On patrzy na nas z Nieba
Kiedy 2 kwietnia 2005 roku Bóg odwołał go do siebie, poczuliśmy się nagle, jak osierocone dzieci. Wszyscy – kapłani i wierni, a nawet wielu spośród tych, którzy do tej pory w Kościele nie widzieli swojej Matki, a Ojciec święty nie był dla nich najwyższym ziemskim autorytetem.
2015-04-02
Dobrze pamiętam tamte dni – ostatnie dni, jakie niemal wszyscy moi rodacy, jakie niemal cały świat, potrafił przeżyć myśląc to samo, czując to samo i… kochając tak samo. To były dni odchodzenia do Pana św. Jana Pawła II – papieża, do którego obecności przez ponad dwie dekady tak bardzo przywykliśmy, że nie wyobrażaliśmy sobie rzeczywistości bez niego. Kiedy 2 kwietnia 2005 roku Bóg odwołał go do siebie, poczuliśmy się nagle, jak osierocone dzieci. Wszyscy – kapłani i wierni, a nawet wielu spośród tych, którzy do tej pory w Kościele nie widzieli swojej Matki, a Ojciec święty nie był dla nich najwyższym ziemskim autorytetem.
Dziś mija już dziesiąta rocznica tamtych wydarzeń. Dziesięć lat w historii świata to bardzo niewiele. Dziesięć lat dla historii pojedynczego człowieka czy narodu może znaczyć bardzo dużo. Jak wiele znaczyły dla nas – ludzi, którzy nie tylko są członkami tego samego Mistycznego Ciała Jezusa Chrystusa, ale którzy z odchodzącym dziesięć lat temu Papieżem dzielili również swoje narodowe dziedzictwo? Te pytania stawialiśmy sobie już nie jeden raz – zwłaszcza w każdą kolejną rocznicę dzielącą nas od tamtych wydarzeń, przy okazji jego beatyfikacji w roku 2011 a potem i kanonizacji w 2014 roku.
8 kwietnia 2005 r. na Placu św. Piotra, podczas Mszy świętej pogrzebowej Jana Pawła II dziekan Kolegium Kardynalskiego i późniejszy papież Benedykt XVI – kard. Joseph Ratzinger – tak mówił do żegnających Zmarłego wiernych: „Możemy być pewni, że nasz umiłowany Papież stoi obecnie w oknie domu Ojca, spogląda na nas i nam błogosławi". Czuliśmy wtedy, że ma rację i ta wypowiedziana przez kaznodzieję kojąca prawda dodawała nam wówczas otuchy.
A dziś? Może przyszedł wreszcie czas na społeczny, ale i osobisty rachunek sumienia dla nas wszystkich – kapłanów i świeckich – których nazwano wówczas „pokoleniem Jana Pawła II”? Niedawno wieloletnia przyjaciółka Papieża – pani dr Wanda Półtawska, podczas jednego z nielicznych, udzielonych przez siebie wywiadów wypowiedziała dość surową opinię, że my, pokolenie Jana Pawła II, niewiele zrozumieliśmy z jego nauczania. Dlatego też, mimo podeszłego wieku i choroby, stara się nieustannie „buntować” młodych ludzi przeciw zasadom wpajanym im przez świat dorosłych. Czasem musi „walczyć” o młodzież z dorosłymi – ich rodzicami, nauczycielami, światem mediów… Mając nadal bardzo dobry kontakt z młodymi, uczy ich tego, co mówił Jan Paweł II: „Osoba ludzka jest znakiem stawania się. Od ciebie zależy, kim będziesz”. Prosi ich również: „Szukajcie autentycznej prawdy i autentycznej wartości, nie dajcie się złapać na pozory, które stwarzają dorośli”.
Aby stawać się „kimś” – tak jak rozumiał to papież Jan Paweł II – trzeba zadbać o własną tożsamość, być sobą czyli człowiekiem i dzieckiem Bożym. W tym dziele dojrzewania powinna pomagać młodym rodzina: rodzice i dziadkowie, powinni pomagać nauczyciele. Pani Wanda Półtawska powtarza nam słowa, które wcześniej słyszeliśmy od św. Jana Pawła II: „Człowiek musi mieć korzenie, żeby rosnąć. Człowiek musi rosnąć. Może być coraz bardziej człowiekiem, lub coraz mniej człowiekiem”.
Niech nasz „rocznicowy” rachunek sumienia odkryje dla nas prawdę o samych sobie. Czy staramy się dorastać do tego zadania? Czy pomagamy w tym naszym dzieciom i wnukom? Obyśmy nie musieli wstydzić się przed tym, „który patrzy na nas z nieba”.