Oda do starości
Dla człowieka wiary nie ma smutnego przemijania, kurczenia się życia, beznadziejności mijających lat, zbliżającego się nieuchronnego końca. Dla wierzącego nic się nie kończy – wszystko się dopiero zaczyna.
2016-06-09
Jak wielki ładunek chrześcijańskiego optymizmu, tak bardzo potrzebnego w „trzecim wieku” naszego życia, zawiera modlitwa umieszczona na stronie internetowej Apostolstwa Chorych, a której autorem jest święty Tomasz z Akwinu. Pozwoliłam sobie przytoczyć tekst tej modlitwy w całości.
Panie, Ty wiesz lepiej, aniżeli ja sam,
że się starzeję i pewnego dnia będę stary.
Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania,
że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji.
Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek.
Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym;
czynnym lecz nie narzucającym się.
Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam,
ale Ty Panie wiesz, że chciałbym zachować do końca paru przyjaciół.
Wyzwól mój umysł od niekończącego się brnięcia w szczegóły
i daj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy.
Zamknij mi usta w przedmiocie mych niedomagań i cierpień w miarę jak ich przybywa
a chęć wyliczania ich staje się z upływem lat coraz słodsza.
Nie proszę o łaskę rozkoszowania się opowieściami o cudzych cierpieniach,
ale daj mi cierpliwość wysłuchania ich.
Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć, ale proszę Cię o większa pokorę
i mniej niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia wydają się sprzeczne z cudzymi.
Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasami mogę się mylić.
Zachowaj mnie miłym dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać…
Daj mi zdolność dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach
i niespodziewanych zalet w ludziach; daj mi Panie łaskę mówienia im o tym.
Oto recepta na piękną, pogodną, radosną starość. Realizację tej recepty trzeba jednak rozpocząć już o wiele wcześniej, aby nabyć nawyku pogodnego, mądrego patrzenia na otaczający nas świat i współżyjących z nami ludzi. Bez ducha wiary jest to jednak niemożliwe, bo tylko wiara ukazuje nam perspektywy wieczne, budzi nadzieję na nie kończące się życie.
Dla człowieka wiary nie ma smutnego przemijania, kurczenia się życia, beznadziejności mijających lat, zbliżającego się nieuchronnego końca. Dla wierzącego nic się nie kończy – wszystko się dopiero zaczyna. Życie ziemskie jest zaledwie wstępem, preludium do pieśni wiecznego szczęścia, którą będziemy śpiewać w niebie. A to wcale nie oznacza, że człowiek wiary nie żyje dniem dzisiejszym, że jest obojętny na sprawy tego świata.
Właśnie perspektywa wieczności zmusza go do jak najlepszego wykorzystania wszystkich talentów, każdego dnia, by właśnie w swoim środowisku wykorzystać wszystkie dary Boże, wszystkie możliwości do pomnożenia chwały Bożej, do uszczęśliwienia ludzi. Wolą Bożą jest, byśmy szczęście wieczne wysłużyli sobie tu i teraz, w szarzyźnie każdego dnia, w prostocie naszych ludzkich czynności, w klimacie miłości do wszystkich stworzeń Bożych, a przede wszystkim do człowieka. My mamy pracować tu na ziemi, troszczyć się o naszych najbliższych, pełnić Jego wolę każdego dnia i każdej godziny. Naszą rzeczą jest też nieść krzyż choroby, podeszłego wieku i przeróżnych dolegliwości z tym związanych. A wszystko z myślą o Jezusie, który też pracował na ziemi, kochał swoich i obcych, też niósł krzyż na Golgotę i chciał po ludzku umierać, aby nam osłodzić tę ostatnią godzinę.
Bóg kocha tych, którzy szukają Jego Oblicza i pociąga ich do siebie dzień po dniu – i otwiera im serce. Im bardziej czas naszego odejścia się zbliża, tym więcej czujemy jak jest cenny, ponieważ może być wypełniony aktami miłości. Z upływem lat stajemy się coraz nędzniejsi, ale zarazem coraz bardziej ufni, nabierając wciąż pewności, że nigdy serce żebrzące nie zostało odepchnięte przez Boga.
Trzeba nam zachować w sobie tę pewność, która pozwala nam dawać innym nieco radości przyniesionej światu przez Ewangelię. Z biegiem lat krzyże które niesiemy ograniczają nas do coraz większego niedostatku przybliżając nam w ten sposób Królestwo niebieskie, gdzie oczekuje na nas Ten , który sam przyjął na siebie staranie o nasze miejsce w Domu Ojca.
Nie jesteśmy osamotnieni. Miłość jest tuż obok nas. Jeśli nas zuboża, to po to aby nas wzbogacić nieskończenie. I za to trzeba mówić <<dzięki>>. Nie możemy w nieskończoność przyglądać się naszym winom i błędom przeszłości, ale trzymać się Jezusa, który oczekuje nas na końcu drogi. Jest prawdą, że póki żyjemy, smutno jest patrzeć, gdy coraz liczniej odchodzą od nas bliscy, ukochani, którzy stanowili jakby część naszego wspólnego życia. Ale wielką pociechą jest myśl, iż żyli i umarli w świetle Bożym. Jeśli Bóg zabiera nam bliskich jednego po drugim, to dlatego, aby uczynić z nich gwiazdy naszego nieba, naszej nadziei.
W niebie nie będzie się liczyć nikomu lat. Tam kategorie wiekowe nie będą miały zastosowania. Tam liczy się tylko dojrzałość duchowa do oglądania Boga i kontemplowania Go wraz z wszystkimi współmieszkańcami nieba. Trzeba zatem już tu starać się o młodość duchową, która nie ma nic wspólnego z metryką urodzenia. Dusza się nigdy nie starzeje, ona tylko dojrzewa – oby tylko zawsze w słońcu łaski Bożej.
Modląc się tą modlitwą, każdy z nas może wyśpiewać swoją odę do starości, swoją pieśń, do której nie trzeba nut ani instrumentu. Instrumentem jest nasze serce zdolne do kochania do późnej starości, zdolne do odmładzania się właśnie przez miłość. Bo w niebie już nic innego nie będziemy czynić, jak tylko miłować i kontynuować pieśń, którą rozpoczęliśmy już tu na ziemi.