcy pracy w tym środowisku, mimo wewnętrznego buntu z powodu kontrastu między własnymi wyobrażeniami o życiu zakonnym a zastaną rzeczywistością, Maria otrzymała habit i biały welon nowicjuszki oraz nowe imię: Bernardyna. Brat Albert, który od początku wiązał z nią wielkie nadzieje, spostrzegł, że atmosfera panująca w miejskim przytułku utrudnia rozwój życia wewnętrznego młodziutkiej zakonnicy. Nie potrafiła zdystansować się wewnętrznie od życia dzielonego z ubogimi i bezdomnymi. Dlatego właśnie postanowił poświęcić jej więcej uwagi. Mówił szczególnie dużo o miłości Bożej, by nauczyć ją kochać Chrystusa ubogiego, obecnego właśnie w tych najnędzniejszych z nędznych. Siostra Bernardyna bardzo pragnęła naśladować swojego nauczyciela, ale równie mocno tęskniła za swym dawnym wyobrażeniem życia zakonnego. Nieraz próbowała wyznać Bratu Albertowi, że już nie ma siły, że rezygnuje – ale kiedy przed nim stawała i widziała jego oddanie ubogim, którym służył tak, jakby byli Samym Bogiem – zmieniała zdanie. Albert musiał widzieć jej wewnętrzne zmagania, dlatego tym bardziej starał się, by zrozumiała, że ową pustelnię, za którą tak tęskni, może mieć wewnątrz własnej duszy, pracując jednocześnie wśród bezdomnych z miejskiej ogrzewalni.

Czy zrozumiała? Z pewnością sądził tak Brat Albert, bo zaledwie kilka miesięcy po nowicjacie ogłosił ją przełożoną krakowskiego przytuliska dla kobiet. Jednak Bernardyna wytrwała tylko trzy miesiące. Może przeszkodą był jej zbyt młody wiek, brak doświadczenia, a może wewnętrzne rozdarcie? Choć Albert nie wierzył, aby jej powołaniem było życie kontemplacyjne, musiał przyznać, że nowe obowiązki przerosły młodą zakonnicę. Uznał, że Bernardyna nie jest jeszcze gotowa. Wróciła więc do swych dotychczasowych zajęć w „Ogrodzie Anielskim”. Aby jednak wyzbyła się swoich rozterek, ułożył dla niej „Heroiczny akt ofiarowania się Bogu”. Słowa tego Aktu stały się odtąd codzienną modlitwą siostry Bernardyny. Powtarzała: „Oddaję Panu Jezusowi moją duszę, rozum, serce i wszystko, co mam. Ofiaruję się na wszystkie wątpliwości, oschłości wewnętrzne, udręczenia i męki duchowe – na wszystkie upokorzenia i wzgardy, na wszystkie boleści ciała i choroby. A za to nic nie chcę ani teraz, ani po śmierci, ponieważ tak czynię z miłości dla Samego Pana Jezusa”. Brat Albert nie pomylił się. Za sprawą Jezusa w duszy siostry Bernardyny dokonał się prawdziwy przewrót. Udzieliła swej zgody na życie już na zawsze zespolone z krzyżem, a z miłości do Chrystusa zgodziła się nawet na… brak miłości i jedności. Była zdecydowana, by za wszelką cenę darzyć miłością Chrystusa obecnego w każdym człowieku: nawet tym brudnym, zawszonym, wrogo usposobionym; w każdym chorym, bezdomnym i nędzarzu.

Bóg w człowieku

Nie było to łatwe. Swą wewnętrzną zgodę codziennie musiała konfrontować z rzeczywistością, w której przyszło jej służyć. Uważała nawet, że życie w takim środowisku w pewien sposób „kradnie” jej Boga. Nie opuściły jej też wewnętrzne wątpliwości, czy obrała słuszną drogę. Dzieliła się nimi ze swym kierownikiem duchowym – ks. Czesławem Lewandowskim, a on starał się utwierdzać ją w przekonaniu, że „miłując Jezusa, trzeba dzielić Jego zbawczy trud i wszystkie cierpienia”.

Jednak wbrew temu, co sądziła ona sama, jej życie – wypełnione zajęciami i kłopotami – pełne było też skupienia i modlitwy. Zrozumiała, że chcąc miłować Boga ponad wszystko, nie wolno jej przejść obojętnie wobec mieszkańców przytulisk. Ten Bóg, bez którego nie wyobrażała sobie życia, to był ten sam Bóg, obecny w ludziach, którzy wcześniej budzili w niej tylko odrazę i niechęć.

Niecodzienna prośba

Jej spowiednik ks. Józef Matlak, wyznał, że w pierwszych latach zakonnego życia Siostra Bernardyna na widok cierpień, bólu i niebezpieczeństw, na jakie byli narażeni biedni i bezdomni, prosiła Boga, by ulżył im, zsyłając ich cierpienia ciała i duszy na nią. Zdaje się, że Bóg wysłuchał jej próśb, bo jak podają kroniki albertyńskie – Siostra Bernardyna raz po raz zapadała na różne choroby, które często groziły nawet śmiercią. W ten sposób coraz bardziej dojrzewała w niej miłość dla najbiedniejszych. Coraz częściej też, wbrew wewnętrznym pragnieniom, udawało jej się oderwać od Jezusa ukrytego w tabernakulum, by oddawać Mu się w bliźnich.

Brat Albert, który od początku właściwie rozpoznał przymioty Marii Jabłońskiej, twierdząc, że ma ona „rozum i serce”, powierzał jej coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Mając zaledwie 24 lata otrzymała tytuł „Siostry Starszej” i została przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Posługujących Ubogim III Zakonu św. Franciszka. 39 sióstr tworzących wówczas Zgromadzenie, pracowało w sześciu domach, z których pięć było przytuliskami dla bezdomnych i ubogich.

Dawać!

Zewnętrzną działalnością Zgromadzenia nadal zajmował się Brat Albert. Na barkach Siostry Bernardyny spoczęła zaś troska o wewnętrzny rozwój wspólnoty. Kiedy jednak niespełna 10 lat później Brat Albert ciężko zachorował na raka żołądka, zarówno wewnętrznym jak i zewnętrznym obowiązkom musiała sprostać już sama Siostra Bernardyna. Kiedy umierał w 1916 roku, działało już 119 sióstr w dwunastu domach. Po jego śmierci siostra Bernardyna zredagowała Konstytucję, która była wiernym zapisem duchowej spuścizny Brata Alberta i uregulowała prawną sytuację Zgromadzenia. Podczas Kapituły wybrano ją jednogłośnie przełożoną generalną, a szacunek i zaufanie, jakim darzyły ją siostry sprawiły, że urząd ten pełniła już do samej śmierci.

Siostra Bernardyna zawsze bardzo dbała, aby siostry były wierne Ustawom Zgromadzenia. Uważała, że wszystko, co jest w nich zawarte, prowadzi do Boga. Sama starała się być dla sióstr najlepszym przykładem tego, jak należy je wypełniać. Pracowała cicho i bez rozgłosu. Starała się też każdego zadowolić. Jeżeli ktoś przychodził z prośbą do furty, nigdy nie kazała o nic pytać, bo uważała, że skoro ktoś prosi, to widocznie jest w potrzebie i nie należy go dodatkowo upokarzać. A tych pukających do furty było coraz więcej – w czasie świąt właściwie w ogóle jej nie zamykano. Jej zasadą było: dawać. Więc siostry dawały nawet wtedy, gdy już za bardzo nie było z czego dawać. Lecz siostra Bernardyna, która dosłownie rozumiała słowa „Nie trwóżcie się”, nigdy nie zawiodła się na Bożej Opatrzności.

Być z ubogimi to zaszczyt

Wizytując placówki Zgromadzenia, pierwsze kroki zawsze kierowała do sal ubogich. Z właściwą sobie dobrocią wypytywała kobiety o ich braki i potrzeby. Kiedyś, gdy zauważyła, że śpią na lichych siennikach, powiedziała przełożonej: „Siostruniu, jak można, by te członki Pana Jezusa tak leżały. Czy ty wiesz, jak to ugniata?”. Wierząc, że służy Samemu Jezusowi, okazywała ubogim i bezdomnym miłość pełną czci i szacunku. Nawet wówczas, gdy ich żądania były zbyt natrętne, uważała, że nikogo nie wolno odprawić od furty z niczym, bo w ten sposób odprawia się Samego Jezusa. Nieraz mawiała: „Jaki to zaszczyt dla nas, że Pan Jezus daje nam ubogich i pozwala nam pracować nad tymi, których On tak kocha”.

Niebywałą dobrocią i miłosierdziem zdobywała Siostra Bernardyna serca wszystkich, zwłaszcza biedaków, nawet tych zdemoralizowanych. Wspomagając ich potrzeby życiowe, powoli – jakby mimochodem – pozyskiwała ich dusze dla Boga. Także siostry traktowała z wielką serdecznością i bezpośredniością. Wszystkie ich sprawy bardzo przeżywała i starała się zaradzić ich potrzebom. Nic dziwnego, że uważały ją za prawdziwego anioła dobroci. Bardzo dbała o zachowanie cnoty ubóstwa, przypominając im, że „Apostołowie idąc za Jezusem mieli i cnoty i wady, ale żadnych majątków”. Uczyła, aby usługiwać zwłaszcza tym, których inni odrzucają lub boją się ich, nawet za cenę własnego bezpieczeństwa. Zachęcając siostry, by wszystko czyniły w łączności z zasługami Jezusa Chrystusa, Siostra Bernardyna nie rezygnowała z osobistego z Nim kontaktu. Kiedy tylko udało jej się znaleźć chwilę w ciągu dnia, ale głównie nocą, biegła do kaplicy, gdyż rozumiała, że ofiarności i męstwa tak potrzebnych w działaniu można się nauczyć tylko u stóp Chrystusa, tego Samego który pomógł jej wśród bezdomnych i ubogich odnaleźć szczęście.

Czas pokazał, że Brat Albert nie pomylił się, co do zalet młodej, wiejskiej dziewczyny, którą przed laty spotkał na odpuście. Siostra Bernardyna okazała się najlepszą z matek – zarówno dla współsióstr jak i dla bezdomnych i ubogich. Dobrą i wyrozumiałą, ale gdy trzeba wymagającą i stanowczą.

Tych dwoje w Niebie

Jak można się było spodziewać, niedożywienie, brak wypoczynku i rozliczne choroby systematycznie niszczyły organizm siostry Bernardyny. Lecz energia, z jaką organizowała pomoc ofiarom, wysiedleńcom i tułaczom II wojny światowej, długo nie pozwalały się domyślać, że powoli życie zaczyna z niej uchodzić. Zmarła 23 września 1940 roku w wieku 62 lat. Jej testamentem stały się ostatnie słowa, jakie skierowała do sióstr: „Czyńcie dobrze wszystkim”. Ona sama pozostała wierna tej zasadzie nawet po śmierci, wysłuchując tych, którzy za jej wstawiennictwem proszą Boga o potrzebne łaski. Nie dziwi zatem fakt, że wkrótce po beatyfikacji Brata Alberta, w 1983 roku rozpoczęto starania o beatyfikację jego wiernej uczennicy, a już 6 czerwca 1997 roku papież Jan Paweł II ogłosił ją Błogosławioną.

Ciało Siostry Bernardyny spoczęło w pobliżu ostatniego znanego, choć niedokończonego dzieła jej ziemskiego mistrza i nauczyciela – Brata Alberta Chmielowskiego. Ale odziany w purpurową szatę, niedokończony Chrystus z obrazu „Ecce Homo”, zdaje się tym nie przejmować. W Jego oczach dzieło życia tych dwojga Bożych „szaleńców” zostało ukończone najpiękniej, jak to możliwe.

Zobacz całą zawartość numeru ►

 

Miesięcznik, Numer archiwalny, 2014-nr-04, Dajmund Danuta, Nasi Orędownicy, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024