Arcydzieło Pana Boga
Martwiła się, że po chemioterapii jej organy będą w takim stanie, że nie będzie ich już mogła podarować innym chorym.
2014-06-01
Mogłaby być naszą córką, wnuczką, siostrą, koleżanką. Jedną z nas… Od 25 września 2010 roku jest błogosławioną Kościoła katolickiego. Młoda, zwyczajna dziewczyna o zdecydowanym charakterze. Piękna, przy tym delikatna, swym czarującym uśmiechem i kolorem nieba odbitym w roześmianych oczach, jak magnes przyciągała do siebie ludzi. Nadal przyciąga… Nazywała się Chiara Badano.
Nagrodzona wytrwałość
Jej rodzice – Maria Teresa i Ruggero, skromni mieszkańcy położonego na północy Włoch malowniczego Sassello – długo musieli czekać na swoje wymarzone dziecko. 11 lat tęsknoty przeplatanej modlitwą. 11 lat ukradkowych spojrzeń na dzieci znajomych oraz przyjaciół, które w międzyczasie zdążyły powyrastać ze swoich wózków, zaliczyć pierwsze guzy i przejść do kolejnych klas. Tylko oni ciągle byli sami, a ich nadzieja z każdym rokiem stawała się coraz bardziej wątła. W końcu jednak Bóg wysłuchał wytrwałych modlitw małżonków i 29 października 1971 roku urodziła się Chiara. Córeczka natychmiast zawładnęła ich sercami. Jednak – choć była całym ich światem – od początku mieli świadomość daru. Zrozumieli, że to tak długo wyczekiwane dziecko nie należy tylko do nich, że jest przede wszystkim dzieckiem Boga. Ta świadomość pomagała im sprostać trudom wychowania. Teresa zrezygnowała z pracy zawodowej, by całkowicie oddać się wychowaniu córki, podczas gdy Ruggero starał się zabezpieczyć potrzeby materialne rodziny, pracując jako kierowca ciężarówki.
Dzieciństwo Chiary upływało tak, jak dzieciństwo wszystkich dzieci otoczonych miłością i czułością rodziców i krewnych, choć Teresa i Rugerro, świadomi niebezpieczeństw, jakie niesie brak rodzeństwa, starali się nie rozpieszczać swej jedynaczki. Nie ulegali jej kaprysom i od najmłodszych lat uczyli wrażliwości na potrzeby innych ludzi.
Owoce tej troski najlepiej opisuje pewien epizod z dzieciństwa Chiary, który jej mama do dzisiaj przechowuje w sercu. Pewnego dnia, kiedy pięcioletnia Chiara bawiła się w swym pełnym zabawek pokoiku, Teresa zaproponowała córce, aby podzieliła się nimi z biednymi dziećmi. W pierwszym odruchu zasmucone dziecko zachowało się tak, jak każde dziecko w wieku, w którym właśnie kształtuje się poczucie własności. Mała otoczyła zabawki ramionami i stanowczo zaprotestowała: „Nie, one są moje!”. Teresa wycofała się do kuchni, ale już po chwili usłyszała głosik córki, rozdzielającej zabawki na dwa oddzielne stosy: „Ta tak, ta nie, ta tak, ta nie”. Jakież było zdumienie matki, kiedy do torby, którą podała Chiarze, mała wrzuciła najlepsze zabawki. „Ależ Chiaro – zaooponowała Teresa – te są zupełnie nowe!”. „Mamo – odpowiedziała Chiara – biednym dzieciom nie można podarować zepsutych zabawek”.
Rodzice starali się przekazać córce najważniejsze prawdy wiary w sposób zrozumiały dla dziecka. Czynili to poprzez opowiadania biblijne. Ich wysiłkom sprzyjał także styl wychowawczy przedszkola, do którego uczęszczała Chiara, dlatego też dziewczynka od najmłodszych lat, w sposób naturalny związana była z życiem swojej parafii, ucząc się miłości do Boga.
Z nowego pokolenia
Ta miłość gwałtownie dojrzała, kiedy Chiara miała 9 lat. To wtedy spotkała Ruch Focolari, zachwyciła się nim i postanowiła się do niego przyłączyć. Zaledwie rok później udała się do Rzymu, by z rodzicami uczestniczyć w Family Fest, czyli światowym spotkaniu organizowanym właśnie przez ten Ruch. To spotkanie oznaczało nowy początek życia dla całej rodziny. Rodzice Chiary wyznali nieco później: „Gdy wróciliśmy do domu, powiedzieliśmy sobie, że gdyby nas ktoś dzisiaj zapytał, kiedy zawarliśmy małżeństwo, odpowiedzielibyśmy: gdy spotkaliśmy ten ideał życia”.
Chiara została geniną. Gen, to generazione nuova – nowe pokolenie, zrzeszające młodzież i dzieci z całego świata, którzy zainspirowani ideałem jedności zaproponowanym przez założycielkę Ruchu Chiarę Lubich, starają się żyć radykalnie Ewangelią i sprawiać, aby w świecie spełniła się modlitwa, jaką Jezus kieruje do Ojca: aby wszyscy stanowili jedno.
To był dla Chiary ważny etap życia. W tym czasie poznała również swoją najlepszą przyjaciółkę Chiccę i odtąd wspierały się wzajemnie w życiu ideałami Ruchu, dzieląc zarazem plany i marzenia swoich rówieśnic spoza Ruchu. Uwielbiały śmiech, zabawę, wzajemne zwierzenia. Bardzo kochały też morze i górskie wycieczki. Uprawiały sporty, dzieliły się pierwszymi dziewczęcymi zauroczeniami, miały swoje sekrety. Ot, zwyczajne życie nastolatek, niewolne od uczuciowych burz i małych buntów.
Ewangeliczne abecadło
Absolutnie niezwykła była tylko przedwczesna dojrzałość Chiary i jej rozwój duchowy, który z każdym rokiem nabierał coraz większego przyspieszenia. Chiara w 1983 roku napisała do Chiary Lubich: „Odkryłam, że Jezus Opuszczony jest kluczem do jedności z Bogiem i chcę Go wybrać jako mojego jedynego Umiłowanego i przygotować się na Jego przyjście”. Czyż nie jest to zaskakująca deklaracja w ustach dwunastolatki? Z pewnością! Ale jeszcze bardziej zaskakuje fakt, że tej deklaracji pozostała wierna do końca, choć pewnie nie przeczuwała jeszcze wtedy, że tak wcześnie przyjdzie jej stanąć przed najważniejszym egzaminem życia, które wybrała.
Dwa lata po tym wyznaniu Chiara ponownie napisała do założycielki Ruchu Focolari: „Odkryłam na nowo Ewangelię, w nowym świetle. Zrozumiałam, że nie byłam autentyczną chrześcijanką, ponieważ nie żyłam nią do końca. Teraz chcę uczynić tę wspaniałą Księgę moim jedynym celem. Nie chcę i nie mogę pozostać analfabetką tak nadzwyczajnego przesłania. Tak, jak łatwo nauczyć się alfabetu, tak samo łatwo powinnam nauczyć się żyć Ewangelią” – wyznała.
Wzloty i upadki
W międzyczasie w rodzinie Badano toczyło się zwyczajne życie: z problemami, troskami i radościami codziennego dnia. Chiara uczyła się w gimnazjum. Z powodu problemów z matematyką musiała zostać na drugi rok w trzeciej klasie. Bardzo to przeżywała. To było chyba jej pierwsze, autentyczne spotkanie z Jezusem Opuszczonym. Potem była nauka w liceum klasycznym w Savonie i drobne, zakończone jednak kompromisem, nieporozumienia z rodzicami dotyczące spędzania wieczorów. Otoczona przyjaciółmi i ich powszechną sympatią, dziewczyna lubiła spędzać czas w ich gronie. Lubiła też marzyć. Chciała zostać stewardessą lub wyjechać do Afryki, by leczyć dzieci. Innym razem pragnęła być po prostu żoną i matką. I nic nie wskazywało na to, by któreś z tych marzeń nie miało się spełnić. A jednak…
Życiowa bitwa
Pewnego dnia podczas gry w tenisa Chiara nagle odczuła silny ból w ramieniu. Początkowo nikt nie przywiązywał do tego większej wagi, jednak kolejne nawroty bólu skłoniły lekarzy do przeprowadzenia dokładniejszych badań. Ich wynik brzmiał jak wyrok: rak kości z licznymi przerzutami – kostniakomięsak umiejscowiony w kręgosłupie – jedna z najcięższych, najboleśniejszych postaci nowotworu.
Chiara miała wówczas zaledwie 17 lat! To nie czas na śmierć! To czas, gdy prawdziwe życie dopiero się zaczyna! Zaczęło się ono także dla Chiary Badano. Tyle, że inaczej. Jej mama tak wspomina pierwsze chwile po tym, jak córka poznała diagnozę: „Kiedy otworzyła drzwi i weszła do pokoju, zapytałam: «Chiara, jak było?». A ona nie patrząc mi w twarz powiedziała: «Teraz nic nie mów, teraz nic nie mów». I rzuciła się, tak jak stała, na łóżko obok mnie. Patrzyłam na nią. Chciałam jej coś powiedzieć, ale musiałam uszanować jej prośbę, więc milczałam. Widziałam w wyrazie jej twarzy całą walkę, jaka się w niej rozgrywała. Pragnęła powiedzieć Bogu „tak”, jak to zawsze wcześniej czyniła, tyle, że teraz musiała to powiedzieć w wielkim cierpieniu. Patrzyłam na wiszący nad nią zegar. Minęło 25 minut takiego milczenia. W pewnej chwili Chiara odwróciła się do mnie ze swoim typowym promiennym, pełnym światła uśmiechem i powiedziała: «Mamo, teraz możesz mówić». A ja zrozumiałam, że nie mam już nic do powiedzenia. Bo Chiara właśnie przemieniła cierpienie w miłość. W duszy mówiłam do Jezusa: «Jezu, Chiara powiedziała Ci teraz swoje „tak”. Ale ile razy będzie musiała je powtórzyć? Ile razy upadnie?» Lecz Chiara potrzebowała tylko 25 minut, żeby powiedzieć Jezusowi swoje „tak” i… nigdy się z tego nie wycofała. Rozpoczęła swój bieg na Kalwarię”.
Morze cierpienia i łaski
Dwa lata trwały zmagania z cierpieniem, skomplikowaną terapią, bolesnymi zabiegami. To zarazem dwa lata niezwykłej obfitości łask dla Chiary, jej rodziców, przyjaciół i tych wszystkich, którzy mieli szczęście się z nią w tym czasie spotykać czy to w szpitalnej sali czy też w czterech ścianach jej pokoju, w rodzinnym Sassello.
Skąd te łaski w takim morzu cierpienia, które po ludzku sądząc wydawało się nie do udźwignięcia? „Byliśmy pewni, że Jezus był pośród nas. To On dawał nam siłę” – twierdzą rodzice Chiary. Ona sama w swoim pamiętniku napisała: „Tę chorobę Jezus zesłał mi we właściwym momencie”. Od początku zmagań z cierpieniem Chiara starała się nie tracić czasu i nie koncentrować na sobie. Zamiast myśleć o wzmagającym się bólu spowodowanym przerzutami do kręgosłupa, swoją uwagę skupiła na Osobie Jezusa Opuszczonego. Rozpoznała Go między innymi we współpacjentce – młodej narkomance znajdującej się w ciężkiej depresji. Starała się spędzać z nią jak najwięcej czasu, aby zarazić ją własnym optymizmem oraz nadzieją. Koledze, który wybierał się do Afryki z misją humanitarną oddała wszystkie swoje oszczędności, mówiąc: „Mi nie są potrzebne. Ja mam wszystko”.
Martwiła się też, że po chemioterapii jej organy będą w takim stanie, że po swojej śmierci nie będzie ich już mogła podarować innym chorym. Przy łóżku zawsze stał aparat telefoniczny. Dzwonili do niej przyjaciele i znajomi, ale także coraz więcej nieznanych jej osób z całego świata. Potrzebowali jej siły, jej odwagi, jej wsparcia, jej zapewnień o modlitwie. Chiara dla wszystkich potrafiła znaleźć słowa otuchy, a swoje cierpienia ofiarowała w ich mniej lub bardziej ważnych intencjach.
Podczas pobytów Chiary w szpitalu, odwiedzający ją ludzie nie mogli wyjść z podziwu: „Myśleliśmy, że idziemy do niej, aby ją podtrzymać na duchu. Zrozumieliśmy jednak bardzo szybko, że to my nie mogliśmy się bez niej obejść, jakby przyciągani tajemniczym magnesem”.
Jeden z lekarzy zauważył nawet, że ta młoda dziewczyna, której życie się kończyło, swoim uśmiechem i wielkimi, pełnymi światła oczyma, jakby na przekór faktom, pokazywała, że śmierci nie ma, że jest tylko Życie. Może pomagało to miłosne wyznanie, które wielokrotnie powtarzała Chrystusowi: „Dla Ciebie Jezu, jeśli Ty tego chcesz, ja również tego chcę”. A może opieka najczulszej z Matek?
Zachowała się archiwalna taśma, na której Chiara opowiada o zdarzeniu, które towarzyszyło pewnym bolesnym badaniom: „Gdy lekarze rozpoczęli ten mały lecz dokuczliwy zabieg, przyszła Pani z promiennym uśmiechem na ustach, przepiękna. Zbliżyła się do mnie, wzięła mnie za rękę i wlała we mnie odwagę. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, więcej już Jej nie widziałam. Ogarnęła mnie ogromna radość i zniknął lęk. Myślę, że to był anioł posłany przez Maryję. Zrozumiałam wtedy, że gdybyśmy byli gotowi na wszystko, ileż znaków Bóg by nam zesłał!”. Ogromnym spokojem napełniały ją też słowa mamy, która obiecała w ostatnich chwilach życia trzymać córkę za rękę tak długo, dopóki nie przejmie jej Maryja.
A ten czas zbliżał się coraz bardziej. Kolejne zabiegi i paraliż nóg. Chiara chciała wiedzieć, jaki jest jej stan, prosiła, by niczego przed nią nie ukrywać. Już wiedziała, że nie ma żadnej nadziei na poprawę. I do tego tak bardzo bolało! Coraz bardziej! Mimo to, Chiara już podjęła decyzję: nie chce więcej morfiny. Rodzicom i lekarzom wytłumaczyła: „Ona odbiera świadomość, a ja mogę ofiarować Jezusowi jedynie cierpienie. Chcę dzielić z Nim jeszcze przez trochę Jego Krzyż”.
Dalej w górę, w górę!
Od tej chwili jej pokój – najpierw ten w szpitalu, a później w rodzinnym domu – stał się jeszcze bardziej „domowym Kościołem”. To w nim rozmawiała z rodzicami, przygotowując ich na moment swojego odejścia, tam – zwłaszcza w rozmowach z mamą – wzajemnie się umacniały i duchowo ubogacały. Tam spotykała się z Chiccą – swoją „przyjaciółką od serca” i wspólnie omawiały szczegóły dnia pogrzebu, który dla Chiary będzie dniem zaślubin z Tym, którego wybrała na swego Oblubieńca – z Chrystusem Opuszczonym.
Prosiła, aby przyjaciółka przymierzyła białą suknię, w której ma wyjść Mu na spotkanie, a którą mama uszyła według jej wskazówek. Wspólnie wybierały muzykę, śpiewy i czytania mszalne. Ustalały, jakimi kwiatami ma być przystrojony kościół. Chiara pragnęła, aby jej ceremonia pogrzebowa przypominała wielkie radosne święto, chciała, aby wszystko było doskonałe. „Nie płaczcie nade mną. Ja idę do Jezusa. Na moim pogrzebie nie chcę ludzi płaczących, lecz głośno śpiewających”– prosiła.
Pragnęła też najbardziej jak to możliwe, złagodzić cierpienie swoich bliskich, dlatego poprosiła mamę, by ubierając ją po śmierci w białą sukienkę, powtarzała: „Teraz Chiara widzi Jezusa”.
Teresa Badano tak po latach wspomina te chwile: „Możemy powiedzieć, że dla nas te dwa lata choroby, to były lata najbardziej pobłogosławione przez Boga, bo Chiara utrzymywała nas jakby ponad Ziemią. Kiedy pojawiały się jakieś chwile, gdy my trochę słabliśmy, ona, która była już blisko Boga, natychmiast to zauważała. Pytała wtedy: «Mamo, co się dzieje?» «Nic» – odpowiadałam, wtedy ona mówiła: «A więc dalej w górę, w górę!». Były to piękne momenty”.
Tacie czasem aż trudno było uwierzyć, że córka, pomimo tylu cierpień, potrafiła być aż tak pogodna. Sądził, że zmusza się do uśmiechu w ich obecności, aby nie przysparzać im bólu. Rugerro tak o tym opowiada: „Myśleliśmy, że uśmiecha się ze względu na nas. Dopiero później, kiedy zacząłem patrzeć na nią przez dziurkę od klucza, zrozumiałem, że ona zawsze taka była, nawet kiedy nikt jej nie widział. I wtedy zacząłem rozumieć, że to Jezus zsyłał Chiarze tę szczególną łaskę”.
Gotowa do drogi
Ale czasem i Chiarze bywało wyjątkowo ciężko. Szukała wtedy potwierdzenia swojej decyzji oddania życia i cierpienia Jezusowi u bliskich sobie ludzi. Do Chiary Lubich w lipcu 1990 roku napisała: „Medycyna złożyła broń. Wszystko zależy od Boga. Ponieważ przerwano zabiegi, nasilił się ból kręgosłupa spowodowany dwoma operacjami i unieruchomieniem w łóżku. Nie daję już rady obrócić się na bok. Czy zdołam być wierna Jezusowi Opuszczonemu? Czuję się tak bardzo mała, a droga do przebycia jest ciężka. Czasem czuję się przygnieciona cierpieniem. Lecz to Umiłowany przychodzi mnie odwiedzić, prawda?”.
19 lipca 1990 roku wydawało się, że to już koniec. Chiara zapytała mamę: „Myślisz, że to fałszywy alarm, czy odejdę? W odpowiedzi usłyszała: „Pan Bóg wie, kiedy masz odejść. Bądź spokojna... twoja walizka jest gotowa, pełna uczynków miłości. Kiedy będzie odpowiedni czas Jezus przyjdzie i powie ci: «Chodź Chiaro, idziemy!». Chiarze udało się jednak przeżyć niebezpieczny krwotok. Tylko ten blask bijący z jej oczu stał się jakby jeszcze większy, jeszcze wyraźniejszy, jakby w ciemnościach cierpienia promieniował jeszcze jaśniej. Zaś przydomek Chiara Luce (czyli Jasne Światło), który nadała jej założycielka ruchu Focolari, jeszcze lepiej do niej pasował.
Jestem szczęśliwa
To światło zdaje się udzielać także innym. Wszyscy, którzy mieli szczęście towarzyszyć Chiarze w tamtym okresie, zgodnie przyznają, że razem z nią oddychali „atmosferą Nieba”. Kiedyś, gdy Chiara utraciła już władzę w nogach – co dla wysportowanej dziewczyny musiało być wyjątkowo trudnym doświadczeniem – matka pocieszała ją słowami: „Jeśli Bóg zabrał ci nogi, z pewnością da ci skrzydła”. Teraz te słowa zdawały się znajdować swoje potwierdzenie we wszystkim co ona sama uważała. Kiedyś, krótko przed śmiercią napisała: „Młodzi są przyszłością. Ja już nie mogę biec. Chciałabym przekazać im pochodnię. Jak na olimpiadzie. Mają tylko jedno życie. Warto przeżyć je dobrze”. Znalazło to potwierdzenie także w słowach, które Chiara umieściła w swoim pamiętniku: „Ważne jest wypełniać wolę Bożą, to znaczy zaangażować się w grę, którą On prowadzi... Czeka na mnie inny świat, nie pozostało mi nic innego, jak mu się oddać. Czuję się teraz wciągnięta we wspaniały plan, który powoli, powoli się przede mną odkrywa”.
7 października 1990 roku dla dziewiętnastoletniej Chiary Luce Badano ten plan nie krył już w sobie żadnych tajemnic. Obok łóżka odchodzącej córki trwali Teresa i Ruggero – jej ukochani rodzice. Za drzwiami czuwali najbliżsi przyjaciele. Było cicho i spokojnie. Mama tak wspomina te ostatnie chwile spędzone z córką: „Chiara zrobiła taki znak, jakby chciała powiedzieć, żebym podeszła. Położyła rękę na mojej głowie i rozczochrała mnie. Powiedziała mi: «Mama, ciao. Bądź szczęśliwa, bo ja jestem szczęśliwa». To były jej ostatnie słowa, ale nie ostatni uczynek miłości, bo potem podarowała jeszcze swoje rogówki (jedyny organ, którego nie zniszczyła choroba) dwojgu młodym ludziom, którzy dzięki temu odzyskali wzrok”.
Zaślubiny z Ukochanym
Chiara Badano odeszła w niedzielę o 4 nad ranem. Zgodnie z jej życzeniem pogrzeb, na który przybyło także wiele nieznanych osób, do złudzenia przypominał uroczystość zaślubin. Już wtedy wszyscy wiedzieli, że żegnają Świętą.
7 października 1998 roku na prośby licznych wiernych biskup Acqui, Livio Maritano, zwrócił się do Kongragacji ds. Świętych o pozwolenie na rozpoczęcie w diecezji procesu beatyfikacyjnego Chiary Badano.
Proces na szczeblu diecezjalnym rozpoczął się 6 czerwca 1999 roku, zaś skończył 21 sierpnia 2000 roku, podczas Światowych Dni Młodzieży. Od tej chwili kontynuowany był w Watykanie. Nadchodziły wciąż nowe listy zawierające prośby o wstawiennictwo, o wytrwałość w pokonywaniu choroby czy innych trudności i z podziękowaniami, także za uzdrowienia.
W procesie zeznawało 72 świadków. Ich zeznania potwierdziły, że Chiara – zwyczajna młoda dziewczyna, odznaczała się niezwykłą wytrwałością oraz wiernością w spełnianiu natchnień Ducha Świętego, które skłaniały ją do coraz większej miłości i naśladowania Jezusa w stopniu heroicznym.
Kochać i tyle
15 grudnia 2009 roku zgromadzenie kardynałów i biskupów, po dokładnej analizie teologicznej i medycznej, jako cud za wstawiennictwem Służebnicy Bożej Chiary Luce Badano uznało niezwykłe uzdrowienie nastolatka Andrei Bartole z Triestu. Jego sytuacja była beznadziejna. Sepsa melingococowa połączona z niewydolnością oddechową oraz całkowitym brakiem krzepliwości krwi. Lekarze nie ukrywali, że podobny przypadek widzieli 30 lat temu, lecz wtedy ta osoba nie dotarła żywa do szpitala. Rodzice Andrei zadzwonili do jego wuja – również lekarza. Potrzebowali jego wsparcia medycznego, ale także modlitewnego. Wuj Andrei znał Chiarę, zadzwonił więc do państwa Badano, prosząc, aby modlili się nad jej grobem o łaskę uzdrowienia dla jego siostrzeńca. Już następnego dnia stan zdrowia Andrei niespodziewanie znacznie się poprawił. Lekarze nie ukrywali zdumienia. W ciągu dwóch tygodni Andrea całkowicie odzyskał zdrowie, powrócił do domu, a nawet uzyskał kwalifikacje do uprawiania sportów wyczynowych.
Cud jego uzdrowienia otworzył drogę do beatyfikacji Chiary Luce Badano, której w imieniu Benedykta XVI dokonał 25 września 2010 roku prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych abp Angelo Amato, w sanktuarium Matki Bożej Miłości pod Rzymem. Tak oto Chiara Luce stała się pierwszą błogosławioną młodego pokolenia Ruchu Focolari, które – jak marzyła Chiara Lubich – miało stawać się pokoleniem świętych, „własnym życiem piszących ponownie Ewangelię”.
W telegramie, który rodzice bł. Chiary otrzymali od Chiary Lubich tuż po śmierci córki znalazły się pełne prawdy słowa: „Dziękujemy Bogu za to Jego Arcydzieło pełne światła”. To Arcydzieło – Chiara Luce Badano – jest dziś darem Kościoła dla świata, dla młodzieży i dla wszystkich, którzy próbują przemienić swoje cierpienie w miłość. Może pewną wskazówką dla tych, którzy pragną ją naśladować, okażą się słowa, skreślone ręką Chiary do założycielki ruchu Focolari: „Odkryłam na nowo w sposób szczególny Jezusa Opuszczonego. Wcześniej żyłam Nim raczej powierzchownie i przyjmowałam Go, aby odzyskać radość. Zrozumiałam, że to wszystko nie tak. Nie mogę Go instrumentalizować, ale kochać i tyle. Odkryłam, że Jezus Opuszczony jest kluczem do jedności z Bogiem i pragnę uczynić Go swoim jedynym Oblubieńcem i przygotować się na Jego przyjście. Wybierać Jego!”.
Zobacz całą zawartość numeru ►