Pozwól mi kroczyć po falach
Wtedy Jezus odezwał się do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”.
2014-08-04
II Rok czytań
Mt 14,22-36
Kiedyś w sanatorium, podczas rehabilitacyjnych ćwiczeń na basenie stałam się mimowolnym świadkiem takiej oto, nieco dramatycznej, sceny. Podczas naszych zajęć wstęp na basen miały również osoby „z zewnątrz”, a że lipiec ubiegłego roku należał do wyjątkowo upalnych, z tych wodnych uciech chętnie korzystali „miejscowi” rodzice ze swoimi pociechami. Podczas, gdy maluchy dokazywały w brodziku, ich rodzice mogli trochę popływać w „dorosłym” basenie, który gdzieniegdzie miał kilka metrów głębokości. W pewnej chwili na przeciwległym krańcu basenu zauważyłam może trzyletniego brzdąca, który wdrapał się na murek odgradzający brodzik od basenu i chyba wołał swojego tatę. Niestety, hałas panujący w sali skutecznie go zagłuszał. Widząc, że do malca podbiega zajmująca się dziećmi kobieta, na moment odetchnęłam z ulgą. Ale chłopczyk wystraszył się jeszcze bardziej i wyrwawszy się z jej ramion przekroczył grubą linę umieszczoną nad murkiem i histerycznie płacząc przesuwał się po jego śliskiej krawędzi. Zapadła przeraźliwa cisza. I nagle odnalazł się ojciec chłopca. Zrzucił z głowy gumowy czepek i zawołał w kierunku malca: „Kajtuś, zobacz, to ja! Nie bój się, skocz! Ja cię złapię”. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że to nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Poniżej malca znajdowała się przecież kilkumetrowa przepaść wypełniona wodą, a basen dodatkowo okalała metalowa poręcz, o którą skacząc, dziecko łatwo mogło zahaczyć główką. Na szczęście Kajtuś nie myślał o tym wszystkim. Widział tylko swego „odnalezionego” tatę i bez chwili wahania skoczył prosto w jego otwarte ramiona.
Przypomniało mi się tamto zdarzenie, kiedy rozważałam słowa dzisiejszej Ewangelii. Opowiada ona o Jezusie, który wyprawiwszy uczniów łodzią, aby wyprzedzili Go w drodze na miejsce spotkania, sam postanowił spędzić jakiś czas na modlitwie. Lecz miotana przeciwnymi wiatrami łódź znalazła się w niebezpieczeństwie. Wówczas Jezus „o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Wtedy Jezus odezwał się do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się»”.
Kiedy lękam się cierpienia, trudnej sytuacji, czyjegoś niezrozumienia czy wyśmiania, ten sam Jezus – i to raz po raz – zwraca się do mnie jak dobry i czuwający nad moim życiem ojciec: „odwagi, jestem przy tobie, nie bój się”. A ja? Czy stać mnie na zaufanie dziecka, które widząc ojca nie myśli o niebezpieczeństwie, nie rozważa, nie kalkuluje; pragnie tylko – najszybciej, jak to możliwe – znaleźć się w jego ramionach? A może jestem jak Piotr, któremu nie starczyło wiary, by przebyć po falach całą drogę dzielącą go od ukochanego Mistrza? A może moja wiara jest jeszcze mniejsza? Może wolę pozostać w miotanej wiatrami łodzi z tymi, którzy boją się zrobić choćby krok w kierunku swego Zbawiciela?
Daj mi, proszę Cię Panie, miłość, wiarę i zaufanie dziecka.