Podróż do nieba
Podczas snu ujrzał Jezusa, który zszedłszy z krzyża, dotknął ran na jego nodze. Gdy się ocknął od razu zauważył, że noga przestała go boleć, a po ranach nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
2014-12-30
We włoskim mieście Forli-Cesena położonym w sąsiedztwie Adriatyku, w regionie Emilia Romania, przy Via G. Mercuriali znajduje się Bazylika Santa Maria dei Servi. Mimo, że Polacy – zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach – bardzo chętnie wędrują pielgrzymimi szlakami Italii, w tym miejscu można ich spotkać niewielu. Bo też związany z Forli Święty, którego ciało złożone w szklanej trumnie odwiedzają pątnicy z niemal wszystkich kontynentów – w Polsce do niedawna był prawie nieznany.
Początek wędrówki
Święty Peregryn (Pellegrino) Laziosi to jeden z najwybitniejszych przedstawicieli zakonu serwitów, czyli Sług Najświętszej Maryi Panny. Zakon ten powstał we Włoszech w 1240 roku. Założyło go siedmiu mieszkańców Florencji, którzy postanowili swoim życiem wypełnionym pokutą, modlitwą i uczynkami miłosierdzia, zadośćuczynić Bogu za grzechy Florentczyków. Wiele czasu poświęcali też rozważaniu boleści Maryi i naśladowaniu Jej cnót, co z czasem stało się charakterystycznym znakiem wyróżniającym zakon serwitów spośród innych rodzin zakonnych.
Kiedy w mieszkającej w Forli zamożnej, szlacheckiej rodzinie Laziosi, prawdopodobnie między 1260 a 1265 rokiem, przyszedł na świat długo oczekiwany i upragniony synek, zakon serwitów miał już za sobą dwudziestolecie swego istnienia. Matka chłopca Flora Aspini – kobieta głębokiej wiary i pobożności – postanowiła nadać synkowi imię Pellegrino, które w łacinie oznacza wędrowca, pielgrzyma. Uczyniła to z pełnym przekonaniem, że wszyscy jesteśmy pielgrzymami na tej ziemi, zaś naszą prawdziwą Ojczyzną jest Niebo. Z pewnością jednak nie przypuszczała, jak głębokiego znaczenia imię to nabierze w kontekście życia jej syna. Mały Peregryn, kochany i rozpieszczany przez rodziców, otrzymał – głównie dzięki matce – chrześcijańskie wychowanie. Jego młodzieńcze lata zdominował jednak wpływ rówieśników, którzy wciągnęli go w wir dalekich od pobożności uciech tego świata. Z pewnością sprzyjała temu także gwałtowna i porywcza natura młodzieńca, który z powodu swego awanturniczego stylu życia, zyskał przydomek „huragan”. Także ojciec Peregryna – Beranger Laziosi – nie był dla syna najlepszym, godnym naśladowania wzorem.
Przemiana
Młodość Peregryna przypadła na dramatyczny okres konfliktu pomiędzy zwolennikami władzy cesarskiej, a tymi, którzy opowiadali się za prymatem papieża, określanego mianem wojny Gibelinów z Gwelfami. Beranger Laziosi należał do zwolenników cesarza, a nawet był miejscowym przywódcą Gibelinów. Za jego przykładem także Peregryn zaangażował się w działalność polityczną, aktywnie walcząc z papiestwem. Kiedy sytuacja stała się bardzo napięta, ówczesny papież Marcin IV był zmuszony wysłać do Forli swego negocjatora, któremu powierzył trudną i delikatną misję pogodzenia zwaśnionych stron. Został nim późniejszy święty – o. Filip Benizi – jeden z najbardziej szanowanych ówcześnie zakonników, zarazem przełożony zakonu serwitów. Niestety mieszkańcy Forli nie docenili ani gestu papieża, ani wysiłków jego negocjatora. Podczas jednego ze swoich płomiennych kazań został on zakrzyczany, publicznie znieważony, a wreszcie wyrzucony z miasta. Jednym z najbardziej zaciekłych napastników był nie kto inny, jak właśnie Peregryn Laziosi, który rzucił się na o. Filipa Beniziego i uderzył go w twarz. Jakież jednak było zdumienie rozjuszonego osiemnastolatka, gdy zakonnik, zamiast uchylić się przed ciosem, nadstawił Peregrynowi drugi policzek i spokojnie pomodlił się w jego intencji. To było coś, co zapalczywemu młodzieńcowi nie mieściło się w głowie i dogłębnie nim wstrząsnęło. Bóg potrafi wyprowadzić dobro nawet z najbardziej haniebnych ludzkich uczynków. I tym razem, mimo tak niefortunnych okoliczności pierwszego spotkania dwóch późniejszych Świętych, miało ono zaowocować duchową przemianą Peregryna. Odszukał o. Filipa i poruszony jego pokorą oraz cierpliwością, upadł przed nim na twarz, błagając o przebaczenie. W ten sposób rozpoczął pierwszy etap swojej pielgrzymki ku nawróceniu, a jego radykalna przemiana bardzo przypominała nawrócenie św. Pawła. Nękany wyrzutami sumienia i pełen skruchy Peregryn żałował za wszystkie złe uczynki popełnione w ciągu krótkiego, lecz burzliwego życia i usiłował zadośćuczynić za swoje dotychczasowe postępowanie. Długo też rozważał, jaki kierunek nadać swemu przyszłemu życiu, pytając Jezusa i Jego Najświętszą Matkę, w jaki sposób mógłby najlepiej wynagrodzić popełnione przez siebie zło.
Gorliwy zakonnik
Którejś nocy trzydziestoletniemu już Peregrynowi przyśniła się Maryja i poleciła, aby natychmiast udał się do Sieny i tam wstąpił do zakonu serwitów – tego samego, do którego należał również o. Filip Benizi. Peregryn, widząc w tym wyraźną Bożą wolę, po przybyciu do Sieny podjął się przygotowania do życia zakonnego, studiując teologię, a po zakończeniu nauki i stosownej formacji, otrzymał święcenia kapłańskie. Jako Bożą wolę przyjął także decyzję przełożonych, którzy skierowali go do pracy duszpasterskiej w jego rodzinnym mieście. Stało się to okazją, by pośród tych, którzy kiedyś znali go jako porywczego hulakę, dawać świadectwo pokornego i cichego życia przepełnionego modlitwą i osobistymi umartwieniami. Peregryn ufundował więc w Forli klasztor serwitów i z wielką gorliwością oddał się posłudze duszpasterskiej, pragnąc przyczynić się do odbudowy życia religijnego w rodzinnym mieście. Wkrótce dał się też poznać jako pełen miłosierdzia i cierpliwości opiekun chorych i ubogich, których szczerze pokochał. Starał się regularnie odwiedzać ich w domach. Z czasem jego dobra sława całkowicie zakryła pamięć o uczynkach burzliwej przeszłości. Zapomnieli o nich nawet ci, którzy wówczas dobrze go znali.
U stóp Ukrzyżowanego
Ale nie zapomniał sam Peregryn. Codziennie starał się zadośćuczynić za swoje grzechy, podejmując coraz to nowe umartwienia. Pracując nad własnym charakterem i życiem wewnętrznym, kierował się zasadą: „Dziś lepiej niż wczoraj, jutro lepiej niż dziś”. Nie poprzestawał na dotkliwych postach i długotrwałych, często nocnych modlitwach. Jego hagiografowie twierdzą, że zamiast w łóżku, wolał sypiać na kamiennej posadzce i przez 30 lat rezygnował z pozycji siedzącej z wyjątkiem sytuacji, kiedy było to konieczne, aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Nie jest wykluczone, że właśnie to umartwienie przyczyniło się do śmiertelnej choroby, która ostatecznie zawładnęła jego ciałem, gdy skończył 60-ty rok życia. Zapalenie żył powoli przekształciło się w nowotwór, który zaatakował także okoliczne kości. Peregryn z niebywałą cierpliwością starał się znosić niewyobrażalny ból, a przykry zapach, jaki wydawał guz i otwarta rana na jego nodze sprawiły, że przez dłuższy czas żył niemal w całkowitym odosobnieniu. Wszystkie te doświadczenia przyjmował jednak z pokorą, jako Bożą wolę i jeszcze jedną okazję do zadośćuczynienia, co sprawiło, że zaczęto go nazywać „drugim Hiobem”. Tymczasem medycy byli coraz bardziej bezradni wobec choroby siejącej w organizmie zakonnika prawdziwe spustoszenie. Któregoś dnia opiekujący się Peregrynem lekarz – Paolo Salacio, zarządził natychmiastową amputację strawionej nowotworem i zakażonej nogi, uważając, że to jedyny sposób na przedłużenie życia zakonnika. Nietrudno wyobrazić sobie, jaki los czekał chorych pozbawionych kończyn w czasach, w których protezy nikomu się nawet nie śniły. Miał tego świadomość także Peregryn. Jakże on, „pielgrzym” będzie teraz pełnił swoją misję? W jaki sposób, pozbawiony nóg, ma spieszyć do innych z duszpasterską posługą? W noc poprzedzającą amputację ostatkiem sił dowlókł się do jednego z klasztornych pomieszczeń i upadłszy na twarz przed wizerunkiem ukrzyżowanego Jezusa, długo prosił Go o pomoc w rozeznaniu i przyjęciu woli Bożej, a – jeśli tego chciałby także Bóg – o powrót do zdrowia. W końcu wyczerpany cierpieniem zasnął. Podczas snu ujrzał Jezusa, który zszedłszy z krzyża, dotknął ran na jego nodze. Gdy Peregryn się ocknął od razu zauważył, że noga przestała go boleć, a po ranach nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Resztę nocy spędził na modlitwie, wielbiąc swego Boskiego Uzdrowiciela. Kiedy rano przybył lekarz, aby przygotować swojego pacjenta do amputacji, Peregryn powiedział: „Łaskawy Bóg zaoszczędził ci pracy. Moja noga jest zdrowa; uzdrowił ją silniejszy Lekarz”.
Trudna sława
Za sprawą doktora Salacio i jego raportu, sprawa cudownego uzdrowienia szybko rozniosła się po okolicy i – choć skromny zakonnik nigdy tego nie pragnął – przysporzyła Peregrynowi niezwykłej popularności. Ludzie ściągali zewsząd, ustawiając się w długich kolejkach, aby prosić go o modlitewne wstawiennictwo w rozmaitych sprawach. Peregryn spełniał ich prośby, lecz na ile tylko było to możliwe, starał się usuwać w cień, pozostając nadal pokornym i zawsze gotowym nieść pomoc najuboższym. Przez kolejne 20 lat życia dał się również poznać jako bardzo dobry kaznodzieja i cierpliwy spowiednik, do którego penitenci ściągali tłumnie nawet spoza okolic Forli.
Ratownik w beznadziei
Zmarł w Forli 1 maja 1345 roku z powodu bardzo wysokiej gorączki. Śmierć zakonnika tak kochanego przez ludzi, zwłaszcza chorych i biednych, wstrząsnęła całym miasteczkiem. Niemal natychmiast po śmierci zaczął się też spontanicznie rozwijać jego kult. Już podczas pogrzebu miało dojść do dwóch cudownych zdarzeń, które przypisano jego wstawiennictwu. Ludzie za pośrednictwem Peregryna coraz częściej powierzali Bogu swoje trudne sprawy, a przekonanie o jego świętości Bóg potwierdzał licznymi łaskami i uzdrowieniami. Trzy z nich Stolica Apostolska zatwierdziła później jako cuda wymagane do uznania jego świętości. Było to uzdrowienie porażonego chłopca oraz uzdrowienia chorujących na nowotwory: kapłana i zakonnicy. W 1609 roku Peregryn Laziosi został beatyfikowany przez papieża Pawła V, zaś 27 grudnia 1726 roku ówczesny papież Benedykt XIII kanonizował go. Jego wspomnienie liturgiczne zasadniczo przypada 1 maja, lecz z uwagi na uroczystość św. Józefa, w wielu miejscach na świecie św. Peregryna wspomina się 4 maja lub 30 kwietnia. Czczony jest głównie jako patron chorych na raka. Zwracają się do niego także ludzie cierpiący na wiele innych nieuleczalnych chorób i ci, którym dokucza ból nóg innego pochodzenia niż nowotwór. Od pewnego czasu także cierpiący z powodu AIDS i chorób skóry widzą w nim swego patrona. Porównywany bywa ze św. Ritą z Cascia; ich życiorysy mają bowiem kilka punktów zbieżnych, zwłaszcza w kwestiach odosobnienia, jakiego doświadczali podczas choroby, ale głównie z powodu stosunku do własnego cierpienia znoszonego z wielką cierpliwością. Oboje przyzywani są też jako orędownicy w tych samych dolegliwościach oraz w sprawach uważanych za bardzo trudne czy nawet beznadziejne.
Patrząc na krzyż Jezusa
Na obrazach, rzeźbach czy witrażach św. Peregryna widzimy niekiedy z laską pielgrzyma, nawiązującą do jego imienia, a także drogi jaką przebył od grzesznej młodości, poprzez nawrócenie, aż do świętości. Najczęściej jednak artyści przedstawiają go jako zakonnika z krzyżem w dłoni, lub trwającego przed obliczem ukrzyżowanego Chrystusa. Na każdym z wizerunków odsłania on ranę na nodze, po której już wkrótce, za sprawą Jezusa, nie pozostanie nawet ślad. Ten gest napełnia wszystkich chorych nadzieją otrzymania łaski uzdrowienia, jakiej niegdyś dostąpił ich święty orędownik. Drugą dłonią Peregryn wskazuje na krzyż Jezusa, jakby chciał zaprosić wszystkich, którzy cierpią na nowotwory i inne choroby, do pełnego zjednoczenia się z męką Zbawiciela.
Zobacz całą zawartość numeru ►