Najczulsze Credo
Kolejny raz nie zyskałem pewności, czy to św. Jan Ewangelista nie dopowiedział finalnej sceny spotkania Pana Jezusa z Tomaszem, czy raczej artyzm Caravaggia dokonał terapii szokowej na ludzkich sumieniach?
2015-05-02
Prawdziwą perłą parku Sanssouci w Poczdamie jest barokowy pałac, pamiętający swojego XVIII-wiecznego fundatora – króla pruskiego Fryderyka II Wielkiego. Skrzydła pałacowe zajmuje wspaniała Galeria Malarstwa. Pomieszczenia pełne są złoconych ornamentów; wypukłe i zdobione sufity dodają im przestronności, zaś lśniące podłogi wyłożone są białym i żółtym marmurem. Prawdziwym bogactwem są jednak arcydzieła mistrzów pędzla. Pośród wielu, jest obraz „Niewierny Tomasz”, autorstwa genialnego Włocha – Michelangela Caravaggia.
Niezwykłe spotkanie
Dzieło to nadzwyczajne. Na przysłowiowy pierwszy rzut oka, wszystko pozostaje w zgodzie z ewangelicznym opisem św. Jana, który odnotował odwiedziny Zmartwychwstałego Pana u swoich Apostołów. Wszak przyszedł Chrystus mimo drzwi zamkniętych i wyrzekł cudowne: „Pokój wam!” (J 20, 26). Słowa te usłyszeli wszyscy poza nieobecnym pechowcem – Tomaszem, który w przypływie niezadowolenia wykrzyczał swoje: „Jeśli nie zobaczę, jeśli nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, nie uwierzę!” (J 20, 25). A potem minęło osiem dni i stało się! Sam Zbawiciel w obecności uczniów przemówił do Tomasza: „Podnieś tutaj rękę i włóż w mój bok i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!” (J 20, 27). Dalej, Ewangelista pisze jednoznacznie: „Tomasz w odpowiedzi rzekł Mu – «Pan mój i Bóg mój!»” (J 20, 28).
Uwierzyć na słowo
W latach dzieciństwa elektryzowała moją wyobraźnię niepewność: czy Tomasz zgubił wątpliwości i uwierzył wtedy od razu, na widok i słowa Jezusa? A może jednak… Zdobył się na odwagę i korzystając z zachęty Pana – włożył palec do Jego boku? Wszak zyskałby dowód niepodważalny; dowód dla siebie i kolejnych ludzkich pokoleń. Te pytania powracają do mnie za każdym razem, gdy przeżywam scenę z obrazu Caravaggia; jego artystyczną medytację nad tym, co to znaczy nie widzieć, a uwierzyć.
Przedziwna operacja
Przyglądam się więc kolejny raz arcydziełu. Jest przedziwnie „medyczne”. Apostołowie pochyleni w pozie absolutnego skupienia, przypominają chirurgów przy stole operacyjnym. Ich twarze są statyczne; usta nieme, a świdrujące oczy wpatrzone są w „pole operacyjne” Chrystusowego boku. Nawet czerwonawy kolor ich szat podkreśla krwistą rozległość zabiegu na ludzkiej wierze. Główny „chirurg” – Tomasz, sonduje głęboką ranę na piersi Zmartwychwstałego. Jego palec, niczym ostry skalpel, rozdziela ciało Pana; skóra wyraźnie unosi się do góry… I chyba nie jest to bezbolesna interwencja dla Pacjenta. Tomasz kuli się, jakby bronił się przed „badaniem” Mistrza. Spogląda, gdzieś obok. Speszony, nie podnosi wzroku. Nawet jego źrenice są ciemne, jakby przesłonił je tusz zawstydzenia. I jeszcze jedno znamię bólu – czoło Tomasza, pobrużdżone zmarszczkami wewnętrznej rozterki. Nie ma wątpliwości – on cierpi! Czyżby żałował, że wykorzystał zaproszenie Chrystusa do stwierdzenia ponad wszelką wątpliwość cudu Zmartwychwstania? A może dodatkowo peszy go uścisk dłoni samego Pana; uścisk, który jeszcze bardziej przybliża jego „badawczą” – wątpiącą dłoń do przeszytej włócznią piersi. Czyż jednak nie o to chodziło!? Zobaczyć, doświadczyć i wreszcie uwierzyć!
„Tomaszów” jest więcej
Kolejny raz nie zyskałem pewności, czy to św. Jan Ewangelista nie dopowiedział finalnej sceny spotkania Pana Jezusa z Tomaszem, czy raczej artyzm Caravaggia dokonał terapii szokowej na ludzkich sumieniach. Przeczuwam jednak, że indywidualne zakończenie tej sceny dokonuje się nieustająco w sercach wszystkich „Tomaszów” kolejnych pokoleń rodziny ludzkiej. Myślę, że wielki finał takowego spotkania jest szczególnie intensywny dla tych, którym choroba, niedołęstwo, kalectwo i cierpienie wyostrzyły zmysły na chęć jednoznacznego upewnienia się, że Jezus z Nazaretu rzeczywiście pokonał śmierć, a swoim Zmartwychwstaniem nadał sens także temu, co po ludzku – bezsensowne. Taka ugruntowana wiedza dużo łatwiej znieczuliłaby ból, przyniosła ukojenie i cierpliwość, uspokoiła strwożone serca i łagodziłaby lęk niepewności o jutro, tudzież o to, co będzie po ostatniej chwili ziemskiego żywota.
Błogosławiona ufność
Z wielkim szacunkiem spoglądam więc w stronę tych, którzy na wzór Tomasza z obrazu Caravaggia wyciągają truchlejącą dłoń – pytań, wątpliwości i duchowego zagubienia – w stronę Boku Miłosierdzia i ufnie żebrzą o dotyk wiary. Z nadzwyczajnym zaś podziwem obserwuję tych, którzy dzięki łasce wiary niezachwianej i oczyszczonej w tyglu jak złoto, zasłużyli na miano – „Błogosławionych, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29).
Ostatecznie liczy się tylko jedno: upaść przed Zmartwychwstałym na kolana i wypowiedzieć słowa najczulszego Credo: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20, 28).
Zobacz całą zawartość numeru ►