Odnaleźć, co zginęło
Dla Jezusa, który po to przyszedł na świat, aby zbawić każdego człowieka, grzesznik, który zagubił drogę do Niego jest cenny dużo bardziej, niż odnaleziony znaczek dla mojego Taty i nawrócony syn dla tamtej wytrwałej matki piątki dzieci.
2014-11-06
II Rok czytań
Łk 15,1-10
Dawno, dawno temu, podczas rekolekcji dla maturzystek, rekolekcjonista próbował nam „młodym, gniewnym” przełożyć na język zrozumiały przez dziewiętnastolatki XX wieku dzisiejszą Ewangelię. Przykłady, którymi posłużył się Jezus, gdy pragnął rozmaitym zgorszonym wyjaśnić, dlaczego „przyjmował i jadał” z grzesznikami, nie za bardzo wówczas do nas przemówiły. No bo jak młode dziewczę z wielkiego miasta ma zrozumieć pasterza z dalekiej Palestyny i to z I wieku, który ugania się za jakąś jedną zaginioną owcą, zostawiając na pastwę losu całe stado. Większość z nas owce znało jedynie z rzadkich wakacyjnych wypraw na wieś lub kojarzyło ze miłymi w dotyku sweterkami.
Inaczej miała się sprawa z czymś, co znacznie lepiej znałyśmy i rozumiały – z rodziną. Ksiądz rekolekcjonista opowiedział nam historię pewnej znajomej matki piątki dzieci. Jak każda matka uwielbiała wszystkie swoje dzieci, ale na punkcie przedostatniego syna miała prawdziwą obsesję. Żeby jeszcze jakoś sobie na to zasłużył, ale on nie, wręcz przeciwnie – od dziecka sprawiał tylko same kłopoty. Wszyscy ich znajomi, a nawet bracia i siostry uważali go za zakałę rodziny, przysłowiową czarna owcę. W najgorszych chwilach sądzili nawet, że lepiej by im wszystkim było bez niego. Tylko nie matka. Ona nigdy z niego nie zrezygnowała. Ani wtedy, gdy każda kolejna wywiadówka w klasie, do której chodził, związana była z coraz większym i bardziej upokarzającym wstydem. Nawet wtedy, gdy zadzwoniono z policji, ze ma się zgłosić w sprawie syna, który zdemolował witrynę jakiegoś sklepu. Nawet wtedy, gdy coraz częściej wracał do domu pijany i nawet wtedy, gdy został skazany prawomocnym wyrokiem za kradzieże. To w jego intencji zanosiła do Boga swoje uparte prośby, kołatała do serca Matki Bożej, podejmowała w intencji nawrócenia syna rozmaite praktyki pokutne i uciążliwe pielgrzymki. Jej wiara, samozaparcie i oddanie synowi zostało w końcu wynagrodzone. Jej syn wrócił do normalnego życia i stale pracuje nad sobą i odbudowaniem zaufania rodziny. Lepiej nie rozważać, kim byłby dziś, gdyby kiedyś jego matka z niego zrezygnowała.
Jezus nie poprzestał na porównaniu ludzi zagubionych – grzeszników do zagubionej owcy. Chcąc być lepiej zrozumianym przywołał przykład kobiety poszukującej jednej ze swoich dziesięciu drachm, którą gdzieś zgubiła. Zapytał słuchaczy: „Albo jeśli jakaś kobieta mając dziesięć drachm zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie?”. Ilekroć czytam te słowa, przypominam sobie mojego Tatę, zapalonego filatelistę, który nie spoczął, dopóki nie udało mu się zgromadzić tej czy innej serii znaczków pocztowych. Pamiętam, jak kiedyś wrócił do domu podekscytowany, bo wśród szpargałów w introligatorni, w której wówczas pracował znalazł od dawna poszukiwany znaczek. Znaczek, jak znaczek – nic nadzwyczajnego, jak większość starych znaczków – dla mojego Taty posiadał wartość bezcenną. Niestety nie mógł go od razu wkleić do klasera, bo za chwile mieli się u nas zjawić urodzinowi goście. A po ich wyjściu okazało się, że znaczek zniknął. Ja dałabym sobie z nim spokój, ale Rodzice szukali go do późnych godzin nocnych, jakby chodziło o największy skarb. Ku wielkiej radości Taty, znaczek w końcu się znalazł. Po prostu podkleił się pod odstawiony przez kogoś na biblioteczkę kubek.
Dla Jezusa, który po to przyszedł na świat, aby zbawić każdego człowieka, grzesznik, który zagubił drogę do Niego jest cenny dużo bardziej, niż ten odnaleziony znaczek dla mojego Taty i nawrócony syn dla tamtej wytrwałej matki piątki dzieci. Tak bardzo, że nie wahał się narazić na gniew i oburzenie faryzeuszy, ani „gorszyć” zadawaniem się z grzesznikami. Tak bardzo, że nie zawahał się dla nich ponieść najgorszej ze śmierci.