Bóg niewygodny
Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się”.
2015-08-31
I Rok czytań
Łk 4,16-30
Jak niewiele trzeba, aby w jednej krótkiej chwili przejść od popularności do jej przeciwieństwa! Jak niewiele trzeba aby miłość zmieniła się w nienawiść. O wiele dłuższa – niestety – bywa droga powrotna. Doświadczenia te są na co dzień udziałem wielu tzw. celebrytów: polityków, aktorów, wokalistów, ale doświadcza ich także wielu zwykłych śmiertelników; małżonkowie, którzy po latach dobrego pożycia nagle zauważają, że ich miłość legła w gruzach, czy synowie i córki rodziców, którym muszą stale udowadniać, że zasługują na miłość zaspakajając ich ambicje nawet wbrew własnym pragnieniom.
Święty Łukasz opowiada dziś o wydarzeniu, które miało miejsce, kiedy Jezus odwiedził swój rodzinny Nazaret i jak to miał w zwyczaju udał się do synagogi. Kiedy podano Mu księgę proroka Izajasza natrafił na fragment, w którym napisano: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana”. Święty Łukasz doskonale oddał atmosferę owej chwili, kiedy napisał: „Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione”. Słuchacze Jezusa nie byli przypadkowymi ludźmi. Wielu z nich było być może członkami jego rodziny, przyjaciółmi, znajomymi… Znali go od dziecka, wiedzieli kim był Jego ojciec… a przynajmniej tak im się wydawało. Do nich też zapewne dotarła sława Jezusa. Musieli słyszeć o niezwykłych rzeczach jakich dokonywał gdzie indziej. Jedni nie dowierzali, inni pewnie mieli nadzieję, że i tu, a może tym bardziej tu, w Nazarecie, w swoim rodzinnym mieście Jezus dokona takich samych, jeśli nie większych cudów. Wierzyli w to jeszcze wtedy, gdy Jezus mówił: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. To były słowa, które chcieli usłyszeć, którym tak łatwo było oddać słuszność – słowa „pełne wdzięku”. Do tego momentu wszystko szło po ich myśli, choć oczywiście wątpliwości nie ustąpiły: „Czyż nie jest to syn Józefa?" – pytali samych siebie.
I nagle Jezus, ich ziomek, w jednej chwili rozwiewa wszelkie ich nadzieje: „Zaprawdę powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Zaprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman”. A więc to tak – nie uczyni dla nich nawet tego, co zrobił dla „obcych”? Więc tak ich traktuje? Sytuacja robi się naprawdę niemiła. „Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się”. Tymi słowami św. Łukasz kończy dzisiejszą Ewangelię.
To nie do wiary, jak bardzo i dziś, po 2000 lat, sytuacja ta przylega do naszych ludzkich postaw. Wydaje się nam, że udało nam się zawłaszczyć Boga, jakoś Go „oswoić". Czasem nawet „wiemy lepiej” co powinien uczynić lub powiedzieć w danym momencie. Chcielibyśmy, by był Bogiem „na nasze podobieństwo” – Bogiem wygodnym, Bogiem przewidywalnym. Gdy spostrzegamy, że to niemożliwe, usiłujemy Go „strącić” z Jego piedestału, a nawet zaprzeczyć Jego istnieniu. Ale On Jest i nic nie może tego zmienić. Baczmy więc, by nie „przeszedł pośród nas" i się od nas nie „oddalił".