O innych kółkach marzyłem

Joanna i Tomasz Polańscy opowiadają o najtrudniejszych momentach swojego wspólnego życia i o tym, że miłość wszystko zwycięża.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2015-02-27

– Ty i Asia jesteście małżeństwem.  Od jak dawna?

Tomasz Polański (TP) : – Pobraliśmy się prawie 5 lat temu, wiosną 2010 roku.

– Blisko dwa lata po Twoim wypadku...

TP: – Tak. Wypadkowi uległem podczas wakacji 2008 roku.

– Czy możesz opowiedzieć co się wówczas wydarzyło?

TP: – Opowiadałem tę historię już wielokrotnie i za każdym razem jest tak samo trudno. Ale spróbuję... Przed wypadkiem byłem człowiekiem bardzo wysportowanym. Mogę powiedzieć, że wysportowanym ponad przeciętną. Od pierwszych lat szkoły podstawowej wyczynowo uprawiałem pływanie, natomiast po maturze zacząłem także trenować wspinaczkę skałkową. Mój nauczyciel wychowania fizycznego zainteresował kilku swoich uczniów, również mnie, tym pięknym sportem. Wiele pracy włożyłem w to, by dojść do takiej sprawności na ścianie. Spędzałem po kilka godzin dziennie na siłowni oraz na specjalnych treningowych trasach wspinaczkowych. Od początku 2008 roku intensywnie przygotowywałem się do bardzo ważnych zawodów, które miały odbyć się w sierpniu, w Grecji. Na początku lipca wyjechałem na Słowację, by rozpocząć ostatni etap przygotowań do zawodów. To miało być dwutygodniowe zgrupowanie z bardzo intensywnym treningiem w terenie. Miało być... Niestety drugiego dnia, w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności odpadłem od ściany i spadłem do wąwozu o głębokości 17 metrów. Złamałem sobie kręgosłup i od tamtej pory jestem sparaliżowany od pasa w dół. Mam także częściowy niedowład górnej części ciała, po prawej stronie.

– Wiem, że Twój stan był bardzo ciężki.

TP: – Tak. Szanse, że wyjdę z tego cało, były praktycznie zerowe. Przez kilkanaście dni byłem utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej, by lekarze mieli czas zdecydować o tym, co ze mną będzie, gdy mnie wybudzą. Kiedy w końcu odważyli się na to, okazało się, że jest ze mną bardzo źle. Miałem nie tylko złamany kręgosłup z przerwanym rdzeniem ale także liczne obrażenia wewnętrzne, krwotoki i obrzęk mózgu. Nie było żadnej nadziei. Najbliżsi czekali na moją śmierć.

– Ty Asiu również czekałaś?

Joanna Polańska (JP): – Owszem, czekałam. Ale nie na śmierć. Ja po prostu czekałam na Tomka, wówczas mojego narzeczonego. Byłam wewnętrznie przekonana, że on przeżyje i że zostanie moim mężem, tak jak obiecał.

– Mówisz o tym tak spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

JP: – A nie jest?

– Może i jest, ale przyznasz chyba, że inaczej wyobrażałaś sobie Wasze wspólne małżeńskie życie.

JP: – Tak. Oświadczył mi się zdrowy, piękny i dobry mężczyzna. Byłam bardzo szczęśliwa. Teraz trzymałam w ramionach strzęp człowieka, który we wszystkim potrzebował pomocy. Nie był już ani zdrowy, ani piękny. Czuwając przy jego łóżku na OIOM-ie zrozumiałam jednak, że kocham go za to kim jest, a nie za to, co może mi dać, albo za jego umięśnione i wysportowane ciało. Wtedy zobaczyłam w nim to najważniejsze piękno i można powiedzieć, że zakochałam się na nowo. Moja rodzina uważała niestety, że powinnam czym prędzej zerwać zaręczyny i szybko pocieszyć się w ramionach innego, zdrowego mężczyzny. Nie chciałam o tym słyszeć. Dla mnie liczył się tylko Tomek.

– Tomku, Asia to nie żona, to skarb!

TP: – Dzisiaj to wiem. Ale muszę ze wstydem przyznać, że na początku sam ją namawiałem, aby ode mnie odeszła. Nie chciałem, aby była ze mną z litości. Upłynęło sporo czasu zanim zrozumiałem, że ona naprawdę mnie kocha i jest przy mnie ze względu na mnie samego. Kiedy to w końcu do mnie dotarło, płakałem ze szczęścia. To może mało męskie, ale tak właśnie było!

– Zachowałeś się bardzo odpowiedzialnie, dając Asi możliwość odejścia. Nie każdego mężczyznę byłoby stać na coś takiego.

TP: – Doskonale pamiętam tamtą rozmowę. To była najtrudniejsza – jak dotąd – rozmowa  w moim życiu. Oto stała przede mną Asia – miłość mojego życia – a ja miałem jej powiedzieć, że chcę, aby ułożyła sobie życie beze mnie. Każdy człowiek, który kiedykolwiek kogoś kochał, może sobie wyobrazić, co wtedy czułem. Ale wówczas jeszcze nie wiedziałem, że mimo swojego kalectwa będę mógł stworzyć normalną rodzinę, mieć dzieci. Ta wiadomość nadeszła kilka tygodni później.

– Jak zareagowałaś na tę darowaną Ci przez Tomka „wolność”?

JP: – Oczywiście nie chciałam o tym słyszeć. Powiedziałam mu, że nawet jeśli się ze mną nie ożeni, nie zostawię go i będę z nim jak z przyjacielem, do końca życia. Powiedziałam Tomkowi, że go kocham i że nie ma szans, żebym się odkochała. Kiedy z czasem okazało się, że nie ma żadnych medycznych i naturalnych przeszkód, abyśmy mogli z Tomkiem w przyszłości począć dziecko, zapadła decyzja o ślubie. Trochę to trwało zanim Tomek był gotowy na ten krok. Ja nie miałam żadnych wątpliwości – ani wtedy, ani teraz.

– Mogę tylko próbować sobie wyobrazić jak trudne było to wszystko, przez co wspólnie musieliście przejść.

TP: – Było trudne i nadal jest. Szczególnie dla Asi. To na jej barkach spoczywa ciężar odpowiedzialności za nasz byt. Wprawdzie przyznano mi rentę, ale żeby starczyło na utrzymanie całej naszej czwórki – mamy dwie córeczki – Asia musi pracować. Do tego dochodzi opieka nad dziećmi i wiele czynności pielęgnacyjnych, przy których każdego dnia Asia mi pomaga. Nie mam pojęcia skąd ona na to wszystko bierze siłę. Jej hart ducha jest imponujący.

– Żona wspierała Cię i nadal wspiera w chwilach kryzysów i zniechęcenia. To wielka sztuka: trwać przy kimś bez względu na wszystko.

TP: – Jeśli chodzi o mój stan psychiczny, to oczywiście najgorsze mamy już za sobą. Ale na początku było ciężko. Miewałem myśli samobójcze i stany depresyjne. Byłem zgorzkniały, wściekły. Nie mogłem się pogodzić z tym wypadkiem. Pamiętam, że czas pierwszych miesięcy po wypadku był czasem „wygarniania” Panu Bogu. Zawsze byłem człowiekiem wierzącym, ale bez przesady. Więc kiedy spotkało mnie takie nieszczęście, postanowiłem sobie na Panu Bogu „poużywać”. Kpiłem, mówiąc: „Może i jesteś wielkim Bogiem, ale Twoje pomyłki są jeszcze większe. Kiedy mówiłem Ci, że marzą mi się wystrzałowe cztery kółka, to miałem na myśli coś innego, nie wózek inwalidzki! Niczego nie zrozumiałeś, jesteś do niczego!”. I w tym przypadku też uratowała mnie moja Asia. Dzisiaj wiem, że gorąco się za mnie modliła w tamtym czasie. Już nie o zdrowie, ale o pogodzenie się z życiem, o pokój serca.

– To prawda?

JP: – Tak. Widziałam, że Tomek bardzo cierpi, nie tylko fizycznie. Szukałam sposobu, aby mu pomóc. Robiłam wszystko, co było w mojej ludzkiej mocy. To jednak okazało się niewystarczające. Zaczęłam więc bardzo intensywnie wzywać mocy Boga. Wtedy sprawy zaczęły się stopniowo prostować i układać. Doświadczyliśmy wyprowadzenia z wielkiej ciemności, z doliny śmierci. Bóg objawił w naszym życiu swoją potęgę.

– A nie pomyślałaś kiedyś, że to zwyczajnie niesprawiedliwe, że młody, piękny mężczyzna z dnia na dzień traci sprawność i w jednej chwili przekreślone zostaje wszystko, co planował i o czym marzył? Nie było w Tobie buntu na całą tę sytuację?

JP: – Był. Zadawałam Panu Bogu pytanie gdzie się podziewał, gdy Tomek spadał do wąwozu i dlaczego na to pozwolił? Nosiłam w sercu wiele żalu i pytań, na które przez długi czas nie znajdowałam odpowiedzi. Wiedziałam jednak, że Bóg jest dobry mimo wszystko, że kocha w każdej chwili. Oczywiście tej prawdy doświadczałam wówczas bardziej rozumem niż sercem, ale nigdy nie straciłam tej podstawowej pewności, że On się o wszystko zatroszczy.

– I zatroszczył się…

JP: – Zatroszczył się – to mało powiedziane. Pan Bóg w tamtym czasie wylał na nas ogrom miłości. Delikatnej i czułej, a jednocześnie wymagającej i stanowczej. Do mojego serca mówił, abym Mu zaufała i wzięła się w garść. Bym była oparciem dla Tomka, bo on tego potrzebuje. Bym stanęła na wysokości zadania jako kobieta – silna i konsekwentna. Pan Bóg dał mi nie tylko zadanie, ale przede wszystkim mi błogosławił.

– Zawsze myślałam, że jestem w miarę silną kobietą, ale kiedy słucham tego, co mówisz, to przekonanie o tej sile nagle pęka niczym mydlana bańka. Dociera do mnie, że nie dorastam Ci do pięt i że nie mam pojęcia, co to znaczy w chwilach trudnych ufnie rzucić się w kochające ramiona Boga.

JP: – A ja myślę, że to nie my zdobywamy się na to, by zaufać Bogu, ale to Bóg nas odszukuje, wydobywa i nie pozwala nam zginąć. Myślę, że inicjatywa bliskości zawsze jest po Jego stronie.

– Tomku, potrafisz nadążyć za Asią, za jej sposobem myślenia, sposobem przeżywania wiary i za tym nieuchwytnym pięknem, które nosi w sobie?

TP: – Prawdę powiedziawszy: nie zawsze. Czasem przychodzi pokusa myślenia, że na nią nie zasługuję. Ale każdego dnia uczę się dziękować Opatrzności za moją niezwykłą żonę i cudowne dzieci. Kiedy 7 lat temu uległem wypadkowi, wydawało mi się, że świat się skończył. Nie bardzo wyobrażałem sobie każdy następny dzień. Asia była przy mnie w najtrudniejszych momentach i to mnie uratowało przed najgorszym. To była lina, którą rzucił mi Bóg. Nasza miłość, a szczególnie jej miłość do mnie, przetrwała najcięższą próbę. Kiedy człowiek poczuje się tak bezgranicznie kochany jak ja, wówczas już niczego więcej nie potrzebuje do szczęścia. Jedyne, co może wtedy zrobić, to też spróbować tak kochać.

– A będziesz jeszcze próbował dogadać się z Panem Bogiem w sprawie tych „czterech kółek”, które od początku miałeś na myśli?

TP: – Chyba wszystko jest na dobrej drodze, bo właśnie kończę kurs dla niepełnosprawnych kierowców. Muszę jeszcze tylko zdobyć dofinansowanie, by dostosować sposób prowadzenia samochodu do moich ograniczonych możliwości. Nie poddaję się, negocjuję, wierzę, że się uda.

– Wobec tego życzę Ci udanych negocjacji, a Twojej żonie niesłabnącej siły i potężnej wiary w miłość.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Numer archiwalny, W cztery oczy, 2015-nr-03, Miesięcznik, Cogiel Renata Katarzyna, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 24.11.2024