Przyjaciel wykluczonych

Przypominamy rozmowę, którą przeprowadziliśmy z Jeanem Vanier podczas pobytu we francuskiej Arce w lipcu 2014 roku.

zdjęcie: www.jean-vanier.org

2019-05-07

DOBROMIŁA SALIK: – „Arka” to wymowne słowo. Jak to się stało, że tak właśnie zostały nazwane wspólnoty?

JEAN VANIER: – Powiem bardzo prosto. Zapytałem sekretarkę: „Jaką wybierzemy nazwę?”. Odpowiedziała: „Poszukam nazw biblijnych”. I było z 50 haseł: Betania, Nazaret itd. Kiedy usłyszałem: Arka, pomyślałem: O! – to jest to! Czytała dalej nazwy i na koniec spojrzała na mnie, a ja powiedziałem: „Arka”. A ona: „Tak, ja też tak uważam!”. Oczywiście – arka Noego, arka przymierza… A więc synteza arek biblijnych. Po francusku „arche” znaczy również łuk, który łączy dwa punkty. Ale przede wszystkim od początku czułem, że o to chodzi.

– W Arce ważny jest gest umywania nóg… To piękna idea. Jak ta praktyka wpływa na relacje, jak jest odbierana we wspólnocie? Czy znajduje gdzieś naśladowców?

– Umywanie nóg praktykujemy zwłaszcza w Wielki Czwartek, a także podczas rekolekcji. Wielu ludzi nie rozumie – albo nie słyszy – słów, ale rozumie gesty. Tak więc gdy czyni się ten gest, oni odkrywają o wiele więcej, niż gdyby się im o nim czytało. Jak wpływa on na poszczególne osoby – to już sekret każdej z nich. To Jezus powiedział, byśmy tak czynili. Dziś widzimy ten gest w parafiach w Wielki Czwartek. Są też wspólnoty, które zaczynają go praktykować.

– Napisał Pan, że umywanie nóg jest jak sakrament…

– To trochę trudne do określenia – sakrament jest tym, co przekazuje, co komunikuje łaskę. Wprawdzie niektórzy teologowie mówili także o innych sakramentach, ale Sobór Trydencki określił jasno, że jest ich siedem. Umywanie nóg należy raczej rozumieć jako gest, o który prosił Jezus.

– Jezus przyniósł światu nowe przykazanie: przykazanie wzajemnej miłości. Podczas gdy Dekalog jest normą starostestamentalną, nowe przykazanie Jezusa staje się wymaganiem dla nas, chrześcijan Nowego Testamentu. Chyba nie mamy wystarczającej tego świadomości. Często mówi się w Kościele o miłości – ale raczej pojmując ją jako dobroczynność, „dobre uczynki”… O co tak naprawdę chodzi w miłości?

– Najważniejsze są dwa przykazania – miłować Boga z całego serca i miłować bliźniego jak siebie samego. Reszta to niejako komentarz. To, co jest w sercu Ewangelii – to nie osądzać, nie szukać pyłu, kurzu, źdźbła w oku bliźniego. Św. Paweł mówi, że miłość to cierpliwość, służba, wybaczanie wszystkiego, znoszenie wszystkiego, wierzenie we wszystko. Na tym polega życie wspólnotowe: przyjmować drugiego takim, jaki jest. Czyli chodzi nie o to, by coś robić, ale raczej o to, by kochać drugiego i widzieć w nim obraz Boga. Tak żyć w rodzinie, w mieście, w parafii – nie osądzać, nie odrzucać, przyjmować, gdyż każda osoba jest ważna. Zawsze akceptować drugiego takim, jaki jest. I, jak powiedziałem, św. Paweł definiuje miłość jako cierpliwość. A nie jest łatwo być cierpliwym…

– W Arce tego się doświadcza…

– Tego nie wiem. Ale próbujemy… To nasze codzienne życie.

– Spędził Pan dwa lata w Fatimie. Zapewne ten czas był ważny dla przyszłej Arki. Proszę o kilka słów o Fatimie i o Maryi.

– To był czas, który przeżyłem w samotności, taki czas pustyni; żyłem trochę jak pustelnik! Było mi tam bardzo dobrze… Tajemnica Capelinhy – kaplicy objawień… Nie robiłem nic nadzwyczajnego, po prostu tam byłem. Trzeba modlić się i być. Maryja… Ona jedyna w pełni przyjęła Jezusa. Ona była najbliższa Jezusowi. Zrozumiała Go jak nikt inny. Uczy nas przyjmowania Go. Uczy nas kochać Jezusa tak, jak On chce być kochany. I uczy nas też, jak być kochanym przez Jezusa. Nosiła Go w sobie, była najbliżej. Bo Słowo stało się Ciałem w Niej. Przeżyła 30 lat z Jezusem. Zna Jezusa lepiej niż ktokolwiek.

 – Powołanie… Czy może Pan otworzyć nieco swoje serce na ten temat? W pewnym momencie przygotowywał się Pan do kapłaństwa…

– Tak. Ale sprawy ułożyły się inaczej. Odkryłem świat osób z niepełnosprawnością; zobaczyłem, że były bardzo odrzucone, oddawane do instytucji, często trzymane pod kluczem, i stwierdziłem, że to nie jest dobre. Zacząłem przyjmować te osoby, bo czułem, że Jezus tego chce. To było całkiem proste. A później Arka się powiększyła, znalazła się nawet w Polsce – są Śledziejowice, Poznań, Wrocław, Warszawa!

– Zaprzyjaźniony kapłan opowiadał, że wezwano go do ciężko chorego mężczyzny, który nie mógł umrzeć. Po dłuższej rozmowie okazało się, że człowiek ten w młodości chciał zostać księdzem, jednak ostatecznie ożenił się, wychował dobrze dzieci, żył w wierności Chrystusowi. Jednak nasz przyjaciel musiał mu pomóc przed śmiercią jeszcze raz zgodzić się na swoje życie, na jego kształt…

– To najważniejsze – zaakceptować własną historię, bo każdy ma swoją. I być szczęśliwym. Będziemy sądzeni z miłości – czy jesteśmy kapłanami czy nie; to nie jest ważne. Ważne jest, by kochać. Kochać innych, być człowiekiem przynoszącym pokój, człowiekiem, który przebacza, który daje dobry przykład. Wielkim pragnieniem Jezusa jest jednoczenie ludzi. Trzeba próbować – pozostając sobą – pomagać wszystkim otaczającym nas osobom, by były szczęśliwe i by żyły między sobą w jedności.

– Mam wrażenie, że w pewnym sensie wspólnoty Arki są „miniaturą życia”. W każdej rodzinie są przecież osoby słabsze, bardziej chore, trudniejsze w kontakcie. Jak postępować, na co zwracać uwagę w codzienności, by każda wspólnota była bezpiecznym miejscem, przystanią, arką?

– To dzięki większej miłości, większemu szacunkowi sprawy będą szły lepiej. Żyjemy w społeczeństwie, w którym jest wiele indywidualizmu, konkurencji, testów kompetencyjnych i tym podobnych rzeczy. W naszych wspólnotach ważne jest przyjęcie, akceptacja. Są oczywiście osoby, które przechodzą różne trudności, ale wszyscy są akceptowani. Powiedziałbym, że to znak Królestwa Bożego. Bóg pragnie miejsc, w których ludzie się kochają, akceptują, pomagają sobie nawzajem. Każdy jest inny, ale wszyscy są szczęśliwi z bycia razem. Społeczeństwo często nie jest znakiem Królestwa Bożego; przeciwnie – wydaje się ono nieraz znakiem różnego rodzaju konfliktów; nawet w Kościele zdarzają się konflikty. Arka jest zawsze zjednoczona z najmniejszymi. To jej misja: przyjmować najsłabszych. Jeśli ktoś nie chce pomagać najsłabszym, musi odejść. W odniesieniu do każdej grupy trzeba wiedzieć, jaka jest jej misja. Misją Arki jest właśnie przyjmowanie najsłabszych. I wszystko ma zmierzać do tego celu.

– Ta idea wpisuje się w to, co mówi dzisiaj papież Franciszek: by wychodzić na peryferie…

– Tak. Bardzo piękny jest ten papież…

– Jak wyglądało Pana spotkanie z papieżem 21 marca tego roku?

– Było proste. Powiedziałem mu, że uważam go za bardzo pięknego! Że jest znakiem od Boga. I nie powiedziałem mu – choć chciałem – że ma się oszczędzać.

– Ale i tak posłuchał, bo teraz wypoczywa więcej!

– To dobrze! Ma tylko jedno czynne płuco, nie może zbyt wiele biegać, musi chodzić powoli! Ale przede wszystkim jest bardzo piękny!

– A co on powiedział Panu? Może to samo?

– To ja mu to powiedziałem! Rozmawialiśmy trochę o Arce.

– Był zadowolony?

– Myślę, że tak. Ja byłem zadowolony. I to jak! Najpierw byliśmy tylko we dwójkę, z tłumaczem; papież nie mówi po francusku, ale bardzo dobrze francuski rozumie. Później doszło kilka innych osób. Wszystko, co napisał papież, jest niezwykle piękne. To prymat współczucia i dobra. Również czułości. W życiu bardzo ważne jest współczucie. Bycie dobrym dla ludzi kruchych.

– Powiedział Pan kiedyś, że Kościół chętnie pomaga ludziom poznawać wiarę; że „karmi głowę”, podczas gdy „głowa nie jest aż tak bardzo potrzebna”. Stwórzmy więc może nowe „przykazanie”: nie karmić zbytnio głowy!

– A jednak trzeba karmić głowę: trzeba kochać inteligentnie. Trzeba rozumieć cierpienie drugiego, jego historię, życiowe trudności. Ale w tym wszystkim głowa ma być dostosowana do serca, a nie serce dostosowane do głowy. Trzeba się uczyć, mieć doświadczenie, które nakarmi głowę… by właściwie pomagać ludziom. Trzeba kochać ludzi i wiedzieć, jak z nimi być, jak przeżywać relacje, jak rozumieć, co mówią – by była harmonia. Głowa i serce powinny iść razem. Sama głowa jest rzeczywiście niebezpieczna!

– Niedawno wysłuchałam konferencji pewnego księdza, który mówił o naszym byciu w Kościele: że bycie w nim jest po prostu przyjemne, czyni nas radosnymi i spokojnymi. Pan mówi o Arce: „Ludzie myślą, że aby tam zostać, trzeba być bohaterem albo świętym. Lecz to nieprawda: zostajemy w Arce, bo sprawia nam to przyjemność. Arka nie jest tylko miejscem, gdzie robi się dobre rzeczy”.

– Tak, tutaj jest się szczęśliwym. Niebezpieczeństwem tego świata jest podział. A jeśli jest podział, jest też gniew, jest strach. Lęk jest wielkim problemem człowieka – lęk przed tym, że nie jesteśmy kochani, że nie uda nam się, lęk przed cierpieniem, lęk przed porażką. W Arce gromadzimy się nie dlatego, by coś uzyskać, ale aby stworzyć miejsce świętowania. By po prostu być razem. I to jest nasza radość. Jezus mówi: daję wam moją radość – i chcę, by wasza radość była pełna. A zatem radość przychodzi, gdy nie ma tych wszystkich konfliktów i gdy istnieje wzajemna pomoc. Mogę mieć trudności, ale we wspólnocie inni mi pomagają. Podtrzymujemy się wzajemnie.

– Bardzo poruszył mnie wspólny obiad w jednej ze wspólnot Arki – w l’Ermitage. To było naprawdę świętowanie: celebracja posiłku, rozmowy, Albert pokazał mi swój nowy fotel, później przyswoiłam sobie, jak trzeba się witać i żegnać z Monique, by była zadowolona; to pewien ryt…

– Tak, wspólnota jest przede wszystkim miejscem świętowania, miejscem radości. Sercem naszego życia jest umiejętność świętowania: uroczystości, urodzin, tego, że jesteśmy razem. Jesteśmy wspólnotą, która chce świętować. To nie znaczy, że nie ma momentów trudnych, ale każda chwila ma być znakiem świętowania, znakiem Boga, znakiem Królestwa Bożego.

– Wyznał Pan kiedyś, że bycie we wspólnocie daje Panu pokój i radość, natomiast opuszczenie wspólnoty wiąże się często z niepewnością, utratą korzeni, smutkiem. Czy mogę prosić o wyjaśnienie mechanizmu tego odczucia?

– Tutaj, w Arce, wszyscy się akceptują. W społeczeństwie często nie akceptuje się drugich. Gdy opowiadam ludziom o życiu wspólnotowym z osobami z niepełnosprawnością, nie zawsze jestem rozumiany. I wtedy odczuwam dyskomfort. Albo ludzie uważają, że jestem wspaniały, bo żyję z niepełnosprawnymi – a ja po prostu jestem z nimi, bo dobrze się czuję, bo jestem z nimi szczęśliwy! To jest moje życie, moje powołanie. W naszym świecie często nie przyjmuje się drugiego. A Jezus mówi: kiedy urządzasz przyjęcie, nie zapraszaj członków rodziny, nie zapraszaj bogatych sąsiadów, nie zapraszaj swoich przyjaciół. Kiedy wystawiasz wspaniały posiłek, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. Masz stać się przyjacielem ludzi wykluczonych. To niezbyt często się praktykuje w naszym społeczeństwie.

– Ideą Apostolstwa Chorych jest ofiarowanie cierpienia. To wspólnota, która pomaga chorym przeżywać cierpienie w sposób twórczy, bardziej Chrystusowy. Poprosiłabym o kilka słów specjalnie dla członków Apostolstwa. Jeśli byłoby możliwe, może także jakieś krótkie przesłanie, kilka odręcznych słów – to byłoby dla nich bardzo cenne!

– Powiedziałbym tak: trzeba ofiarować nie tylko swoje cierpienia, ale także swoje radości, ponieważ istnieje nie tylko cierpienie; jest też wiele chwil radosnych. Są wzloty i upadki; trzeba ofiarować całe nasze życie. Specyficzne jest u chorych to, że zwykle się nie ruszają. Nieraz leżą w łóżku albo są podeszli w latach. Mają też więcej czasu na modlitwę – i to jest prezent! Myślę, że ludzie wiekowi i chorzy mogą poznać smak modlitwy. A w modlitwie nie chodzi przecież o wypowiadanie formułek. Modlić się – znaczy być szczęśliwym z Jezusem. Większość ludzi nieustannie biega. Robią różne rzeczy, są na przykład dziennikarzami! Trzeba być na posterunku, trzeba gdzieś pojechać itp. Cały czas jest się zajętym. Wielką sprawą w przypadku ludzi starszych, chorych jest to, że mają do dyspozycji cały swój czas. To może być cierpienie, ale to także radość i łaska. Ma się czas na modlitwę i odkrywa się modlitwę jako obecność Jezusa. Pamiętajmy również, że tajemnica krzyża – to tajemnica Maryi blisko krzyża. A Maryja u stóp krzyża to Matka współczucia. Tak więc tajemnica krzyża jest zarazem spotkaniem z Maryją. W moim odczuciu ważne jest korzystanie z choroby, korzystanie ze starości, korzystanie z różnych niepełnosprawności, by być więcej z Jezusem. Jak ten modlący się człowiek w kościele w Ars, który na pytanie św. Jana Vianneya, jak się modli, odpowiedział: „Ja patrzę na Niego, On patrzy na mnie”. To właśnie jest tajemnica obecności. Choroba, starość, niepełnosprawności zmuszają nas do zwolnienia tempa, do znalezienia czasu – konkretnego czasu, by być z Jezusem. Są też inne osoby, które znalazły się nagle w poważnych trudnościach – np. ofiary wypadków przy pracy itp. Bardzo cierpią, ponieważ nie mogą nic zrobić. Im również trzeba pomóc odkryć łaskę zatrzymania się, łaskę „niebiegania”, gdyż naszą najważniejszą tożsamością jest stanie się przyjacielem Jezusa. To właśnie jest nasza tożsamość: nie tyle „robienie” różnych rzeczy, ale „bycie” z Jezusem. Myślę, że bardzo ważne jest, by chorzy to odkryli. Jak im w tym pomóc? Kapłani czy zgromadzenia zakonne mogą pomagać w odkrywaniu radości przeżywania obecności Jezusa. Wielu osobom będzie potrzebna rozmowa, sakramenty, zwłaszcza Eucharystia. Osoby chore, osoby z niepełnosprawnością mają być w sercu Kościoła – zawsze najubożsi są w sercu Kościoła, z Jezusem, z Maryją, nieraz w tej tajemnicy krzyża, która jest tajemnicą uniżenia i cierpienia. Potrzebują ludzi, którzy z nimi żyją, przyjaciół kochających ich. Dlatego ofiarujemy całe nasze życie z naszymi cierpieniami, ale także z naszymi radościami.

– Bardzo podoba mi się ta optymistyczna wizja życia, nawet tego naznaczonego boleścią…

– Tak. Trzeba żyć tak, by wszystko stawało się dziękczynieniem. Trzeba dziękować: za świat, za życie... Jezus, gdy się modli, mówi często: dziękuję Ci, Ojcze! Dziękuję Ci, Ojcze, że Mnie wysłuchałeś; nie modlę się, by coś uzyskać, ale modlę się, by oni mogli uwierzyć – jak czytamy w rozdziale Ewangelii o wskrzeszeniu Łazarza. A więc modlitwa to dziękczynienie i muszę powiedzieć, że wśród osób chorych najbardziej wzruszają mnie te, które mają ów charakterystyczny uśmiech. Cierpią – i uśmiechają się. To uśmiech przyjęcia, akceptacji. Bo podstawowym naszym problemem jest akceptacja własnego życia. A w końcu przecież… wszyscy umrzemy. Urodziliśmy się, by żyć, i urodziliśmy się, by umrzeć. Urodziliśmy się, by wzrastać i podejmować różne odpowiedzialności, ale równocześnie urodziliśmy się, by się umniejszać, chorować itp. Zawsze jednak mamy mówić: „dziękuję”.

– Jest w Polsce młody kapłan, który stracił władzę w nogach, i ewangelizuje przez internet, sms-y; ma tysiące kontaktów, zwłaszcza z młodymi. Znalazł sposób, by służyć w swojej – trudnej przecież – sytuacji…

– Bardzo pięknie! O to właśnie chodzi: umieć znaleźć takie drobne rzeczy, które mogą pomóc innym, a jednocześnie samemu nie dać się zdominować negatywnymi aspektami życia i własnym cierpieniem. Na przykład pewna osoba chora na raka założyła klub osób chorych na nowotwory – telefonują do siebie, spotykają się...

– Dziękuję bardzo za rozmowę. Pan, dzięki Arce, dzięki wierności swojemu wyjątkowemu powołaniu czyni świat lepszym! Dziękuję przede wszystkim za to.

Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Salik Dobromiła, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2014-nr-10, Z cyklu:, W cztery oczy, Polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024