Prorok u siebie
Mamy Jezusa, mamy Jego Ewangelię, mamy Kościół, tymczasem zaślepieni własną pychą błąkamy się po bezdrożach, domagając się szczególnego traktowania i gotowi rzucić kamieniem w naszego Boga.
2015-03-09
I Rok czytań
Łk 4,24-30
Kiedy pan T. został dyrektorem firmy wszyscy bardzo się ucieszyli: „Swój chłop” – mówili. Pochodził stąd, większość z nich znała go od dziecka, niektórzy pamiętali jeszcze jego rodziców, a nawet dziadków. „Będzie dobrze, wszystko zostanie po staremu, ten miły młodzian nie da przecież zginąć swoim ziomkom” – kalkulowali zwłaszcza ci, którzy od dawna pozwalali sobie na rozmaite „małe grzeszki”. Z czasem ten i ów, w imię „starej znajomości” zaczął nawet poklepywać po ramieniu nowego dyrektora, a „małe grzeszki” urastały do coraz to większych i większych. Trochę się jednak przeliczyli.
Młody dyrektor miał oczy, no i nie był głupi. Z każdym dniem lepiej orientował się w sytuacji firmy, w „układach” i „powiązaniach”. Miał jeszcze jedną wadę: sam był nieskazitelnie uczciwy i nie tolerował nieuczciwości u innych. A na domiar złego: potrafił mówić ludziom prawdę.
I nagle atmosfera zaczęła się zmieniać: już nikt nie pamiętał, że pan T. jest sympatycznym „swojakiem”, ba – jego swojskość zaczęła nawet świadczyć przeciwko niemu. Nie można przecież pozwolić, by taki młokos, dyktował im swoje zasady i pouczał, jak mają pracować! Więc przestali klepać go przyjaźnie po ramieniu, za to wielu było takich, którzy chętnie utopiliby go w przysłowiowej łyżce wody.
Historia ta trochę przypomina mi scenę z dzisiejszej Ewangelii. Nazarejczykom wydawało się, że dobrze znają Jezusa. Czyż nie tu się wychował? Nie tu dorastał? Czyż nie mieszkają tu Jego krewni – ludzie zwyczajni, tacy sami jak każdy z nich? Oczywiście wiedzieli o sławie, jaka za Nim szła: słyszeli o uzdrowieniach i innych cudach. Wiedzieli o tym, ale sądzili, że gdzie jak gdzie, ale swoim mieście, wobec swoich ziomków, Jezus tym bardziej okaże się hojny i wspaniałomyślny. Mieli przecież do Niego prawo. Po ludzku sądząc – trudno nawet dziwić się tym oczekiwaniom.
Tymczasem Jezus rozwiewa ich złudzenia. Przypomina im, że już w przeszłości Bóg zaspokajał potrzeby pogan, podczas gdy Judejczycy też potrzebowali Jego cudownej ingerencji. Przywołał przykład proroka Eliasza, posłanego jedynie do wdowy w Sarepcie Sydońskiej i Elizeusza, który uzdrowił z trądu Syryjczyka Naamana, gdy tymczasem wielu trędowatych Judejczyków pozostało bez pomocy.
Te przykłady rozzłościły Nazarejczyków. Czyż to nie oni mieli największe „prawa” do Jezusa? Czyż nie zasłużyli na najlepsze potraktowanie? Słuchać Jego nauk? Ale po co?! Cóż takiego może im powiedzieć ten syn cieśli. Co innego cuda; kto wie, może wtedy by w Niego uwierzyli…
Niestety, ta sytuacja powtarza się od 2 tysięcy lat. Ciągle nam się wydaje, że wiemy lepiej, co jest dla nas dobre i jaką drogą zmierzać do zbawienia. Mamy Jezusa, mamy Jego Ewangelię, mamy Kościół, tymczasem zaślepieni własną pychą błąkamy się po bezdrożach, domagając się szczególnego traktowania i gotowi rzucić kamieniem w naszego Boga.
Panie udziel nam wiary i pokory.