Stygmat cierpienia – Święty Jan Paweł II

Charakterystyczny krzyż w jego silnych dłoniach – powoli zmieniał swoją funkcję. Z każdym rokiem bardziej, był już nie tylko znakiem władzy pasterskiej, ale musiał podtrzymywać jego słabe, wyniszczone chorobą ciało i dawać oparcie drżącym dłoniom.

zdjęcie: WWW.WIKIMEDIA.PL

2017-10-22

Mężczyzna w średnim wieku o jasnej, pogodnej twarzy, uśmiechniętych, przenikliwych oczach, ciepłym głosie i doskonałej dykcji. Jego dobrze zbudowana sylwetka nie pozostawiała wątpliwości, że musiał być człowiekiem silnym, wysportowanym, tryskającym energią i witalnością. Człowiekiem swoich czasów i… na swoje czasy. Karol Wojtyła – papież „z dalekiego kraju”, naszego kraju! Tak bardzo byliśmy z niego dumni!

Wsparty o krzyż

Mam przywilej należeć do pokolenia, które takiego Jana Pawła II pamięta nie tylko z archiwalnych przekazów filmowych, dokumentujących początkowe lata jego pontyfikatu. Takiego witaliśmy z entuzjazmem, gdy przemierzał ojczyste szlaki podczas pierwszych pielgrzymek. Takiego odwiedzaliśmy w Watykanie, chłonąc słowa, którymi z niespotykaną charyzmą starał się zmieniać świat. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy i nie mieliśmy powodu przypuszczać, że historia nada mu przydomek „papieża cierpienia”. Tak bardzo przywykliśmy do widoku silnego i kipiącego energią Ojca świętego, iż niemal nie spostrzegliśmy, jak charakterystyczny krzyż w jego silnych dłoniach – zdający się wraz z nim wołać: „Nie lękajcie się” – powoli zmienia swoją funkcję. Ten sam krzyż z każdym rokiem bardziej, musiał podtrzymywać jego słabe, wyniszczone chorobą ciało i dawać oparcie drżącym dłoniom.

Pierwsze doświadczenia

Przyznaję ze wstydem, że należałam wówczas do tych, którzy nic nie rozumiejąc, pytali: „Boże, dlaczego? Dlaczego papież? Czy nie mógłbyś choć jemu zaoszczędzić tych wszystkich cierpień?!”. A przecież, gdyby zdobyć się na odrobinę refleksji i bardziej wnikliwe spojrzenie, już wtedy łatwo dało się dostrzec, że to właśnie cierpienie, było tym, co od wczesnego dzieciństwa wpływało na osobowość przyszłego papieża i co ukształtowało jego pontyfikat . Wczesna utrata najbliższych – matki, brata i ojca – dla młodego Karola była bolesną lekcją samotności. Lata tragicznej wojny i jej okrutne żniwo w postaci śmierci wielu wadowickich i krakowskich przyjaciół oraz profesorów, jeszcze bardziej zaogniły tę ranę w sercu przedwcześnie dojrzałego młodzieńca. A potem jeszcze niełatwy okres komunistycznego totalitaryzmu… Kilkakrotnie otarł się też o własną śmierć. Tylko cudem kula wystrzelona dla zabawy przez jednego z kolegów nie zabiła 15-letniego wówczas Karola, musnąwszy zaledwie jego skroń. Zapewne tym samym zrządzeniem Opatrzności kilka lat później uniknął wywiezienia do obozu koncentracyjnego oraz śmierci pod kołami niemieckiej ciężarówki. To wtedy zdobywał swoje pierwsze „szlify” jako pacjent i rekonwalescent, nie przypuszczając, że w tej roli przyjdzie mu wystąpić jeszcze wielokrotnie. Wszystkie te doświadczenia stanowiły cenę, jaką Karol Wojtyła – człowiek i kapłan – płacił za pogłębianie własnej wrażliwości na problemy związane z cierpieniem i śmiercią.

Ewangeliczne wymagania

16 października 1978 roku był pamiętnym dniem dla Kościoła, Polski i świata. Gdy kardynał Pericle Felici ogłosił wybór nowego papieża stanęliśmy wobec pustej, niezapisanej jeszcze karty, lecz byliśmy wewnętrznie przekonani, że zapełni się ona najpiękniejszymi zgłoskami. O czym myślał wówczas dopiero co wybrany papież? Być może echem ówczesnych jego przemyśleń były słowa, które zawarł w książce pt. „Przekroczyć próg nadziei”. Wyznał w niej: „Od młodości czułem; Ewangelia nie jest obietnicą łatwych sukcesów. Nie obiecuje też nikomu łatwego życia. Stawia wymagania. Równocześnie zaś jest ona Wielką Obietnicą: obietnicą życia wiecznego – dla człowieka poddanego prawu śmierci, obietnicą zwycięstwa przez wiarę – dla człowieka zagrożonego tylu klęskami. Zawiera się w Ewangelii jakiś podstawowy paradoks: żeby znaleźć życie, trzeba stracić życie; żeby się narodzić, trzeba umrzeć; żeby się zbawić, trzeba wziąć krzyż”.

Wziąć krzyż!

Wziąć krzyż – właśnie tak! Decyzja zapadła pewnie już wtedy, gdy jego biskupi herb uzupełniły słowa Totus Tuus – „Cały Twój”. Teraz nadszedł czas jej nieustannego potwierdzania życiem, i to tak dalece, że słowa św. Pawła „W moim ciele, dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24) zarówno w życiu, jak i nauczaniu papieża stały się rzeczywistością. Wszystko, co się wydarzyło i czego się świadomie i dobrowolnie podejmował, nosiło znamię poświęcenia i ofiary. Swą codziennością realizował Ewangelię cierpienia, do której z czasem dopisał także swą „katechezę umierania”. Pierwszy jej rozdział powstał 13 maja 1981 roku, gdy zamachowiec Mahmet Ali Agca trzykrotnie wystrzelił z broni, która niosła śmierć. I niewiele brakowało; jedna z kul ugodziła papieża w brzuch. Trwająca 6 godzin operacja potwierdziła, że organy wewnętrzne zostały poważnie uszkodzone, nie udała się również pierwsza transfuzja krwi. Ocalenie przyniosła Matka Boża Fatimska; to Jej Jan Paweł II zawdzięczał życie. Ale cierpienie pozostało. Zamach, a po nim zagrażający życiu atak wirusa cytomegalii podczas hospitalizacji w klinice Gemelli, który znacznie wydłużył czas rekonwalescencji, był dopiero pierwszym etapem krzyżowej drogi papieża. Cierpienie nie powstrzymało go, by tuż po zamachu zapewnić: „Modlę się za brata, który zadał mi cios i szczerze mu przebaczam”. Gdy powrócił do Watykanu, świat odetchnął z ulgą. Niestety, tylko na chwilę. Komplikacje powstałe w wyniku postrzału spowodowały konieczność kolejnych operacji i pobytów w klinice. W dodatku, kiedy w pierwszą rocznicę zamachu Jan Paweł II przybył do Fatimy, by podziękować Maryi za ocalenie, jakiś niezrównoważony psychicznie mężczyzna ugodził go nożem. Na szczęście rana okazała się niegroźna.

Ból nie tylko ciała

Ojciec święty dobrze rozumiał, że „chrześcijaństwo jest religią współdziałania człowieka z Bogiem”. Był na to przygotowany. Świadczą o tym jego niemal prorocze słowa wypowiedziane w maju 1994 roku: „Papież musi być przedmiotem ataków, musi cierpieć”, by pokazać, że istnieje wyższa Ewangelia: Ewangelia cierpienia, która przygotowuje przyszłość”. Zapewne dzięki temu przekonaniu świat zobaczył go w szpitalnym łóżku i usłyszał przemawiającego z okna polikliniki. Jan Paweł II nie ukrywał swoich cierpień, ale też się z nimi nie obnosił, toteż początkowo tylko najbliżsi współpracownicy i przyjaciele zdawali sobie sprawę z rzeczywistego stanu jego zdrowia. Podkreślając w swoim nauczaniu wartość choroby i cierpienia, nie koncentrował się na własnym zdrowiu. Jedynie zwracając się bezpośrednio do ludzi starszych i chorych coraz częściej prosił ich o modlitewne wsparcie jego pontyfikatu. Coraz lepiej też rozumiał krzyż, który przyszło im nieść i ten, którym sam został doświadczony. A cierpiał naprawdę na wiele różnych sposobów! Niektóre z jego cierpień wypływały z osobistych przeżyć; inne wynikały z powodu bolesnych wydarzeń, których doświadczała ludzkość. Od początku był też świadom, że jego nauka, zwłaszcza ta związana z obroną życia, rodziny, stanu kapłańskiego, pokoju na świece i praw człowieka, nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem i właściwym przyjęciem. Także prasa i inne środki przekazu nie szczędziły mu przykrości, na przemian zachwycając się stylem jego papiestwa bądź wyśmiewając jego „zacofaną, niedzisiejszą” naukę. Byli i tacy, którzy jawnie go obrażali lub kpili z jego gestów. To wszystko nie pozostało bez wpływu na światową opinię. Miliony ludzi kochały go, ale byli i tacy, którzy szczerze nienawidzili „papieża z Polski”.

Powinien już odejść

Tymczasem stan papieskiego zdrowia nieuchronnie pogarszał się. Nie przeszkadzało mu to jednak z młodzieńczą energią podejmować się nowych wyzwań, pielgrzymować do odległych zakątków naszego globu, wydawać encykliki, orędzia i listy i z tą samą co zwykle miłością i niegasnącym humorem rozmawiać z tłumami. Choć wówczas niewielu z nas o tym wiedziało, pierwsze objawy choroby Parkinsona, która z wszystkich jego dolegliwości najbardziej przyczyniła się do wyniszczenia organizmu, pojawiły się już w 1992 roku. Cicha, podstępna – skutecznie rujnowała zdrowie i siły Jana Pawła II. Jakby tego było mało, 15 lipca 1992 roku Ojciec święty musiał poddać się operacji, podczas której usunięto – na szczęście łagodny – guz okrężnicy. Następne lata przyniosły kolejne cierpienia. W 1993 roku, w wyniku upadku ze schodów zwichnął sobie bark zaś w kwietniu 1994 roku złamał kość udową prawej nogi. Odtąd widywaliśmy go podpierającego się laską, a jego sylwetka – coraz bardziej pochylająca się ku ziemi, na której tak często składał pocałunek – z niejednych oczu wyciskała łzy wzruszenia. Wielu zastanawiało się, czy to ma sens, czy Papież nie powinien nieco odpocząć, zwolnić… Mniej życzliwi uważali wręcz, że w takim stanie w ogóle nie powinien pokazywać się światu, że dla kogoś, kto razi ich poczucie estetyki, w świecie pięknych i młodych nie ma już miejsca…

Trwać

Jan Paweł II uważał inaczej. Był przekonany, że jego misją jest trwać. Wiedział, że Bóg pragnie się nim – takim słabym i schorowanym – posłużyć, by pokazać, że cierpienie mocą ducha i wiary można przezwyciężyć, nadając mu sens. Może chciał też przypomnieć, że każdy człowiek, niezależnie od swej starości czy niedołęstwa ma prawo do godnego uczestnictwa w życiu i umierania w gronie najbliższych. Jak długo było to możliwe, Jan Paweł II starał się nie odwoływać żadnego z wcześniej zaplanowanych spotkań. Niestety, w Boże Narodzenie 1995 roku po raz pierwszy nie mógł uczestniczyć we Mszy Świętej, a rok później, z powodu gorączki wywołanej problemami trawiennymi musiał odwołać kilka audiencji. Także rok 1999 nie sprzyjał zdrowiu papieża. Spostrzegliśmy to również podczas jego pielgrzymki do Ojczyzny, kiedy z powodu upadku trzeba było odwołać spotkanie z wiernymi. Świadomość, że takie sytuacje mogą się powtarzać coraz częściej – ponieważ do choroby Parkinsona dołączył także artretyzm – musiała bardzo dokuczać człowiekowi tak zdyscyplinowanemu, jak Jan Paweł II.

Pośród cierpiących

W Roku Wielkiego Jubileuszu już nawet dla najmniej spostrzegawczych nie było tajemnicą, że to nie tylko dolegliwości podeszłego wieku rujnują zdrowie następcy św. Piotra. Ja sama mam ciągle przed oczami wzruszająco słabą i kruchą sylwetkę papieża na tle wielkich Drzwi Świętych, przez które Bóg pozwolił mu jeszcze przeprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie. Ostatecznie, 17 maja 2003 roku, w jednym z wywiadów oficjalnie potwierdzono to, o czym świat wiedział od dawna: papież Jan Paweł II cierpi na chorobę Parkinsona. Postępującą chorobą zdawał się najmniej przejmować sam papież. Przeżywając ją z niezwykłą godnością, stał się niewyczerpanym źródłem nadziei dla innych cierpiących, a nam, zdrowym, przypominał, jak wielką rolę cierpienie może odegrać w życiu chrześcijanina, stając się dla niego drogą ku Niebu.

Wiele przez te wszystkie lata zrozumiałam. Przestałam pytać Boga: „dlaczego?”. Pojedyncze elementy układanki, na którą składały się okruchy życia, cierpienia i nauczania Papieża zaczęły tworzyć jedną całość. Piękną całość. Pamiętam pełne miłości spojrzenie i gesty Jana Pawła II zawsze wtedy, gdy w jego pobliżu znajdowali się ludzie chorzy i niepełnosprawni. Mogłam je obserwować jeszcze w 1989 roku, podczas jubileuszowej pielgrzymki Apostolstwa Chorych i spotkania z Ojcem świętym na Placu św. Piotra. Wsłuchiwał się bardzo uważnie w to, co mają mu do powiedzenia, zadawał pytania, przytulał ich, całował i błogosławił. Na te pełne ciepła i miłości gesty chorzy odpowiadali wzajemnością i przez długie lata otaczali Papieża swoją modlitwą i ofiarą cierpienia. Dziś nawet trudno zliczyć ile odbyło się podobnych spotkań na przestrzeni 27 lat pontyfikatu Jana Pawła II. Kontaktów z chorymi Papież nie zaniechał także wówczas, gdy już sam dzielił los ludzi cierpiących. Może właśnie dlatego był dla świata tak bardzo wiarygodnym nauczycielem cierpienia.

Z cierpieniem do Maryi

Święty Jan Paweł II zostawił nam wiele zapisanych stron o cierpieniu. Najważniejszym dokumentem jego nauczania w tym zakresie pozostaje list apostolski „Salvifici doloris” – o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia. Trudno przecenić jakikolwiek jego fragment, ale dzisiejszy człowiek, nastawiony na konsumpcję i wygodny styl życia, powinien pochylić się zwłaszcza nad tym, w którym Jan Paweł II stwierdza, że cierpienie w świecie jest obecne po to, „ażeby wyzwalać w człowieku miłość, ów jakże bezinteresowny dar z własnego «ja» na rzecz innych ludzi, ludzi cierpiących. Świat ludzkiego cierpienia przyzywa niejako inny świat: świat ludzkiej miłości – i tę bezinteresowną miłość, jaka budzi się w jego sercu i uczynkach, człowiek niejako zawdzięcza cierpieniu”. Papież często nawiązywał również do zbawczej mocy cierpienia, zaś apelując o ochronę każdego ludzkiego życia, dla niejednego ze współcierpiących i umierających stawał się źródłem nadziei.

Tak było również podczas jego ostatniego spotkania z chorymi w Lourdes. Przemawiał już wówczas z wielkim trudem. Gdy w pewnej chwili zaczął mieć poważne problemy z oddychaniem uświadomiliśmy sobie, że oto Papież – chory wśród chorych – powierza swoje i ich cierpienie tkliwym ramionom Matki Chrystusa. Jeszcze raz: Totus Tuus.

Najpiękniejsza encyklika

Gdy Jan Paweł II wydał swój list apostolski „Salvifici doloris” wydawało się, że na temat cierpienia powiedział już wszystko. Tymczasem najpiękniejsze ziarno zasiał w ostatnich tygodniach swojego życia. W świecie tak mało tolerancyjnym dla choroby i starości, nie retuszując swego cierpienia, znalazł jeszcze jeden sposób, by świadczyć o Bożej miłości. Wtedy, gdy coraz trudniej było mu panować nad własnym ciałem, jego dłoń nie umiała utrzymać stronic ze słowami homilii, zaś skazane na milczenie usta nie mogły wymówić ani jednego słowa, pisał swoją ostatnią, najpiękniejszą encyklikę. Jej czytelnikami były miliony. Przemawiał do nas swoim milczeniem, bezsilnym gestem uniesionej dłoni i grymasem zbolałej twarzy, który musiał nam zastąpić jego uśmiech. Jakże mężny duch w kruchej i słabej powłoce ciała!

Na ołtarzu łóżka

W lutym 2005 roku choroba Papieża nagle przyśpieszyła. Z powodu grypy spędził tydzień w szpitalu, by dwa tygodnie później wrócić do kliniki z powodu nawrotu choroby. Konieczny zabieg tracheotomii pomógł mu oddychać, lecz ostatecznie odebrał zdolność mówienia. Niewiele można było już zrobić. Papież też o tym wiedział. Pragnął umierać w Watykanie, wśród bliskich sobie ludzi, w pobliżu wiernych, którzy od czasu jego powrotu ze szpitala właściwie nie opuszczali Placu św. Piotra. Wielki Tydzień spędził w swoim pokoju; jedynie w Wielki Piątek, dzięki medialnym przekazom, mogliśmy go przez chwilę widzieć, jak w swej prywatnej kaplicy uczestniczył w Drodze Krzyżowej, której tyle razy sam przewodniczył. Tym razem mógł tylko tulić do piersi niewielki krzyż. 27 marca, pod koniec Wielkanocnej Mszy Świętej, Papież po raz ostatni pojawił się w oknie. Nikt nie miał wątpliwości, że uczestniczy w pożegnaniu. 31 marca okazało się, że jego organizm źle znosi odżywianie przez sondę żołądkową; nastąpił też gwałtowny wzrost gorączki spowodowany infekcją, wstrząs septyczny i pogłębiająca się niewydolność krążeniowo-oddechowa. W pierwszy piątek miesiąca Papież znalazł jeszcze dość sił, by przy pomocy swego sekretarza celebrować Mszę Świętą. Jego łóżko przez chwilę – w sposób dosłowny – stało się ołtarzem. Oficjalne komunikaty nie pozwalały już mieć złudzeń. W wigilię Niedzieli Miłosierdzia Bożego o godzinie 21.37 jeden z najbardziej pojętnych uczniów w szkole cierpienia i równie doskonały jego nauczyciel – papież Jan Paweł II – powrócił do Domu Ojca. Osobisty lekarz papieża dr Renato Buzzonetti tak wspominał te chwile: „To było długie, rozdzierające cierpienie, pod pewnymi względami podobne do cierpienia Chrystusa na krzyżu. On się z nim zmierzył i przeżył je z godnością, gotowością, w milczeniu, nic nie ukrywając. Dał wspaniały przykład tego, jak Karol Wojtyła, człowiek, papież, w momencie śmierci całkowicie oddaje się Panu, wsparty niezachwianą wiarą, której nie może zagrozić najbardziej rozdzierające cierpienie. Jakaż to wielka lekcja życia! Jaki papież!”. Papieska katecheza o godnym życiu i śmierci nie potrzebowała tłumacza. Była rozumiana przez wszystkich: starych i młodych, zdrowych i chorych, wierzących i tych, co uwierzyć nie potrafią.

Nie cały umieram...

Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek, 8 kwietnia 2005 roku, a już 13 maja 2005 roku papież Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od konieczności zachowania pięcioletniego okresu, który zwykle musiał upłynąć od śmierci kandydata na ołtarze. 23 marca 2007 roku trybunał diecezjalny badający tajemnicę uzdrowienia jednej z francuskich zakonnic – Marie Simon-Pierre – za wstawiennictwem papieża-Polaka, potwierdził fakt zaistnienia cudu. Zakonnica została uzdrowiona z choroby Parkinsona i powróciła do pracy po tym, jak jej współsiostry prosiły Boga o cud za wstawiennictwem Jana Pawła II. Po zakończonym procesie, 1 maja 2011 roku papież Benedykt XVI osobiście dokonał aktu beatyfikacji. Na datę liturgicznego wspomnienia bł. Jana Pawła II wybrano dzień 22 października, pamiątkę uroczystej inauguracji pontyfikatu papieża-Polaka. Kanonizacji Jana Pawła II dokonał w Rzymie papież Franciszek w Niedzielę Bożego Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014 roku.

Również papież Franciszek, w 2014 r., w przededniu 9. rocznicy śmierci Jana Pawła II, nawiązując do listu apostolskiego „Salvifici doloris”, odniósł się do słów stanowiących jednocześnie kwintesencję posługi Jana Pawła II: „Świadczyć dobro cierpieniem oraz świadczyć dobro cierpiącemu”. „Słowa te przeżywał i w sposób przykładny dał im świadectwo. Nauczanie jego było żywe, a lud Boży odpowiedział na nie wielką miłością i wielką czcią, uznając, że był z nim Bóg”.

Kiedyś, w „Tryptyku Rzymskim” Jan Paweł II napisał: „A przecież nie cały umieram. To, co we mnie niezniszczalne, trwa”. Nikt nie miał wątpliwości, że w sobotę 2 kwietnia 2005 roku tak naprawdę to śmierć przegrała z życiem. Ta wiara towarzyszy do dziś świadkom odchodzenia świętego papieża, który jest już z Bogiem. 


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Dajmund Danuta, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2015-nr-04, Z cyklu:, Nasi Orędownicy, Najnowsze

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024