Być narzędziem
Z właściwym sobie poczuciem humoru żartował na temat swojego stale podwyższonego poziomu cukru we krwi: „Powinno się mnie nazywać pater dulcissimus (słodki ojciec)”.
2015-10-30
Po raz pierwszy usłyszałam o nim jako młoda dziewczyna, podczas pobytu na oazowych rekolekcjach. Niewiele wiedziałam na temat tego, kim właściwie jest Josemaria Escrivá de Balaguer, ale już wówczas zachwyciłam się jego tekstami, które starsze koleżanki, w atmosferze pewnej konspiracji, przekazywały sobie w postaci powielonych maszynopisów. Kilka lat później, już jako mężatka, otrzymałam od kogoś niewielką książeczkę w zielonej okładce. „Droga” autorstwa Josemarii Escrivy do dziś – już nieco wyblakła i pożółkła – zajmuje honorowe miejsce w mojej domowej bibliotece. Przeczytałam w niej wówczas zdanie, które bardzo mnie poruszyło: „Bądź narzędziem ze złota albo ze stali, z platyny albo z żelaza. Narzędziem dużym albo małym, precyzyjnym albo najprostszym… Wszystkie narzędzia są użyteczne, każde z nich ma swoje zastosowanie (…) Bądź narzędziem – to twój obowiązek”. Nie wiedziałam wtedy czy właściwie interpretuję znaczenie tej rady, ale bardzo mi ona pomogła w pierwszych latach mojego małżeństwa, a zwłaszcza kiedy zostałam matką i przez wiele lat prowadziłam pozornie prozaiczne i – jak mi się wówczas wydawało – mało twórcze życie tzw. „kury domowej”. Kiedy już lepiej poznałam autora tamtych słów i dzieło jego życia, odkryłam, że każdą drogą można dojść do świętości.
W klimacie wiary
Josemaría Escriva przyszedł na świat 9 stycznia 1902 roku w rodzinie José Escrivy Corzána i Dolores Albás Blanc w hiszpańskim miasteczku Barbastro. Był drugim z sześciorga dzieci tych pobożnych, katolickich małżonków. Rodzice przykładem własnego życia starali się przekazać swemu potomstwu żywą wiarę, ufność pokładaną w modlitwie, umiłowanie Eucharystii i sakramentu spowiedzi, chęć niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebowali, a także niezwykłe nabożeństwo do Matki Bożej, której – jak wierzyli – zawdzięczali cud uratowania życia ich małego Josemarii. Kiedy ten, jako dwuletnie dziecko, ciężko zachorował, lekarz stracił nadzieję na utrzymanie go przy życiu choćby przez jedną noc. Tymczasem o świcie okazało się, że dziecko ni stąd ni zowąd całkowicie wyzdrowiało.
Chrześcijański klimat rodzinnego domu dał mu wiele lat później prawo twierdzić, że pierwszym i najważniejszym polem uświęcenia się i apostolstwa jest właśnie małżeństwo i rodzina. Piękna atmosfera domu, w którym dzieci zawsze mogły liczyć na roztropną miłość, zrozumienie i przyjaźń własnych rodziców, niezależnie od trudnych doświadczeń, takich jak śmierć trójki rodzeństwa Josemarii czy finansowa ruina rodziny, z pewnością w znacznym stopniu ukształtowała też pogodny charakter przyszłego Świętego, zahartowała go przeciwko wszelkim przeciwnościom życia i dyskretnie wytyczała drogę jego przyszłemu powołaniu.
Wezwany przez Miłość
A powołanie to zaczęło się wykluwać dość wcześnie. Josemaria Escrivá miał zaledwie 16 lat, kiedy po mroźnych świętach Bożego Narodzenia, na początku 1918 roku, na grubej warstwie świeżego śniegu zauważył ślady bosych stóp. To niewiarygodne, żeby ktoś chciał wychodzić w taki ziąb! Jak się potem okazało, ślady pozostawił pewien zakonnik, karmelita bosy. To pozornie błahe zdarzenie skłoniło chłopca do postawienia sobie pytania o to, co on mógłby poświęcić dla Boga i bliźniego. Dużo później wyznał: „Zacząłem przeczuwać Miłość, zdawać sobie sprawę, że serce prosi mnie o coś wielkiego i że to będzie miłość”.
Ponieważ nie wiedział dokładnie, do czego wzywa go Bóg, postanowił rozeznać to, oddając Mu się do dyspozycji jako kapłan. Po ukończeniu szkoły i studiach w seminarium najpierw w Logroño a później w Saragossie, gdzie studiował równocześnie teologię oraz prawo, 28 marca 1925 roku przyjął święcenia kapłańskie w Bazylice Matki Boskiej z Pilar, u stóp swej ukochanej Madonny, gdzie na modlitwie spędził tak wiele chwil. Swoją pierwszą Mszę odprawił w intencji niedawno zmarłego ojca. Od tej chwili to ołtarz stał się miejscem, gdzie koncentrował wszystkie swoje myśli i otrzymywał od Boga swoje natchnienia. To tam było źródło jego siły.
Zaledwie kilka dni po prymicjach młody kapłan udał się do małej wioski dwa lata pełnił swą kapłańską posługę najlepiej jak potrafił. Jeszcze po pięćdziesięciu latach ludzie dokładnie pamiętali, jak bardzo zmieniła się duchowa atmosfera w ich wiosce w czasie, gdy był wśród nich ks. Escrivá. W kwietniu 1927 roku przeniesiono go jednak do Madrytu, aby mógł doktoryzować się z prawa cywilnego zaś korepetycjami z prawa pomagać w utrzymaniu matki i rodzeństwa. Jednocześnie nie zaniedbywał on swoich kapłańskich obowiązków, posługując gorliwie w środowisku artystów, studentów i intelektualistów, ale także podejmował się wielu akcji duszpasterskich i charytatywnych wśród robotników, dzieci, ludzi ubogich czy wśród chorych jako kapelan Patronatu Chorych św. Izabeli. Tak po latach wspominał tamten czas: „Kiedy miałem 25 lat, często bywałem w tych zniszczonych dzielnicach, aby osuszać łzy, pomagać potrzebującym, wnieść trochę ciepła i miłości do życia dzieci, starszych ludzi i chorych. Otrzymywałem w zamian wiele miłości a także, raz na jakiś czas – cios kamieniem”.
Założyciel Opus Dei
To były trudne ale i błogosławione lata, podczas których Bóg pozwalał mu lepiej rozeznać, czego od niego oczekuje, a także – dzięki wielu nadprzyrodzonym łaskom, jakimi obdarzył młodego kapłana – przygotować go do pełnienia roli, którą dla niego przeznaczył. 2 października 1928 roku, podczas odbywanych rekolekcji, dzięki wspaniałej wizji, którą otrzymał od Boga, Josemaria wiedział już z całą pewnością, jaką drogą powinien pójść. Wyraźnie „zobaczył” swoją przyszłą misję: zwyczajni chrześcijanie wnoszący Chrystusa do samego serca świata – Opus Dei (Dzieło Boga).
Pojął, że ma być Bożym narzędziem, aby rozpowszechniać powołanie do świętości i apostolstwa wśród kobiet i mężczyzn poprzez uświęcanie w codziennej pracy w świecie, i to we wszystkich środowiskach społecznych oraz bez konieczności zmiany stanu. Z całą pokorą, nie uważając się za żadnego prekursora, ani tym bardziej reformatora, wierzył, że krocząc za Chrystusem i kochając bliźnich, można w swoim nawet najskromniejszym życiu, wspiąć się na wyżyny świętości. Mawiał: „Miałem 26 lat, łaskę Bożą, dobry humor i nic więcej. Musiałem założyć Opus Dei”. Wkrótce dzięki jego niezmordowanej pracy, modlitwie i umartwieniom, tą samą drogą – znacznie wyprzedzając jeszcze przecież „przedsoborowe”, czasy – zaczęli kroczyć ludzie z różnych warstw społecznych. Szczególnie młodzi łatwo dali się porwać zapałowi młodego kapłana, pragnąc w centrum własnej działalności postawić Chrystusa, tak aby mógł On królować wszędzie i we wszystkich. Oznaczało to zarazem, że trzeba „poznać Chrystusa, dać Go poznać innym, zanieść Go do wszystkich miejsc”. Josemaria wyznał kiedyś: „Pomimo tego, że czuję się pozbawionym cnoty i wiedzy, chciałbym napisać książki pełne ognia – książki, które obiegłyby świat jak żywy płomień, dając ludziom światło i ciepło, przemieniając biedne serca w rozżarzone pochodnie, ofiarowane Jezusowi jako rubiny do jego królewskiej korony”.
Pośród trudności
Już w 1933 roku Josemaria otworzył ośrodek ewangelizacyjny dla studentów, wierząc, że będą oni zaczynem ewangelizacji w świecie, a zaledwie rok później, jeszcze pod tytułem „Rozważania duchowe” opublikował pierwsze wydanie „Drogi” –wydanej do dnia dzisiejszego w 44 językach świata i w blisko 5 milionach egzemplarzy. Wkrótce jednak dla młodziutkiego dzieła Opus Dei jak i dla wszystkich hiszpańskich katolików nadeszły niełatwe czasy. Gdy w 1936 roku w Hiszpanii wybuchła wojna domowa, nasiliły się też prześladowania religijne. Niebezpieczeństwa nie przeszkodziły jednak gorliwemu kapłanowi w prowadzeniu jego apostolskiego dzieła.
Kiedy w 1939 roku wojna wreszcie się skończyła, zaczęły napływać do niego zewsząd liczne prośby o to, by prowadził kursy i rekolekcje dla kapłanów, zgromadzeń zakonnych i ludzi świeckich. Już wtedy było powszechnie wiadomo, że ks. Escrivá żadnej takiej prośbie nie potrafi odmówić.
Mimo ogromnej popularności założyciela Opus Dei i szczerego wsparcia ze strony biskupa Madrytu, wokół tego pięknego dzieła zaczynały narastać rozmaite – mniej lub bardziej poważne – nieporozumienia. Ksiądz Josemaria Escrivá znosił wszystkie te przeciwności z właściwą sobie pogodą ducha, a swoje duchowe dzieci prosił, by zawsze starali się z uśmiechem na ustach przebaczać i zapominać doznane zniewagi.
Papieska aprobata
W 1943 roku wewnątrz Opus Dei powstało Stowarzyszenie Kapłańskie Świętego Krzyża, do którego mogli włączać się kapłani, którzy wcześniej byli w Opus Dei jako wierni świeccy. Już 25 czerwca 1944 roku trzej inżynierowie, w tym Alvaro del Portillo, przyszły następca w kierowaniu Opus Dei, otrzymali święcenia kapłańskie. Ostatecznie ksiądz Josemaria doprowadził do kapłaństwa prawie tysiąc świeckich członków Opus Dei. Kapłani ci, będąc członkami Stowarzyszenia Kapłańskiego Świętego Krzyża, przynależeli równocześnie do duchowieństwa własnej diecezji.
Po wojnie zaistniała konieczność przygotowania pracy apostolskiej także w innych krajach. Ksiądz Escrivá był przekonany, że jest to wolą samego Jezusa. Bardzo pragnął też papieskiej aprobaty dla Opus Dei. W tym celu w 1946 roku przeprowadził się do Rzymu. Już 24 lutego 1947 roku papież Pius XII udzielił Opus Dei dekretu pochwalnego, na mocy którego stało się ono organizacją na prawie papieskim. Na ostateczną aprobatę Ojca świętego musiało poczekać do 16 czerwca 1950 roku. Od tej pory do Dzieła mogli być przyjmowani w charakterze współpracowników także niekatolicy, a nawet niechrześcijanie. Centralną siedzibę Opus Dei przeniesiono do Rzymu, aby podkreślić łączność Dzieła ze Stolicą Świętą w myśl zasady, jaką Opus Dei kierowało się od samego początku: „Służyć Kościołowi jak Kościół chce, by mu służono”.
Krzyż choroby i cud
Choć okres ten obfitował w wiele Bożych łask, życie ks. Escrivy naznaczone było także pasmem rozmaitych prób i cierpienia. Przez dziesięć lat zmagał się z ciężką postacią cukrzycy. Wykryta w 1944 roku, kiedy pękł mu na szyi wrzód, przybierała coraz ostrzejszą postać. Lekarze twierdzili, że „tylko cudem jeszcze żyje”. W miarę, jak choroba się rozwijała, coraz większa była też niepewność, co do jej przyczyn, podobnie, jak to było wcześniej, gdy wykryto u niego objawy gruźlicy oraz krwotoki z gardła. Ale ks. Escrivá postanowił jak zwykle całkowicie zawierzyć Bożej Opatrzności. Nieraz powtarzał: „Znaleźć na drodze Krzyż Jezusa Chrystusa, to znak, że idziemy Jego śladami”.
Cukrzyca powodowała u niego ciężkie dolegliwości. Cierpiał na ciągłe bóle głowy, nienasycone pragnienie, miał częste nudności, nadwagę. Każdego dnia otrzymywał spore dawki insuliny w zastrzykach. Jednak nie tracił nigdy radości. Z właściwym sobie poczuciem humoru żartował na temat swojego stale podwyższonego poziomu cukru we krwi: „Powinno się mnie nazywać pater dulcissimus (słodki ojciec)”. Sprawiał wrażenie jakby nie martwił się tym, że jego choroba była nieuleczalna. Wierzył Bogu i pokładał ufność w Jego mocy.
Kiedy w 1954 roku został nagle i całkowicie, w cudowny sposób uzdrowiony z cukrzycy, było pewne, że Bóg nie zawiódł jego wiary.
Ewangelizator
Działalność związana z rozszerzaniem prac apostolskich na cały świat natrafiała na kolejne kłopoty ekonomiczne i inne przeciwności. Ale ksiądz Escrivá, pewny że i one są wolą Bożą, nie pozwalał, by cokolwiek go złamało. Niezależnie od okoliczności „zarażał” radością i świetnym humorem, sprawiając, że każdy, kto go spotkał, czuł się podniesiony na duchu. A tych okazji do spotkań było coraz więcej. Zamartwiających się obelgami czy niesłusznymi posądzeniami, pocieszał: „Sukces polega na ufnym przyjęciu Krzyża Chrystusowego, na wyciągnięciu otwartych ramion, bo dla Jezusa, jak i dla nas, Krzyż jest tronem, jest wyniesieniem miłości, jest szczytem zbawczej skuteczności, by prowadzić dusze do Boga”.
Odpowiadając na liczne zaproszenia biskupów pomagał im swymi pracami apostolskimi w ewangelizacji. Jako owoc zaangażowania zwykłych chrześcijan, jak grzyby po deszczu powstawały szkoły zawodowe i średnie, ośrodki szkolące rolników, uniwersytety, szpitale i ośrodki medyczne. Zdumionym tą ekspansją inicjator tych dzieł miał zwyczaj tłumaczyć: „Świat jest malutki, kiedy miłość jest wielka”. Co ciekawe – wszystkie te ośrodki otwarto szeroko dla każdego; bez względu na rasę, religię, czy stan społeczny, zaś ich wyraźna tożsamość chrześcijańska szła w parze z szacunkiem dla religijnej wolności drugiego człowieka.
Zwołany przez papieża Jana XXIII Sobór zmobilizował ks. Escrivę do jeszcze gorętszej modlitwy. O tę modlitwę prosił również innych. Dla założyciela Opus Dei był to czas spotkań z tymi, którzy widzieli w nim prekursora wielu nauk Soboru Watykańskiego II – z ojcami Soboru i ekspertami. Był to również czas, kiedy Magisterium Kościoła uroczyście potwierdzało podstawowe założenia Opus Dei, a więc między innymi powszechne powołanie do świętości, pracę zawodową traktowaną jako środek uświęcania się i apostolstwa, oraz Mszę jako rdzeń i centrum życia wewnętrznego.
Świętość w codzienności
Trudne i niespokojne czasy, w jakich żyjemy, skłaniają nas do szukania przyczyn wszelkiego zła. Zwykle szukamy ich poza sobą. Tymczasem św. Josemaria Escrivá twierdził – chyba słusznie – że „przyczyną kryzysów w świecie jest brak świętych” i tego, co nazywał „jednością życia”. Trudno – zwłaszcza dziś – nie przyznać mu racji. Bo, aby dojść do świętości w zwykłym, codziennym życiu, trzeba równocześnie prowadzić głębokie życie wewnętrzne. Tylko wtedy, jak twierdził święty założyciel Opus Dei, „wszystko staje się modlitwą, wszystko może i powinno prowadzić nas do Boga, podsycać nieustanny dialog z Nim, od rana do nocy. Każda praca może stać się modlitwą. Taka praca będąc modlitwą, staje się apostolstwem”. Parafrazując nieco jego słowa chyba wolno twierdzić, że także każde cierpienie może stać się modlitwą, a takie cierpienie, będąc modlitwą, staje się apostolstwem.
Osobista droga do świętości ks. Josemarii Escrivy de Balaguer zakończyła się w południe 26 czerwca 1975 roku. Zmarł na zawał serca, ostatnie spojrzenie kierując na wizerunek Matki Najświętszej – Tej, która od dzieciństwa towarzyszyła jego zmaganiom o świat bardziej święty i ludzi, którzy byliby, jak klejnoty w koronie Jej Syna – Jezusa Chrystusa.
Choć dzieło ks. Escrivy – Opus Dei – spotykało się z życzliwą aprobatą poprzednich papieży, dopiero w 1982 roku, papież Jan Paweł II erygował je, jako Prałaturę personalną o zasięgu międzynarodowym poprzez Konstytucję Apostolską Ut sit. Jego pełną nazwą jest: Prałatura Świętego Krzyża i Opus Dei.
17 maja 1992 roku w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych z całego świata ten sam papież wyniósł ks. Josemarię Escrivę na ołtarze, zaś 26 lutego 2002 roku Jan Paweł II przewodniczył Publicznemu Konsystorzowi Zwyczajnemu Kardynałów postanawiając, że ceremonia kanonizacyjna bł. Josemarii Escrivy odbędzie się 6 października 2002 roku.
Dziś święty Josemaria Escrivá patronuje z Nieba nie tylko swoim duchowym dzieciom z Opus Dei. Jest między innymi opiekunem diabetyków, czyli osób chorych na cukrzycę i wspomaga szukających pracy. Jest także patronem codziennego życia. Krótko przed swoją śmiercią św. Josemaria Escrivá powiedział: „Jestem jak gaworzące dziecko; walkę wciąż zaczynam, rozpoczynam na nowo, każdego dnia. I tak będzie aż do końca dni, jakie mi zostały, zawsze rozpoczynając na nowo”.
Obyśmy i my, w naszym codziennym życiu, nie tracili zapału, by żyć w zjednoczeniu z Bogiem i w każdej sytuacji, przy pomocy Bożej łaski, stawać się lepszymi, pozwalając innym, poprzez świadectwo naszego życia, lepiej poznać Jezusa. Jest to zadanie także dla osób cierpiących, których św. Josemaria Escrivá darzył wielką miłością i zaufaniem, powtarzając nieraz: „Niechże będzie błogosławione «apostolstwo cierpienia»”.
Zobacz całą zawartość numeru ►