Sztuka cierpienia

Cierpienie uczy męstwa, daje wewnętrzną siłę i moc. Jest też szkołą mądrości.

zdjęcie: Backgrounds.hd

2015-08-18

Czy można mówić o sztuce cierpienia? Należy najpierw zauważyć, że wobec cierpienia każdy człowiek na początku jest nowicjuszem. Można pięknie pisać i mówić o cierpieniu, dopóki nas ono nie dotyka. Jednak gdy przychodzi cierpienie, zwłaszcza nagle, wszystko okazuje się puste, banalne, nieadekwatne.
Pierwsza reakcja na ból i własne cierpienie może prowadzić do różnorodnych postaw.

Jedną z nich jest ostentacyjna obojętność. Pod fałszywą maską odwagi kryje się wówczas brak poczucia bezpieczeństwa i strach. Obojętna zewnętrzna pokrywa typu „nic się nie stało, wszystko jest OK” jest mechanizmem obronnym i brakiem odwagi, by przyznać się do własnych lęków, nieumiejętności akceptacji cierpienia i potrzeby pomocy ze strony innych. Inni reagują na cierpienie w sposób kontestacyjny. Odrzucają możliwość cierpienia, buntują się. Szukają winnych i odpowiedzialnych. Zwykle „kozłem ofiarnym” staje się Bóg lub przeznaczenie. Inną postawą może być rezygnacja. Prowadzi ona do bezsilnej zgody na cierpienie, które jest odbierane jako próba i zagrożenie, z którym nie warto walczyć, ale raczej biernie się mu poddać. Osoby reagujące w ten sposób cechuje myślenie negatywne, apatia, brak radości i motywacji do życia, „fałszywa pokora”. Osoby te nie chcą wyzdrowieć, bo „urządziły się w swojej chorobie”. Cierpienie przynosi im pewne korzyści np. zapewnia opiekę ze strony innych, troskę, współczucie, uwalnia od trudu i walki życiowej...

Właściwą reakcją na cierpienie jest akceptacja, która jest zgodą na rzeczywistość związaną z bólem. Akceptacja nie wyklucza wcześniejszego buntu ani tym bardziej trudu eliminacji cierpienia. Nie oznacza również biernej rezygnacji. Z własnego doświadczenia wiem, że jest to wynik długiego procesu, lecz prowadzi ostatecznie do wolności ducha i równowagi wewnętrznej. Sądzę, że moje cierpienia wyzwoliły we mnie postawę pozytywną, twórczą, wzbogacającą i umożliwiającą osobowościowy i duchowy rozwój. Kiedy zaakceptowałam cierpienie i świadomie zaczęłam je przeżywać, stało się szkoła kształtowania cnót i bodźcem rozwojowym.

Cierpienie nauczyło mnie pokory. Pokora jest życiem w prawdzie, jest zgodą na siebie i swoje miejsce w życiu. Jest również akceptacją relacji i zależności. Cierpienie uświadomiło mi wieloraką zależność od innych, np. personelu medycznego, przyjaciół, a przede wszystkim zależność od Boga. Im więcej dotyka mnie cierpienie, tym większą mam świadomość, że sama nie jestem w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb i tym większa zgoda na pomoc innych.
Cierpienie uczy męstwa, daje wewnętrzną siłę i moc. Nie zamknęłam się we własnym świecie bólu, lecz stałam się otwarta na innych, wspomagam ich, dodaję otuchy, nadziei, solidaryzuje się z ich cierpieniem. Cierpienie jest też szkołą mądrości. Z mojego 45-letniego doświadczenia (jestem osobą niepełnosprawną, dotknięta także chorobą nowotworową i innymi poważnymi chorobami zagrażającymi mojemu życiu) mogę powiedzieć, że cierpienie nauczyło mnie życiowej mądrości, życiowego realizmu, uporządkowało hierarchię wartości, pomogło odnaleźć cel i sens życia.
Oczywiście te doświadczenia nie od razu były moim udziałem. Wymagały dłuższego czasu, refleksji, medytacji, pokonywania oporu, buntu, „przełamywania siebie”.

Czas cierpienia jest dla mnie łaską, która dopełnia pojednanie i przebaczenie. Potrzebujemy przebaczyć Bogu. Oczywiście obiektywnie nie mamy Bogu nic do przebaczenia. Bóg jest samą miłością, dobrocią, świętością i wszystko Jemu zawdzięczamy. Jedyną naszą postawą powinna być wdzięczność i uwielbienie. Jednak z subiektywnego punktu widzenia oskarżamy Boga o cierpienie, chorobę, ból, zło... I w obliczu tych oskarżeń, pretensji, żalów trudno przyjąć postawę wdzięczności i miłości. Trzeba najpierw „przebaczyć Bogu Jego winę”, by móc nawiązać z Nim przyjazne, bliskie relacje.
Czas cierpienia nauczył mnie wyrozumiałości i miłosierdzia, doprowadził do wewnętrznego pokoju, który zaczął się od przebaczenia sobie. Pojednanie i przebaczenie sobie jest najtrudniejsze. Wyzwolił wdzięczność i ukształtował cierpliwość zwłaszcza kiedy co chwilę dochodzi coś nowego, kiedy jestem bezsilna, potrzebuję opieki... Choroba nowotworowa i liczne przerzuty, lekarze nie dawali żadnych szans na przeżycie, po „naturalnych fazach” buntu, depresji itp. przyszedł czas refleksji. Dziś z radością dzielę się tym swoim doświadczeniem.

Często rozważam tajemnice bolesne różańca. Tajemnice bolesne różańca uczą nas sztuki bardzo trudnej, ale zbawiennej, sztuki cierpienia. Uczą nas, w jaki sposób nasze cierpienie może stać się dobre i zasługujące, pożyteczne i święte. Wielka rzecz! Ktoś, kto nie narzeka, kiedy jest dotknięty cierpieniem, wydaje się nam jakąś wyższą istotą. Człowiek nieszczęśliwy, dotknięty chorobą, kalectwem, żałobą, który nie złorzeczy, nie przeklina swojego losu, ale schyla głowę mówiąc: „niech się spełnia wola Boża”, zadziwiająco wzrasta w naszych oczach. Czujemy wielkość tak przyjmowanego bólu.

Skąd ta wielkość płynie? Z Krzyża Chrystusowego. „Nie ja krzyż, a krzyż ten mnie dźwiga”. Cała męka Chrystusa posiada cudowną wartość przykładu i z tej racji zasługuje na poznanie i rozważenie jej przy pomocy różańca. Jest rzeczą dowiedzioną, iż w cierpieniu leżą wielkie siły. Często czego nie potrafią dokonać rady, upomnienia, nagany innych, a nawet kazania, nauki, rekolekcje, misje, dokonuje cierpienie. Świadkami tego mogą być kapelani szpitali. Ale i sam tego doświadczyłeś, gdy zachorował ci ktoś najbliższy, czy inny cios uderzył w twój dom, jak czule umiałeś wtedy rozmawiać z Bogiem. Nieszczęście złożyło ci ręce, rzuciło na kolana, zjednoczyło z Bogiem. Wołałeś: „Boże, dopomóż mi, bo moja łódka jest tak mała, morze tak wielkie” (pieśń rybacka). Oj, trzeba być mocnym, gdy Tabor twego życia zamieni się w Ogrójec. Dlatego bierzmy do rąk różaniec, by mieć siłę do naśladowania Chrystusa. Życie chrześcijańskie opiera się przecież na udziale w cierpieniu Chrystusa. „Z Chrystusem zostałem przybity do krzyża”, powie o sobie św. Paweł (Ga 2,19). Trzeba, żebyśmy stali się zdolni do uzupełnienia w swoim ciele męki Chrystusa (por. Kol 1, 24). Przyjmowanie woli Bożej, ofiary, cierpliwości, bezinteresowności, zdolności do umartwień, było dla świętych najwyższą wartością. Św. Bernard jako jeden z pierwszych kontemplował wartość przykładu cierpiącego Chrystusa. Św. Franciszek, tak był przejęty męką Chrystusa, że promienie tryskające z ran Zbawiciela przeszyły go i wywołały stygmaty. Przykład Chrystusa potrafi pobudzić ludzkie serce do wielkoduszności pokornej, wspaniałej a nawet do heroizmu. Jezus nie pozwala sobie nigdy na żadną skargę – wśród cierpienia milczy. W historii ludzkości znamy wielkie cierpienia, wymowne i pełne majestatu. W Piśmie św. nawet Hiob, będący wzorem cierpliwości, wypowiada słowa bardzo gorzkie. Jezus przeciwnie, jest bohaterem, który nie został przytłoczony przez cierpienie. Wewnętrznie wyrasta On ponad zewnętrzną mękę, która Go uciska i osacza. Wewnętrznie Jezus nie poddaje się cierpieniu, nie daje się załamać upokorzeniom i cierpieniom, które Go osaczają. Pomyślmy w tej chwili o o. Maksymilianie Kolbe i tylu innych czcicielach Niepokalanej, jak wyrastali wewnętrznie ponad zewnętrzne męki. Jak żarliwie modlili się na różańcu. Naśladujmy ich!

Autorzy tekstów, Najnowsze, pozostali Autorzy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 23.11.2024