Zdrowaś Maryjo
Tak rozpoczyna się Pozdrowienie Anielskie. Tak powitał Maryję sam Ojciec Niebieski ustami Archanioła Gabriela. Jest to pozdrowienie, a zarazem życzenie: bądź zdrowa Maryjo…
2015-07-11
Kiedy mówimy o zdrowiu, myślimy zazwyczaj o zdrowiu fizycznym, cielesnym. Bóg myśli o zdrowiu całego człowieka – nie tylko o ciele, ale przede wszystkim o duszy – bo „cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł”.. Chorobą duszy jest grzech.
Maryja była wolna od grzechu. Co więcej – była wolna od grzechu, z którym każdy człowiek przychodzi na świat – pierworodnego. Grzech pozbawia człowieka łaski, a więc tego elementu co stanowi o zdrowiu duszy. Bez niego dusza jest ciężko chora. A do Maryi powiedział Archanioł: „Łaskiś pełna ,Pan z Tobą…” Maryja była pełna łaski od chwili swego Niepokalanego Poczęcia. Tylko Ona w pełnym „zdrowiu” przyszła na ten świat. Wszyscy inni rodzili się w śmiertelnej chorobie, którą trzeba było leczyć w wodach chrztu świętego, a właściwie w strugach Krwi Chrystusowej, przelanej za nas na krzyżu.
Maryja, druga Matka rodzaju ludzkiego, przyniosła swym dzieciom zdrowie. Pierwsza matka, Ewa ściągnęła na swe dzieci śmiertelną chorobę z wszystkimi jej fatalnymi skutkami. Skutki grzechu pierworodnego są odczuwalne przez rodzaj ludzki po dzień dzisiejszy, mimo dokonanego Dzieła Odkupienia. Choroby duszy są o wiele groźniejsze, boleśniejsze i niebezpieczniejsze od chorób ciała, bo śmierć fizyczna przerywa tylko i tak krótkie przemijające życie, śmierć duszy natomiast grozi konsekwencjami wiecznymi.
Tymczasem człowiek za wszelką cenę, wszystkimi możliwymi środkami ratuje zdrowie ciała, pragnie przedłużyć swą ziemską egzystencję, uskarża się przed lekarzem na wszystkie najmniejsze dolegliwości, jakie odczuwa – a tymczasem w jego duszy gnieżdżą się o wiele niebezpieczniejsze choroby, zagrażające zarówno jego egzystencji doczesnej, jak i wiecznej.
Choroba duszy
Najniebezpieczniejszą chorobą duszy jest pycha. Kiedy jesteśmy pyszni? Gdy wszystkie nasze myśli, słowa czyny, zachowania kręcą się wokoło naszej osoby; „bo to ja jestem chory, ja potrzebuję opieki, pomocy, moje dolegliwości są największe, mnie powinni odwiedzać bliscy, znajomi, otoczenie powinno mi stworzyć odpowiednie warunki zewnętrzne, zachować ciszę, delikatność, także Pan Bóg powinien zrozumieć, że nie mogę się w tej chwili modlić, skupić”. Zgorzkniała, zniechęcona, obrażona mina często świadczy o takim właśnie stanie duszy.
Pesymizm, przygnębienie, czarne myśli są dowodem, że wciąż jeszcze liczymy na siebie, na swoje możliwości, które nas jednak zawiodły, nie liczymy natomiast na Tego, na Którym jedynie polegać można: na Bogu, na Jego miłości, na Jego łasce. Czyż jedynym lekarstwem na taki stan nie jest odwrócenie się od siebie samego, od swojej nędzy i słabości, od swoich potrzeb i dolegliwości, a zwrócenie się ku Bogu i ku bliźnim? Przekroczyć próg własnego nigdy nie nasyconego „ja”, by zobaczyć, że inni też cierpią, i to o wiele więcej, że inni też potrzebują pomocy zarówno fizycznej, jak i duchowej.
Muszę przekroczyć moje pyszne egoistyczne „ja”, by znaleźć się przy Bogu, przy Jego Sercu, które w dniach mojej choroby, cierpienia i klęski kocha mnie nie mniej niż wtedy gdy jestem zdrowy. Przecież Ojciec Niebieski zapłonął największą miłością do swego Syna wówczas, gdy Ten krwawił w Ogrójcu i konał na krzyżu. Wystarczy więc oddać Ojcu swą chorą duszę wraz z chorym ciałem, swe chore myśli i pragnienia, swe żale do bliźnich i złośliwe urojenia, swe pretensje, a On będzie to leczył.
Matka naszego zdrowia
I oto staje przed nami Ta, którą sam Bóg nazwał zdrową na ciele i na duszy, wolną od wszelkich chorób duchowych, bo wolną od samego źródła cierpień fizycznych i duchowych – grzechu pierworodnego. Gdyby nie zaistniał ten grzech ludzie nie chorowaliby, nie cierpieli i nie umierali. Byliśmy bowiem przeznaczeni do nieba, zaraz po szczęśliwym ukończeniu ziemskiej próby. Niestety pierwsi rodzice nie wytrzymali tej próby. Konsekwencje ich nieposłuszeństwa przeszły na nas wszystkich.
Aby jednak zrekompensować nam winę pierwszych rodziców, Bóg dał nam jeszcze jedną Matkę – Matkę odkupionego rodzaju ludzkiego. Matkę piękną, czystą, wyposażoną w to duchowe zdrowie dla wszystkich swoich dzieci, aż do końca czasów. Maryja przedstawiła się w Lourdes jako Niepokalane Poczęcie – a więc źródło wszelkiego Piękna, Dobra, Wolności od grzechu pierworodnego niewiernej Ewy. Wolnością i zdrowiem ducha chce się Maryja dzielić ze wszystkimi swoimi dziećmi boleśnie zranionymi i okaleczonymi przez grzech.
W Niej jest nasza nadzieja i nasz ratunek, w Niej zadatek na nasze zdrowie fizyczne, a przede wszystkim duchowe. Jedynie Ona potrafi przemienić nasze chore serca i uczynić je na nowo mieszkaniem Boga i siedzibą Trójcy Przenajświętszej.
W chorobie, na starość potęguje się tęsknota za Matczynym Spojrzeniem „Twe miłosierne oczy na nas zwróć, a Jezusa, błogosławiony Owoc Żywota Twojego po tym wygnaniu nam okaż…”
Kto nie ma sił, kto nie potrafi się modlić niech spojrzy w oczy Matki, zwłaszcza Tej, która króluje na Jasnej Górze, a chyba i w każdym polskim domu. Te oczy są nam najbardziej dostępne, najbardziej znane, można je zobaczyć także przy zamkniętych powiekach. Oczy głębokie, poważne jakby smutne i zadumane, a równocześnie drążące głęboko duszę każdego człowieka. Te oczy przyciągają jak magnes, koją jak miód, leczą jak balsam, oczyszczają jak ogień, rozgrzewają jak słońce, przepędzają mroki grzechu, namiętności, nienawiści. W tych oczach można zobaczyć wielkość i wspaniałość Boga, a równocześnie nędzę i bezsilność człowieka. W oczach Matki Bolesnej można dostrzec sens cierpienia, bólu, choroby – bo te oczy patrzyły na Mękę i Śmierć umiłowanego Syna. I jakże tu nie patrzeć w Jej oczy, jakże nie otwierać przed Nią całej swej nędzy, jakże nie błagać o miłosierdzie, jakże nie dziękować za to, że sama stała pod Krzyżem Syna.