Tama na rzece - czyli o życiowych kryzysach
2016-02-03
Życie człowieka można porównać do płynącej rzeki, która nieraz niepowstrzymana pędzi stromym górskim korytem, a innym razem napotyka na różnorakie przeszkody, które zmieniają jej kształt w niemal zatęchłe, stojące bajoro. Zwykle dla nas najbardziej pożądany jest pierwszy obraz życia, kiedy wszystko się układa, sukces goni sukces i za każdym zakrętem pojawiają się coraz to nowe atrakcyjne widoki. Kiedy natomiast staje przed nami jakaś przeszkoda, która dalece spowalnia bieg, mamy poczucie bólu i frustracji i chcielibyśmy jak najszybciej móc dalej ruszyć bystrym nurtem.
Najemnicy czy świadkowie?
Nie każdy jednak wie, że dla życia duchowego okresy zderzania się z przeszkodami są równie ważne, jak czas prosperity. Może nawet te momenty są najbardziej decydujące, bo wtedy możemy w największym stopniu kształtować nasze serce i wówczas najmocniej następuje weryfikacja wartości, którymi chcemy żyć. Łatwo bowiem czynić dobro, kiedy jednocześnie daje nam to satysfakcję i wymierne, codzienne korzyści (także materialne). Trudniej pozostać przy swoich wartościach w momencie, kiedy kojarzy się to z naiwnością i zdaje się wyłącznie przynosić straty. Kiedy chcemy żyć tylko w pierwszym wymiarze, jesteśmy podobni do najemników, którzy walczą wyłącznie wtedy, kiedy im się to opłaca. Jeśli natomiast potrafimy być wierni także wtedy, kiedy okoliczności zewnętrzne nie są dla nas sprzyjające i opłacalne, wtedy naprawdę pokazujemy, że pewne wartości są dla nas cenne nawet wtedy, gdy musimy opłacić je cierpieniem. Wówczas istotnie stajemy się świadkami bronionych wartości, których w pierwszych wiekach Kościoła nazywano po grecku martyres.
Skala stresu
Moment napotykania na większe życiowe przeszkody bywa nazywany kryzysem i słowo to zwykle kojarzy się nam z dyskomfortem, brakiem stabilności czy też z jakimś życiowym niedomaganiem. Nie każdy jednak wie, że starogrecki źródłosłów tego pojęcia przesuwa jego znaczenie raczej w kierunku wyboru, decydowania, zmagania się i walki. Z kolei chińskie słowo „kryzys” w wersji graficznej składa się z dwóch znaków, z których jeden oznacza niebezpieczeństwo lub zagrożenie, drugi natomiast początek nowej drogi lub szansę. Oczywiście łatwo o tym mówić, kiedy siedzi się w wygodnym fotelu i nic człowiekowi nie dolega, trudniej w to uwierzyć, kiedy jest się w oku cyklonu i pierwsze co nam się narzuca to poczucie, że znaleźliśmy się w pułapce bez wyjścia. Psychologowie wyszczególnili wiele sytuacji kryzysowych i nawet przypisali im swoistą skalę jednostek stresu. I tak: śmierć współmałżonka to aż 100 jednostek, zwolnienie z pracy 47, przejście na emeryturę 45, poważna zmiana stanu zdrowia członka rodziny 44, znacząca zmiana w finansach 38, śmierć bliskiego przyjaciela 36, zmiana charakteru pracy 36 itd.
Ciekawe, że sporo punktów stresu uzyskują także wydarzenia, którym zwykle kulturowo przypisujemy cechy wybitnie pozytywne: małżeństwo 50, ciąża 40, wzrost liczby domowników (narodziny, adopcja, wprowadzenie się rodziców) 39, wyprowadzenie się z domu syna lub córki (np. na studia) 29, poważne osiągnięcia osobiste 28, rozpoczęcie pracy przez współmałżonka 26, rozpoczęcie lub zakończenie nauki w szkole 26, zmiana miejsca zamieszkania 20. Nawet święta Bożego Narodzenia mają przypisane 12 jednostek stresu i nie bardzo pasuje to do opowieści o „magii świąt”, która tak często jest przywoływana np. w reklamach...
Stres wywołany pozytywnymi zmianami wynika stąd, że każde z zarysowanych wydarzeń wiąże się z koniecznością jakiegoś przeorganizowania życia, a z tym związany jest trud odnalezienia się w nowych realiach i obowiązkach. Niski poziom stresu obejmuje obszar do 150 punktów w ciągu roku, średni od 150 do 300 i ten obszar wymaga już sporej aktywności przystosowawczej, aby sobie poradzić. Poziom przekraczający 300 punktów domaga się szybkich decyzji o zmianie (jeśli problem może być w ten sposób rozwiązany bez uszczerbku dla siebie i otoczenia) albo szukania fachowej pomocy. Do tego dochodzi jeszcze indywidualny sposób przeżywania różnych sytuacji, który może sprawiać różnorakie subiektywne przesunięcia w skali. Są bowiem osoby, które potrafią w miarę pogodnie (nawet heroicznie) przeżywać różne życiowe perturbacje, jak np. św. abp Zygmunt Szczęsny Feliński, który choć skarżył się na wszy podczas swojego zesłania przez władze carskie do Jarosławia nad Wołgą, potrafił jednak to także dowcipnie skomentować w swoim dzienniku: „Jaki męczennik, takie lwy”... A istnieją ludzie, dla których najmniejsza życiowa zmiana powoduje emocjonalne trzęsienie ziemi. Odmienny sposób przeżywania nie powinien być jednak podstawą do różnych ocen moralnych, ale raczej do zrozumienia, że każdy człowiek jest inny i inna jest również jego wrażliwość.
Fazy wychodzenia z kryzysu
Poczucie dyskomfortu, które na nas spada w sytuacji kryzysowej, jest zwykle związane z pierwszą fazą jej przeżywania, która zawiera duży wzrost napięcia. Wynika on stąd, że zmiana życiowa, jaka nas dotyka, burzy w jakimś zakresie dotychczasowe sposoby naszego funkcjonowania, do których już zdążyliśmy się przyzwyczaić i które dawały nam poczucie harmonii, przewidywalności i bezpieczeństwa. Zwykle na tym etapie człowiek stara się rozwiązać daną trudność w sposób, w jaki do tej pory radził sobie z podobnymi trudnościami, ale wysiłki te nie przynoszą niestety pozytywnych rezultatów. Stąd w fazie drugiej następuje dalszy wzrost napięcia, do którego przyczynia się dodatkowy lęk o to, że dana sytuacja człowieka przerasta i nie jest on w stanie, korzystając z dotychczasowych zasobów, znaleźć satysfakcjonującego rozwiązania. Trzecia faza zakłada mobilizację ostatnich rezerw i próbę rozwiązania konfliktu w zupełnie nowy sposób i tu zwykle następuje skok rozwojowy, bo wiąże się z poznawczym, emocjonalnym i duchowym przeorganizowaniem swojego podejścia do danej trudności.
Jeśli prowadzi to do nowego początku czyli zafunkcjonowania w rzeczywistości na wyższym poziomie, można cały proces nazwać – śladem Kazimierza Dąbrowskiego – dezintegracją pozytywną, bo przyczyniła się do rozwoju człowieka i jego zafunkcjonowania w nowy, dojrzalszy sposób. Jeśli natomiast taka mobilizacja nie przynosi rozwiązania, może dojść do kulminacji sytuacji kryzysowej, w której z powodu przeciążenia mogą pojawić się nawet reakcje patologiczne. Nierzadko wybuch choroby psychicznej zbiega się właśnie z nieumiejętnie rozwiązaną sytuacją kryzysową, tak więc jeśli sobie z czymś nie radzimy, zawsze warto poszukać pomocy czy to wśród bliskich, życzliwych nam osób, czy też – jeśli to nie wystarcza – pomocy profesjonalnej np. w psychoterapii czy też u psychiatry.
Kryzys a życie duchowe i religijne
Kryzysy mogą występować tak na płaszczyźnie fizycznej (np. w kontekście jakiejś choroby), jak i psychicznej (problemy ze sobą, w zawiązkach i w szerszych relacjach społecznych). Nie trudno jednak odkryć, że zawsze w jakiś sposób dotykają one także sfery duchowej. W wielu przypadkach powodują bowiem zachwianie poczucia sensu w nowej życiowej sytuacji.
Kiedy człowiek jest zdrowy i sprawny, zwykle wszystkie swoje zasoby angażuje w swoją aktywność fizyczną i zawodową. Nagłe ograniczenie dotychczasowych możliwości z powodu choroby sprawia jednak, że nie da się już efektywnie funkcjonować w dawny sposób. Oczywiście pierwszym sposobem na pokonanie takiej trudności jest zawsze próba przywrócenia sprawności organizmu poprzez zastosowanie terapii medycznych i kiedy to się udaje, system może wrócić do dawnej równowagi. Nie zawsze jednak jest to możliwe, a wtedy aby zwycięsko wyjść z impasu, trzeba znaleźć nowy sens w takim przeorganizowaniu własnego funkcjonowania, aby odkryć nowe zasoby, których do tej pory nie dostrzegaliśmy albo lekceważyliśmy oraz nowe kierunki rozwojowe. Wymaga to ogromnego zaangażowania i duchowej twórczości, która pozwala człowiekowi przejść na wyższy poziom bytowania.
Podobnie bywa z problemami emocjonalnymi czy też z trudnościami w relacjach z innymi ludźmi. Kryzysy na tym polu wynikają zwykle stąd, że dotychczasowe sposoby radzenia sobie ze światem czy w relacjach społecznych przestają wystarczać. Z początku w efekcie zderzenia się z takimi trudnościami może dojść do regresji i próby wycofania się, a nawet całkowitej ucieczki od trudnych relacji. Kiedy jednak podejmie się aktywność duchową, można odkryć głębsze przyczyny takiego stanu rzeczy, które niekiedy sięgają swoimi korzeniami zranień z dzieciństwa, a to z kolei daje możliwość poszukania dojrzalszego niż dotąd sposobu pokonania trudności. Psychoterapia stanowi tu jedną z możliwości pomocy człowiekowi w tym zakresie.
Kryzys może dotykać także sfery religijnej, jeśli dana osoba poczucie sensu lokowała w swojej relacji z Bogiem. Religijność człowieka również podlega zmianom rozwojowym i może funkcjonować na różnych poziomach dojrzałości. Stąd trudności na polu fizycznym czy emocjonalnym, mogą w jakiś sposób uderzać także w niedojrzałe lub płytkie rozumienie religijności. I tak na poziomie podstawowym religijność niekiedy kojarzy się z wypełnianiem różnych rytuałów, które mają w sposób nieomal magiczny zapewnić człowiekowi pomyślność i szczęśliwe życie. Bóg w takiej koncepcji jawi się jako ktoś, kto sprzyja człowiekowi i winien usuwać spod jego nóg każdą przeszkodę. Kiedy jednak daną osobę dotyka jakieś cierpienie, łatwo wtedy może ona winić za nie Boga, który według niej „powinien” dołożyć wszelkich starań, aby nic złego jej nie spotkało. Życie jednak jest bardziej skomplikowane i trudno myśleć o świecie, jakby to był teatrzyk kukiełkowy, w którym Pan Bóg bezpośrednio pociąga za sznurki. Trudno też przypisywać Bogu przyczynę sprawczą co do wszystkich tragicznych wydarzeń w naszym życiu, bo nieraz stoją za nimi przemiany cywilizacyjne, inni ludzie, a czasem nasza własna głupota. Już tu widać, że pokonanie kryzysu religijnego w obliczu życiowych trudności domaga się pracy nad dojrzalszym obrazem Boga i naszym religijnym postrzeganiem rzeczywistości.
Przypadek Hioba
Chyba najbardziej przejmującym opisem nieszczęść, jakie mogą dotknąć jednego człowieka, jest historia Hioba opisana na kartach Starego Testamentu. Została ona spisana w czasie, kiedy wśród pobożnych Izraelitów rozpowszechniony był pogląd, że różnorakie nieszczęścia, jakie spadają na człowieka, zawsze są karą za jego grzech, natomiast człowiek sprawiedliwy i wierny Bogu nie musi niczego się obawiać, bo jego życie z definicji musi być nagradzane przez Boga szczęściem, także doczesnym.
Historia Hioba rozpoczyna się zatem od obrazu człowieka sprawiedliwego, prawego, bogobojnego i unikającego zła (por. Hi, 1, 1b). Posiadanie przez niego dziesięciorga dzieci oraz bogactwa materialnego dla ówczesnych czytelników było w sposób oczywisty synonimem Bożego błogosławieństwa i nagrody za dobre życie. Tu jednak następuje dramatyczny zwrot akcji: szatan, który jest przeciwnikiem człowieka, domaga się poddania próbie Hioba i spadają na niego różne kataklizmy. Nasz bohater najpierw w wyniku napaści ze strony nieprzyjaznych ludzi traci majątek, a następnie z powodu zawalenia się domu, w którym ucztowały jego dzieci, wszystkie one giną.
Warto zauważyć, że wszystkie te zrządzenia losu nie były wynikiem bezpośredniej ingerencji Boga, ale w pierwszym przypadku ludzkiej zawiści, a w drugim zjawisk atmosferycznych, które objawiły niewystarczającą zapobiegliwość budowniczych. Zatem na płaszczyźnie religijnej można tu mówić raczej o Bożym dopuście niż o woli Bożej. Tak też myśli o tym Hiob, kiedy mówi: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!” (Hi1, 21). Natomiast narrator dopisał zdanie: „W tym wszystkim Hiob nie zgrzeszył i nie przypisał Bogu nieprawości” (Hi1, 22).
Zestawienie tych dwóch fragmentów, wydaje się wzajemnie sobie przeczyć. Skoro „Bóg zabrał” człowiekowi sprawiedliwemu, to zgodnie z ówczesnym przekonaniem religijnym byłaby to niesprawiedliwość. Bóg bowiem „za dobro wynagradza, a za złe każe”, dlaczego więc z Hiobem miałby postąpić inaczej? Czy nie byłaby to nieprawość? Hiob jednak nie idzie takim tokiem rozumowania i uważa, że Bóg ma prawo postępować ze swoim stworzeniem tak, jak chce i nawet nieszczęścia, jakie na niego spadły, nie uprawniają go do osądzania Boga z powodu różnych kataklizmów. Mimo, że Hiob pomyślnie przechodzi tak straszną próbę wiary, szatanowi to nie wystarcza. Żąda od Boga Jahwe zesłania ciężkiej choroby, bo wtedy nasz bohater z pewnością zacznie Bogu złorzeczyć. Odtąd Hiob cały pokrywa się trądem, a mimo to w pierwszej chwili na sarkastyczne uwagi żony potrafi odpowiedzieć: „Mówisz jak kobieta szalona. Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?” (Hi2, 10).
Dialog z Bogiem
Dalsza część dramatu rozgrywa się w dialogu z trzema przyjaciółmi, którzy zamiast wspierać Hioba i towarzyszyć mu w cierpieniu, żądają od niego nawrócenia i przyznania się do grzechu, który według nich niechybnie spowodował całą jego życiową tragedię. Hiob broni się przed takim ujęciem sprawy i wzywa Boga na świadka przed oskarżeniami przyjaciół, gdy mówi: „Teraz mój świadek jest w niebie, mój poręczyciel jest na wysokości” (Hi16, 19) i mimo cierpienia, jakie na niego spadło, ciągle w Bogu widzi swego obrońcę: „Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje i jako ostatni stanie na ziemi. Potem me szczątki skórą przyodzieje i ciałem swym Boga zobaczę” (Hi19, 25-26).
W rozmowie z przyjaciółmi Hiob jednak także wylewa swój ból przed Bogiem gdy mówi: „Ciebie błagałem o pomoc. Bez echa. Stałem, a nie zważałeś na mnie. Stałeś się dla mnie okrutny. Uderzasz potężną Twą ręką” (Hi30, 20-21). Bóg nie pozostał jednak głuchy na jego wołanie, a swoją odpowiedź rozpoczął słowami: „Któż to plan chce zaciemnić słowami nierozumnymi?” (Hi38, 2), następnie w odpowiedzi opiewa swoją wszechmoc i potęgę w różnych działaniach na świecie, które przekraczają ludzkie możliwości zrozumienia. Na koniec stawia Hiobowi wyzwanie: „Niech przeciwnik Wszechmocnego odpowie. Niech zabrzmi głos tego, co oskarża Boga!” (Hi40, 2). Hiob jest wstrząśnięty całą tą przemową, doświadcza przy tym niezwykłego spotkania z Bożym majestatem, dlatego po tym duchowym doświadczeniu potrafi powiedzieć: „Dotąd Cię znałem ze słyszenie, teraz ujrzało Cię moje oko, dlatego odwołuję, co powiedziałem, kajam się w prochu i w popiele” (Hi42, 5-6).
Doświadczenie cierpienia przeżywane w głębokim dialogu z Bogiem sprawia, że Hiob przechodzi od wiary zasłyszanej i odziedziczonej po przodkach do wiary żywej, w której Bóg staje się konkretną Osobą, z którą można rozmawiać jak z przyjacielem. Dzięki temu doświadczeniu nasz bohater wchodzi na wyższy poziom swojej religijności, a symbolicznym obrazem uzyskania nowego życia jest jego uzdrowienie z trądu, ponowne ojcostwo oraz dwukrotne pomnożenie stanu posiadania. Wszystko to stanowiło dla Izraelity wyraz obfitego Bożego błogosławieństwa.
Cała historia Hioba i dla nas może być wskazówką, że także wszystkie nasze życiowe kryzysy powinny prowadzić do głębokiego dialogu z Bogiem i do wylania przed Nim całej naszej duszy i całego cierpienia. Może dopiero w chwili naszej bezradności jesteśmy tak naprawdę zdolni do dialogu z Nim, bo wcześniej łatwiej było nam postrzegać Go jedynie jako jakiś dodatek do naszego życia, a dopiero w cierpieniu, możemy zapragnąć, aby stał się tego życia osią i centrum.
Zobacz całą zawartość numeru ►