Obejmując Jezusowe stopy
Szkoła modlitwy. Podczas tej jednej modlitwy moje serce pokonało drogę od Wielkiego Piątku do Poranka Zmartwychwstania.
2014-03-31
Nie jestem ekspertem w dziedzinie modlitwy. Nie śmiałabym nikogo pouczać. Sama wciąż modlitwy się uczę i mozolnie próbuję odkrywać jej głębię. Ta krótka refleksja nie będzie zatem żadną „szkołą”. Będzie raczej skromnym świadectwem tego, czego Pan Bóg pozwolił mi kiedyś doświadczyć podczas spotkania z Nim.
W objęciu Jego ran
To był jeden z najbardziej wyraźnych obrazów, jaki kiedykolwiek zrodził się podczas modlitwy w moim sercu. Oczami wiary zobaczyłam Jezusa wiszącego na krzyżu. Mój wzrok zatrzymał się na Jego poranionych stopach. To one stały się treścią mojej modlitwy. Jakże intymnej i bliskiej.
Najpierw przyglądam się Jezusowi z pewnej odległości. Nie mam odwagi podejść bliżej. Muszę oswoić się z tym trudnym widokiem, muszę przywyknąć. Chwilę potem nieśmiało podchodzę do krzyża. Jezusowe stopy mam na wysokości oczu. Swobodnie mogę ich dosięgnąć. Bardzo delikatnie dotykam. Tak, by nie zadać bólu. Potem trochę odważniej głaszczę z góry na dół. Chustką ocieram krew. W pobliżu, gdzie zionie rana od gwoździa, składam pocałunek.
Teraz już oburącz obejmuję unieruchomione stopy Jezusa. Gwóźdź przebił je na wylot i pogruchotał kości. Jezus nie może nimi poruszać, bo wówczas jeszcze bardziej boli. W moim sercu rodzi się myśl, że te nieruchome stopy Jezusa są obrazem moich rozmaitych niemocy i lęków. Są wspomnieniem tych chwil, kiedy dosięga mnie bezradność, samotność i ból. Nieruchome i bezwładne stopy Jezusa są obrazem moich słabości i ograniczeń.
Tylko Jezus może zaradzić mojej niemocy. Tylko On może ją pokonać. Pozwalając przybić się do krzyża – wziął ją na Siebie. Dlatego adoruję te zdruzgotane stopy Boga i składam na krzyżu wszystkie swoje lęki. Nie przestaję całować tych świętych stóp, bo to w nich jest moje ocalenie i zdrowie. Każdy oddany Jezusowi lęk, każda złożona w Jego ranach niemoc, przybliża mnie do Bożego
Serca, które kocha i ocala. Zanurzam się w każdej ranie z osobna. Nigdzie nie muszę się spieszyć. Mam czas tylko dla Niego. Coraz bardziej przytulam się do stóp Jezusa i zamykam je w ciasnym uścisku. Ufam Ci, Mocy moja!
Moc w Nim
Podczas tej jednej modlitwy moje serce pokonało drogę od Wielkiego Piątku do Poranka Zmartwychwstania. Razem z Marią Magdaleną spotykam teraz Jezusa Zmartwychwstałego. Padam do Jego stóp. To jest ten sam Jezus. To są te same stopy. Jezus ma na ciele ślady po gwoździach. Ale gwoździ już nie ma i nigdy nie będzie. Odkrywam w swoim sercu, że te uwielbione stopy Jezusa symbolizują moje uzdrowienie. Rany choć są widoczne, już nie krwawią i nie bolą. Całkowicie się zabliźniły. Jezusowe stopy nie są już nieruchome, lecz wolne. Kiedy oddaję Jezusowi wszystkie swoje trudności, łańcuchy, słabości i zranienia, wówczas przestają mnie one ograniczać i odzyskuję wolność. Jestem wolna Jego wolnością. Sama z siebie nic nie mogę. Cokolwiek mogę – mogę w Nim.
Będę blisko
Kiedy w ciepłe, kwietniowe dni będę odwiedzać kościół, najpierw na dłużej zatrzymam się w miejscu pojmania i uwięzienia Jezusa. Zostanę razem z Nim, nie zostawię Go, nie ucieknę. Odprowadzę Go, będę blisko. Potem przyjdę pod krzyż, by znów objąć i ucałować Jego stopy. Wytrzymam ten widok, nie zasłonię twarzy. Zbliżę ją do Jego ran. Będę także na Jego pogrzebie, a potem przy grobie. Posiedzę, pomyślę, poczekam. Gdy wreszcie nadejdzie ten upragniony Poranek, ja będę już u grobu. Będę gotowa, by wybiec Mu na spotkanie. Powitam Go, przylgnę do Jego Serca i już nigdy nie opuszczę.
Uwielbiam Jezu, Twoje poranione, przebite stopy. Uwielbiam Twój ból, bezradność i niemoc. Uwielbiam Twoje opuszczenie i samotność. Uwielbiam Twoją Świętą Krew. Uwielbiam Twoje oszpecenie i ogołocenie. Uwielbiam wszystkie Twoje rany. Uwielbiam Twój lęk. W Twoich ranach jest moje ocalenie. W Twojej śmierci jest moje życie.
Zobacz całą zawartość numeru ►