Miłość na diecie

Psycholog i terapeuta Bożena Chwałowicz dzieli się doświadczeniem pracy w środowisku, w którym krzywda jest codziennością.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2015-07-03

 

REDAKCJA: – Jesteś psychologiem i terapeutą z długoletnim doświadczeniem. Od blisko 15-tu lat prowadzisz terapię dzieci i młodzieży z FAS. Skąd pomysł, aby zająć się tym właśnie problemem? 

BOŻENA CHWAŁOWICZ:
– Jako psycholog i terapeuta pracuję od 1993 roku. Przez lata byłam psychologiem i pedagogiem szkolnym, zajmowałam się też wszelkimi możliwymi rodzajami terapii, prowadząc własną poradnię. Z pojęciem FAS zetknęłam się już na studiach, ale to była jedynie teoria. Bardziej interesowała mnie terapia zaburzeń osobowościowych albo terapia wspomagająca w leczeniu depresji. Pod koniec 2000 roku dostałam pracę w sąsiednim mieście, w dzielnicy, która niestety nie cieszyła się dobrą sławą. W tym nowym środowisku zetknęłam się z dziećmi, które odznaczały się poważnymi zaburzeniami zachowania i charakterystycznymi cechami wyglądu. Postanowiłam przyjrzeć się bliżej temu zjawisku. Okazało się, że w dzielnicy mieszka wiele rodzin, w których nadużywa się alkoholu i w których piją również kobiety w ciąży. Przypomniały mi się szczątkowe informacje o FAS z czasów studiów i coś podpowiadało mi, że powinnam zacząć drążyć temat. Tak wszystko się zaczęło. 

– Przeczucie Cię nie myliło... 

– Niestety. Szybko wyszło na jaw, że spory procent uczniów, z którymi miałam kontakt na co dzień w pracy, cierpi na pełnoobjawowy FAS czyli Alkoholowy Zespół Płodowy. 

– I wtedy postanowiłaś pomóc tym dzieciom? 

– Tak. Pamiętam, że decyzję podjęłam w ciągu tygodnia. Przygotowałam komplet dokumentów dla dyrekcji szkoły, napisałam plan pracy, złożyłam wniosek o sfinansowanie mojego udziału w specjalistycznym szkoleniu i machina ruszyła. Zanim jednak zdobyłam uprawnienia do prowadzenia terapii osób z FAS i ich rodzin, musiałam wykazać się wiedzą i determinacją. Cała procedura szkoleniowo-przygotowawcza trwała 1,5 roku. Po zdaniu egzaminu państwowego zaczęła się codzienna praca terapeutyczna z dziećmi i młodzieżą, a z czasem także z ich rodzinami. 

– Wiem, że największym wyzwaniem okazało się przekonanie osób chorych i ich najbliższych do terapii... 

– Na początku przypominało to walkę z wiatrakami. Owszem, spodziewałam się, że łatwo nie będzie, ale skala problemu okazała się przygniatająca. Psycholog lub terapeuta to taki ktoś, do kogo przychodzi się zwykle dobrowolnie, z konkretnym problemem. Tak było, kiedy prowadziłam własną poradnię. Wówczas drzwi mojego gabinetu nie zamykały się. Teraz sytuacja całkowicie się odwróciła, bo nagle sama musiałam szukać swoich pacjentów. Możesz być pewna, że żadna kobieta, która piła lub zażywała narkotyki w czasie ciąży nie zgłosi się do psychologa z wyznaniem: „Piłam. Jestem fatalną matką, nie radzę sobie z moim dzieckiem, proszę o pomoc”. 

– Jak w takim razie trafiałaś do swoich przyszłych pacjentów? 

– Potrafię rozpoznać FAS u dziecka po jego wyglądzie i zachowaniu. Kiedy spotykałam takiego ucznia, wybierałam się na wizytę do jego domu rodzinnego, co należało zresztą do moich zwykłych obowiązków jako psychologa i pedagoga szkolnego. Podczas pierwszej wizyty próbowałam nawiązać jakikolwiek pozytywny kontakt z opiekunami dziecka. Usiłowałam dostrzec i zaradzić ich najpilniejszym potrzebom. Były to najczęściej: wyprawka szkolna, darmowe obiady dla dziecka, stypendium socjalne lub wyjazd na ferie zimowe. Aby zbudować nić zaufania, najpierw musiałam dać tym ludziom coś konkretnego. Bo jest taka żelazna zasada w psychologii, która mówi o tym, że jeśli chcesz, aby ktoś ci zaufał na poziomie serca, najpierw musi ci zaufać na poziomie żołądka. Ta zasada odnosi się głównie do środowisk dotkniętych różnego rodzaju patologiami i biedą. Kiedy więc udało mi się w domu jakiegoś ucznia nawiązać nić porozumienia, stopniowo zaczynałam mówić o problemach, które widzę i proponowałam pomoc. 

– Z jakimi spotykałaś się reakcjami? 

– Reakcje były przeróżne, ale zawsze pamięta się te najbardziej skrajne. Któregoś dnia przyszłam do domu ucznia na wcześniej umówioną wizytę. Bywałam tam już nie raz i mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać. Matka chłopca rozgadana i roszczeniowa. Ojciec wycofany, stale siedzący bez słowa przy kuchennym stole i babcia, dzięki której dziecko rano zjadało przynajmniej lichą zupę mleczną. Kiedy podczas rozmowy delikatnie zaproponowałam terapię dla chłopca, jego ojciec niespodziewanie wstał z krzesła i bez słowa, jak to miał w zwyczaju, wyrzucił mnie za drzwi. Totalne zaskoczenie. Nie zdążyłam nawet zabrać torebki i płaszcza. Po swoje rzeczy musiałam wrócić z policją. Przeżyłam też momenty wzruszające. Podobny dom, podobna sytuacja. Na którejś z kolei wizycie wspominam o terapii. Matka nagle ukrywa twarz w dłoniach, płacze i przyznaje, że w czasie ciąży upijała się do nieprzytomności. Prosi mnie o pomoc, przytulając do brudnego fartucha swoje dwie córeczki – bliźniaczki z FAS. 

– Na czym polega terapia osoby cierpiącej na FAS lub jego pochodne? 

– Najpierw przez kilka tygodni prowadzi się tzw. diagnozę kwalifikacyjną, która polega głównie na obserwacji dziecka w środowisku szkolnym. Prowadzi się obserwację jego kontaktów z rówieśnikami, sposób funkcjonowania na zajęciach lekcyjnych oraz podczas zabawy. Na tej podstawie wyznacza się trzy wiodące zaburzenia, które staną się przedmiotem terapii. Terapia dzieci i młodzieży z FAS jest długotrwała i wymaga cierpliwości głównie ze strony pacjenta ponieważ nie szybko można zobaczyć jej efekty. W zależności od rodzaju i nasilenia zaburzeń stosuje się różne formy pracy z dzieckiem. Do podstawowych i najczęściej stosowanych należą ćwiczenia motywacyjne i kształtujące poczucie własnej wartości. Pacjenci są nagradzani nawet za najmniejsze sukcesy. A dla dzieci z FAS sukcesem może być dosłownie wszystko. Przychodziła do mnie na terapię 11-latka, która trzeci rok powtarzała drugą klasę, bo nie była w stanie opanować umiejętności liczenia do 200-tu. Kiedy zaczęłam ją regularnie nagradzać i chwalić za najmniejsze nawet postępy, dziewczynka nabrała motywacji do pracy i w ciągu miesiąca bezbłędnie potrafiła policzyć do 130-tu. W normalnych warunkach zostałaby skierowana do szkoły specjalnej jako „nierokująca” i problem z głowy. Dzięki terapii stopniowo nabierała wiary we własne możliwości, co przekładało się na konkretne umiejętności. Kiedyś powiedziała mi: „W domu nikt nigdy za nic mnie nie pochwalił”. To jest przerażająca codzienność wielu dzieci z FAS. To nie one są odpowiedzialne za swój stan, a obarcza się je i obwinia za to, że czegoś nie potrafią lub nie rozumieją. Nie ma na to we mnie zgody. 

– A więc pochwała może zdziałać cuda. 

– Oczywiście. I dotyczy to nie tylko dzieci z zaburzeniami osobowości. Ta zasada dotyczy nas wszystkich, bez wyjątku. Podam przykład. W firmie pracownik daje z siebie wszystko. Jest kreatywny, pomysłowy, zostaje po godzinach, a jeśli trzeba, pracuje także w domu. Cała reszta zespołu nie robi tyle, ile on sam. Jest na każde zawołanie prezesa, nigdy nie odmawia, zawsze „daje radę”, o nic nigdy się nie upomina. Co zwykle dzieje się w takich przypadkach? Z czasem zarząd firmy uznaje to za jego „święty obowiązek” i ani myśli o słowach uznania, a nawet jest zdolny za drobne potknięcie polecieć biedakowi po premii. Wówczas pracownik albo sam odchodzi, albo zaczyna mieć wszystko w nosie i odtąd postanawia tylko udawać, że pracuje. Scenariusz znany i do bólu prawdziwy. A wystarczy od czasu do czasu powiedzieć komuś: „Słuchaj, cieszę się, że jesteś w moim zespole, bo zawsze mogę na ciebie liczyć” albo „świetna robota, wiem, że kosztowało cię to wiele wysiłku, dziękuję”. Wierz mi, że nie ma człowieka na świecie, który nie pragnie być docenionym i pochwalonym. 

– To wielkie wyzwanie, aby dzieciom skrzywdzonym zrekompensować wszystkie zaniedbania i odrzucenie. Czy to w ogóle jest możliwe? 

– Jest możliwe, ale bardzo trudne. Trzeba pamiętać, że w osobowości dziecka z FAS zaburzone jest właściwie wszystko. Uczucia, afekty, pragnienia, potrzeby, instynkty. Mało co jest u niego na swoim miejscu. Wynika to ze zmian chemicznych w mózgu, do których doszło już w życiu płodowym, na skutek działania alkoholu lub środków narkotycznych przyjmowanych przez matkę. Dlatego najważniejszą częścią terapii jest tzw. dokarmianie miłości. Mechanizm ten polega na tym, że uzupełnia się braki w okazywaniu dziecku uwagi i zainteresowania ze strony rodziców oraz rekompensuje się wyrządzone mu krzywdy przez permanentne bycie przy nim i docenianie go. Nie chodzi tutaj o chwalenie za rzeczy, których nie ma, o chwalenie na siłę. Zawsze jest coś, za co można człowieka pochwalić i docenić. Zawsze. Zawsze też można okazać człowiekowi troskę i zainteresowanie. I on nawet nie musi być tego świadomy. Kiedy kogoś kocham, troszczę się o niego bez względu na to, czy on o tym wie, czy nie. W drobnych gestach, słowach i staraniach o drugą osobę, pokazuję, że jest dla mnie ważna. 

– Wszystko, o czym mówisz z jednej strony jest oczywistością, a z drugiej, wciąż mamy problem z tym dokarmianiem miłości... 

– Tak, bo chcielibyśmy, aby dokarmiano naszą miłość, podczas gdy miłość innych osób wysyłamy na rygorystyczną dietę. Mówiąc prościej – pragniemy, aby to nam okazywano miłość, troskę i uwagę, ale często sami zapominamy kochać innych. 

– Póki co rozmawiamy o terapii skrzywdzonych. A mnie nie daje spokoju pytanie o to, czy ci, którzy zadali w tym przypadku krzywdę, również potrzebują fachowej pomocy? 

– Oczywiście, że potrzebują. I ośmielam się stwierdzić, że potrzebują jej często o wiele bardziej niż ich ofiary. Dlatego w swojej pracy terapeutycznej wiele uwagi poświęcam rodzicom skrzywdzonych dzieci, zwłaszcza matkom. Za fakt, że kobieta pije w ciąży, odpowiada nie tylko ona sama, ale także ojciec dziecka i reszta rodziny. Rozpoczynając terapię matek, które piły w ciąży, zawsze najpierw pytam, czy czują się kochane i adorowane przez swoich mężczyzn. Okazuje się, że zdecydowana większość tych kobiet to osoby skrajnie samotne, czasem wykorzystywane seksualnie i pogardzane. Z mojego doświadczenia zawodowego wyłania się więc smutna i przerażająca prawda, że ktoś, kto zadaje krzywdę, często sam najpierw jest ofiarą. Bycie ofiarą nie usprawiedliwia oczywiście krzywdzenia innych, ale przynajmniej częściowo wyjaśnia, skąd bierze się agresja i przymus zadawania bólu. Nie od dzisiaj znana jest zasada, która mówi, że krzywda zawsze rodzi większą krzywdę. Sytuacje, o których rozmawiamy, boleśnie tę zasadę potwierdzają. 

– Jak długo trwa terapia i kiedy można uznać, że zakończyła się ona sukcesem? 

– To jest indywidualna sprawa każdego uczestnika terapii. Wiele zależy od jego nastawienia, chęci współpracy i zaangażowania w proces terapeutyczny. Terapia podstawowa trwa pół roku, potem dochodzi do weryfikującej diagnozy i jeśli jest taka konieczność, przez następne pół roku kontynuuje się leczenie. Zwykle po tym czasie terapia się kończy, a pacjent pozostaje jedynie pod opieką psychologa. Zdarzają się jednak przypadki, że terapia trwa dłużej, nawet kilka lat. O sukcesie terapii można mówić wtedy, gdy pacjent – dziecko czy dorosły, skrzywdzony czy krzywdziciel – potrafi właściwie nazwać swoje uczucia, chce konfrontacji z rodziną, ma odwagę stanąć w prawdzie. Na szczęście udaje się pomóc wielu osobom. I wierz mi, nie dzielę pacjentów na ofiary i oprawców. W każdym z nich staram się widzieć człowieka potrzebującego fachowej pomocy i na miarę swoich możliwości tej pomocy udzielam. 

– Życzę Ci zatem tego ciągłego patrzenia na innych z miłością i bez osądzania. Taka postawa jest dzisiaj w cenie... 


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, 2015-nr-07, W cztery oczy, Miesięcznik, Numer archiwalny, Cogiel Renata Katarzyna, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 25.11.2024