Być bogatym przed Bogiem
W głębi swojej duszy usłyszałam wówczas całkiem wyraźnie słowa: „Tak naprawdę niczego nie posiadasz. Niczego – nawet własnego życia”.
2015-10-19
I Rok czytań
Łk 12,13-21
Pewna, dość stara piosenka gratulacyjna wylansowała na długie lata zwyczaj składania sobie wzajemnych powinszowań z gatunku takich jak to: „kufereczek stóweczek daj Boże” lub innych podobnie brzmiących życzeń. Powiedzmy sobie szczerze: przecież to jest dobre życzenie, no bo komuż z nas nie przydałby się taki „kufereczek”; można by go tak wspaniale spożytkować… I właśnie w tym sęk. Nie tyle bowiem chodzi o gromadzenie, posiadanie czy pomnażanie dóbr materialnych, ile o sposób ich wykorzystania i miejsce, jakie im wyznaczamy w hierarchii naszych zainteresowań i wartości. Czasem potrzeba prawdziwego wstrząsu, jak choćby nagła utrata zdrowia, zagrożenie życia własnego lub kogoś z bliskich nam osób, czy rozpad rodziny, abyśmy spostrzegli, że pieniądze to nie wszystko, że czasami nic nie znaczą, nie wszystko można za nie kupić, a niekiedy nawet potrafią być przeszkodą.
Zaryzykuję stwierdzenie, że w życiu każdego z nas, wcześniej czy później, nastąpi taki moment, że oddalibyśmy wszystko co posiadamy, wszystko co dotąd nas cieszyło, dawało poczucie stabilności i bezpieczeństwa za inną, mniej wymierną wartość: za kilka lat życia dla umierającej matki, za jedna spokojną i wolna od bólu i bezsenności noc, za odwiedziny dawno niewidzianych dzieci, za to, aby można było odzyskać miłość ukochanej zony lub męża…
Dziś święty patron wczorajszego dnia – Łukasz Ewangelista – przytacza napomnienie, jakiego Jezus udzielił komuś z tłumu słuchających go ludzi, a przy okazji wszystkim swoim słuchaczom, ze wszystkich stuleci: „Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia”.
Osobiście zrozumiałam to kilka lat temu, gdy moje własne zdrowie i życie zawisło na włosku. Nigdy nie byłam osobą majętną, ale – jak wielu innym ludziom – wydawało mi się, że coś niecoś jednak posiadam. Kiedy klęczałam w niszy kościoła położonego nieopodal przychodni, w której się leczyłam, wiedząc, że oto za chwilę z ust lekarza usłyszę wyrok, nagle zdałam sobie sprawę, jakie śmiesznie małe i niewiele warte były moje przywiązania do tego, co – jak mi się wcześniej wydawało – posiadam. W głębi swojej duszy usłyszałam wówczas całkiem wyraźnie słowa: „Tak naprawdę niczego nie posiadasz. Niczego – nawet własnego życia”. Z perspektywy czasu, jaki upłynął i kolejnych wydarzeń, coraz lepiej rozumiem tamto nagłe olśnienie. Owszem, zdarzają się i takie chwile, kiedy cierpię na „zaniki pamięci” w tej kwestii, ale na szczęście dość szybko mijają, lub raczej Pan Bóg skutecznie i w porę odświeża moją pamięć swoimi mądrymi, choć czasem bolesnymi sposobami. Jestem Mu za to bardzo wdzięczna… i za to, że coraz lepiej – jak mi się wydaje – rozumiem, o co naprawdę warto zabiegać, co otaczać pieczą, czego chronić.
Nie chciałabym, aby Bóg powiedział do mnie, jak do pewnego zamożnego człowieka, uradowanego zgromadzonymi dobrami: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?”. Aby tak się nie stało muszę uczynić jeszcze bardzo wiele, aby stać się „bogatym przed Bogiem”.