Sługa ewangelii życia
Rozmowa z Aude Dugast, postulatorką procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożego Jérôme Lejeune'a.
2014-11-28
DOBROMIŁA SALIK: – Czy znała Pani osobiście Jérôme Lejeune’a?
AUDE DUGAST: – Nie, niestety nie miałam tego szczęścia. Miał wysoką pozycję w środowisku; znałam go z opowiadań, ponieważ także i mój ojciec, będąc lekarzem, był wrażliwy na obronę życia poczętych dzieci. Ale nigdy nie spotkałam prof. Lejeune’a.
– Przypuszczam, że musi być Pani w kontakcie z rodziną Profesora?
– Naturalnie. W 1999 roku zaczęłam pracować w Fundacji im. Jérôme Lejeune’a. Wtedy miała ona siedzibę w Paryżu przy ul. Galande, w mieszkaniu pani Lejeune. Widywałam się codziennie z żoną Profesora. Była – i jest – niezwykła! To ona przygotowywała każdego dnia posiłki dla wszystkich pracowników Fundacji! Wtedy Fundacja była po prostu jedną wielką rodziną. Później przeniosła się na ul. des Volontaires i odtąd pani Lejeune, zawsze bardzo aktywna, przemierza Paryż, by dotrzeć do Fundacji. Tam nadal się widywałyśmy. Co do rodziny, wszystkie dzieci państwa Lejeune są zaangażowane w Fundacji (na czele z zięciem, Jeanem-Marie Le Méné, który jest jej przewodniczącym). Odkąd zostałam postulatorką procesu beatyfikacyjnego prof. Lejeune’a widujemy się rzadziej, bo mieszkam w Rzymie, ale przyjaźń pozostaje żywa!
– Z czyjej inicjatywy rozpoczęto proces beatyfikacyjny prof. Lejeune’a?
– O wszczęcie procesu poprosił arcybiskup Paryża André Vingt-Trois w 2005 roku. Myślę, że bardzo podziwia prof. Lejeune’a. Jednak już wcześniej wiele osób sugerowało ten krok, gdyż sława świętości Jérôme Lejeune’a była duża. Już w 1994 roku napływały prośby wraz ze świadectwami z Francji i z zagranicy; wśród nich była na przykład petycja z Ameryki Łacińskiej podpisana jeszcze w dniu śmierci Profesora! Kardynał Fiorenzo Angelini, ówczesny przewodniczący Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia, poprosił o otwarcie procesu w 2004 roku, z okazji 10. rocznicy utworzenia Papieskiej Akademii Życia, a jednocześnie 10. rocznicy śmierci Profesora. Ponawiał również prośby biskup Elio Sgreccia, dziś kardynał, drugi następca Lejeune’a na czele Papieskiej Akademii Życia, a także przewodniczący Międzynarodowej Federacji Lekarzy Katolickich.
– Na jakim etapie znajduje się obecnie proces?
– Jesteśmy teraz w drugiej części procesu – fazie rzymskiej. To moment, gdy studiuje się wszystkie dokumenty, które zostały zgromadzone podczas dochodzenia diecezjalnego (prowadzonego w Paryżu), które trwało 5 lat, od 2007 do 2012 roku. W tym czasie przesłuchaliśmy wielu świadków i zebraliśmy wszystkie dokumenty dotyczące prof. Lejeune’a: jego listy, artykuły, wykłady itd. Łącznie jest to ok. 15 tysięcy stron i teraz badamy je w Rzymie, by odpowiedzieć na pytanie postawione przez Kongregację do Spraw Świętych: czy sługa Boży Jérôme Lejeune żył każdą z cnót chrześcijańskich w sposób heroiczny. Ta długa analiza, opisana w książce, zwanej Positio, powstaje w Kongregacji, ale jednocześnie weryfikuje jakość dochodzenia diecezjalnego. Jest już dobra wiadomość, ponieważ w lutym tego roku Kongregacja do Spraw Świętych podpisała dekret potwierdzający zgodność z prawem dochodzenia diecezjalnego, tzn. orzekła, że wszystkie etapy badania akt przebiegały należycie, zgodnie z procedurami. Teraz więc możemy spokojnie pracować nad redakcją Positio.
– W jakim stopniu rodzina jest informowana o Państwa pracach?
– Rodzina Sługi Bożego jest bardzo dyskretna. Nie chce w żaden sposób ingerować w proces. Pozostaje poza pracami Kongregacji do Spraw Świętych i jest informowana jedynie o kolejnych ważnych etapach. Ale równocześnie kiedy tylko potrzebujemy jakichś informacji, jest natychmiast do dyspozycji. Bez tej współpracy proces nie szedłby tak sprawnie. Pani Lejeune oddała wszystkie swoje osobiste dokumenty, łącznie z korespondencją pomiędzy nią a mężem, aby komisja historyczna mogła je przestudiować. Uczyniła to z zaparciem się siebie i nadzwyczajnym poświęceniem. Zgadzając się na proces beatyfikacyjny męża czy ojca, trzeba zaakceptować w pewnym sensie oddanie jego oraz wspomnień z nim związanych światu i Kościołowi. To wyrzeczenie, które nie zawsze jest łatwe. Rodzina prof. Lejeune’a czyni to z wielką wspaniałomyślnością.
– Czy może Pani powiedzieć, jakie łaski najczęściej wypraszane są przez wstawiennictwo Sługi Bożego?
– Otrzymujemy świadectwa z wielu krajów – z Francji, Włoch, Hiszpanii, Libanu, także z USA i krajów Ameryki Południowej. Również z Polski. To łaski dotyczące podtrzymania w chorobie i poprawy zdrowia pacjentów, ale także – co mnie osobiście zaskakuje – są to świadectwa dotyczące życia zawodowego, zwłaszcza od lekarzy lub naukowców, którzy prosili Jérôme Lejeune’a o pomoc w wykonywaniu zawodu i otrzymali ją. Widzę też zainteresowanie młodych ludzi – sądzę, że przyciąga ich jego prostota, zgodność życia i słów, która dawała mu dużą wolność. Młodzi są na to wrażliwi. Wśród lekarzy i uczonych przywiązanych do Jérôme Lejeune’a są ci, którzy go spotkali i po ponad 20 latach pozostają pod jego wrażeniem, oraz ci, którzy odkrywają go dziś i natychmiast czują się pociągnięci, a czasem nawracają się dzięki jego przesłaniu i przykładowi. Myślę zwłaszcza o lekarzu, który nawrócił się, słysząc wypowiedź na słynnym procesie z Maryville (Tennessee), gdzie prof. Lejeune bronił 7 zamrożonych embrionów, o które toczyli spór rozwodzący się rodzice. Ów lekarz „począł” te embriony. Po wystąpieniu prof. Lejeune’a porzucił swoją działalność, utworzył bardzo nowoczesne, niedochodowe centrum medyczne i zaangażował się w obronę życia. Poruszyła go genialna prostota prof. Lejeune’a, który przypominał, że „medycyna jest nienawiścią względem choroby i miłością względem chorego”. Czynił to, wierny wymogom nauki oraz dzięki spojrzeniu miłości, które kierował na każdego chorego, stworzonego na obraz Boga.
Przykład tego amerykańskiego lekarza jest symboliczny. Rozdarty pomiędzy chrześcijańskim wychowaniem, które kazało mu szanować ludzkie życie, a działalnością naukową, która doprowadziła go do manipulacji embrionami i doradzaniem aborcji, na wzór Jérôme Lejeune’a znalazł nową drogę, na której mógł wreszcie praktykować naukę, nie zdradzając sumienia. Prof. Lejeune proponuje drogę wolności intelektualnej i duchowej opartej na przykazaniu miłości: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Maria, lekarka z Argentyny, napisała na stronie internetowej Stowarzyszenia Przyjaciół Jérôme Lejeune’a (www.amislejeune. org): „Każdego dnia proszę Jérôme Lejeune’a, by mnie inspirował i dodawał mi sił w mojej codziennej pracy w służbie życiu. Jest wielkim natchnieniem dla nas, lekarzy”. Otrzymujemy wiele tego typu świadectw.
– W Polsce niestety Jérôme Lejeune jest mało znany. Miejmy nadzieję, że to się zmieni. Proszę o kilka słów o jego związkach z Polską i Polakami.
– W Polsce Jérôme Lejeune ma wielu przyjaciół! Jednym z nich był Jan Paweł II. Obydwaj byli zakochani w życiu, podziwiali piękno stworzenia, mieli poczucie humoru i słabość do teatru. Kiedy Profesor został powołany przez Papieża na przewodniczącego Papieskiej Akademii Życia, napisał dla niej statuty, przysięgę służących życiu i powołał pierwszych członków. Służył jej aż do dnia śmierci, 3 kwietnia 1994 roku. Świadkami przyjaźni Jana Pawła II i Lejeune’a byli kardynał Dziwisz i prof. Wanda Półtawska. Pani Półtawska po przeczytaniu wykładów Profesora poprosiła go o pomoc w obronie kultury życia w Polsce. Wspominała: „Natychmiast staliśmy się przyjaciółmi. Korzystałam z tej przyjaźni – ja, która nie miałam nic do ofiarowania (…). Miał talent argumentowania w tak prosty sposób, że niepotrzebna już była dyskusja. Wszyscy go rozumieli… Miał urok osobisty, był przystojny, inteligentny, a jednocześnie bardzo pokorny. Był prawdziwy, autentyczny… W Rzymie i w Paryżu miałam okazję spotykać się z nim. Jego dyspozycyjność była niezwykła. Natychmiast był gotowy zrobić to, o co się go prosiło. Kiedy prawo proaborcyjne zostało przegłosowane w polskim Parlamencie, zadzwoniłam do niego. W tym dniu wrócił z Monachium, a mimo to od razu wsiadł w samolot i przyleciał do Warszawy”.
– Czy wśród łask już otrzymanych są takie, które mogłyby być w przyszłości uwzględnione jako wymagany cud?
– Mamy interesujące łaski, ale do uznania cudu jest jeszcze daleka droga! Trzeba się wiele modlić, abyśmy mieli „kłopot” z wyborem „najlepszego” cudu!
– Które cnoty sługi Bożego są brane pod uwagę w procesie?
– Wszystkie! Musimy zbadać każdą z cnót teologalnych oraz kardynalnych i pokazać, że Sługa Boży Jérôme Lejeune żył nimi w sposób heroiczny. W istocie jeśli ktoś praktykuje jedną cnotę w sposób heroiczny, żyje w ten sposób wszystkimi! Czy można mieć wyjątkową wiarę w naszego Boga, który jest miłością i nią nie płonąć? Mogę ujawnić, że w życiu Lejeune’a uderza nas szczególnie jego cnota miłości, ale do niej od razu chciałoby się dorzucić cnotę wiary i nadziei, a także sprawiedliwości…
Jako lekarz Jérôme Lejeune w sposób wyjątkowy żył miłosierdziem. Dowiódł bezwarunkowej miłości do tych, których nazywał swymi „małymi pacjentami”, najbiedniejszymi z biednych. Bezwarunkowa miłość, gdyż niezależna od wieku czy rodzaju choroby. „Każdy pacjent jest moim bratem” – lubił powtarzać, widząc w każdym twarz cierpiącego Chrystusa. Do końca życia próbował wyleczyć swoich chorych. Bardzo wzruszające są relacje rodziców, którzy opowiadają o pierwszym spotkaniu z Profesorem. Wszyscy liczą czas „przed” i „po” tym spotkaniu. Wszyscy mówią o jego niezwykłym spojrzeniu i delikatności w przyjmowaniu małych pacjentów. Jako badacz miał naturalną wiarę nasyconą wiedzą: widział Boga wszędzie – w swoich poszukiwaniach, w swoim życiu, w dążeniu do prawdy. To jeden z aspektów jego świętości, który inspiruje wielu współczesnych naukowców. Świadczył o pięknie stworzenia – a zatem o istnieniu jego Stwórcy. Pokazał głęboką harmonię między prawdą objawioną w wierze i odkryciami naukowymi.
– Wyobrażam sobie, że dla osoby, która jest tak mocno zaangażowana w proces beatyfikacyjny, Sługa Boży musi być – w optyce świętych obcowania – kimś ważnym. Czy można prosić Panią o opowiedzenie, kim jest dla Pani osobiście Jérôme Lejeune?
– Trudno mi określić, co łączy mnie ze Sługą Bożym. Chciałabym powiedzieć o przyjacielu lub mistrzu – ale jeśli znałabym go za życia, nie ośmieliłabym się użyć takich słów, bo implikują one wzajemność. Poza tym z przyjaciela nie czyni się „przedmiotu badań” – co z konieczności ma miejsce i wymaga pewnego dystansu.
Dystans. To słowo każe mi się uśmiechnąć, gdyż jednocześnie już nie wiem, czy to on mi towarzyszy, czy też ja myślę o nim, ale mogę wyznać, że zamieszkuje centrum moich myśli, codziennie, od wielu lat… Musiałabym powiedzieć też o komunii…
Komunia. Jeśli mogę się odważyć, powiem, że jego myśl jest mi tak bliska jak powietrze, którym oddycham. Rzecz jasna – nie dzięki moim własnym zasługom czy zdolnościom intelektualnym! To dzięki łasce Chrztu i wychowaniu religijnemu można poczuć się natychmiast w zgodności z tym apostołem ewangelii życia. Być może to porusza mnie u niego najbardziej – ta ewangeliczna prostota. Z nim wszystko jest jaśniejące, oczywiste, spójne – aż po heroizm, jeśli okoliczności tego wymagają… Przesłanie jest jasne, pozostaje tylko nim żyć… Proszę go zatem o pomoc; zwłaszcza o to, by tak jak on żyć miłością w prawdzie i doświadczać w codzienności niezbędnej siły.
– Bardzo dziękuję za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►