I uwierzył człowiek słowu...
Czasem Bóg i w naszym życiu dopuszcza sytuacje trudne i bolesne po to, byśmy nauczyli się ufać jego Słowu i Jego Miłości do człowieka.
2016-03-07
II Rok czytań
J 4, 43-54
Przywykliśmy do stwierdzenia, że żyjemy w czasach, gdy słowo zdezawuowało się tak bardzo, jak nigdy dotąd. Czasem nie wystarczą nawet twarde dowody, więc jak tu się dziwić, że dziś nikt już nikomu nie wierzy na słowo? „Daję słowo” może równie dobrze oznaczać poświadczenie prawdy, jak i zakamuflowane kłamstwo. Ale i w czasach Jezusa z wiarą „na słowo” – nawet słowo Jezusa – nie było najlepiej. Potwierdzenie tej smutnej prawdy znajdujemy już na wstępie dzisiejszej Ewangelii św. Jana, kiedy czytamy: „Jezus odszedł z Samarii i udał się do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie, kiedy jednak przyszedł do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt”. Bardzo wymowne są również słowa Jezusa, które brzmią jak wyrzut: „Jeżeli nie zobaczycie znaków i cudów, nie uwierzycie”. Galilejczycy przyjęli Jezusa, bo podczas świątecznego pobytu w Jerozolimie mieli okazję zobaczyć na własne oczy niezwykłe znaki, jakie Jezus uczynił. A to przecież żadna sztuka wierzyć coś, gdy się to po prostu wie.
W dzisiejszej Ewangelii św. Jan opisuje próbę wiary, jakiej Jezus poddał pewnego królewskiego urzędnika. W przeciwieństwie do tych, którzy uwierzyli w to, co widzieli, człowiek ten tylko słyszał o cudach, jakich dokonuje Nazarejczyk. A przecież wiadomo, że sensacyjnym plotkom zwykle nie należy ufać, bo „czego to ludzie nie wymyślą”. To, że mimo wszystko przybył, i to z tak daleka, podyktowane było desperacją, znalazł się bowiem w beznadziejnej sytuacji. Oto jego ukochany syn zachorował, a teraz zapewne już umiera. Nie ma żadnej nadziei, chyba że… «Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko» - błaga więc Jezusa. Czy Jezus oprze się prośbie zrozpaczonego ojca? No i droga powrotna do domu tak daleka… czy na pewno zdążą? I wtedy z ust Nauczyciela padają słowa: «Idź, syn twój żyje», zaś Ewangelista zdradza nam, że „uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i poszedł”. Opisane dłonią św. Jana wydarzenie kończy się happy endem: „A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, kiedy poczuł się lepiej. Rzekli mu: «Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka». Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, kiedy Jezus rzekł do niego: «Syn twój żyje». I uwierzył on sam i cała jego rodzina”. A przecież, gdyby nie niebezpieczeństwo śmierci syna, drogi owego królewskiego urzędnika i Jezusa mogły się nigdy nie skrzyżować. Gdyby nie choroba ukochanego dziecka, człowiek ów być może nigdy nie miałby okazji zwrócić się do Jezusa z prośbą i zaufać Jego Słowu.
Czasem Bóg i w naszym życiu dopuszcza sytuacje trudne i bolesne po to, byśmy nauczyli się ufać jego Słowu i Jego Miłości do człowieka. Także po to, byśmy mu powierzyli własne życie. Bo tylko w rękach Boga jesteśmy naprawdę bezpieczni.