Rendez-vous z Jezusem

Rozmowa z Siostrą Teresą Jasionowicz – byłą przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu.

zdjęcie: CANSTOCKPHOTO.PL

2016-08-10

 

KS. WOJCIECH BARTOSZEK: – Niegdyś była Siostra przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Kiedy to było?

S. TERESA JASIONOWICZ: – To było dosyć dawno temu. Zostałam wybrana w 1992 roku i moja kadencja trwała 9 lat, do 2001 roku.

– Zanim została Siostra przełożoną generalną, przez wiele lat była Siostra zwykłą nazaretanką. A co działo się w Siostry życiu przed wstąpieniem do Zgromadzenia?

– Zanim zostałam nazaretanką, przechodziłam różne koleje losu. To, czym się mogę podzielić to tylko skrawki wspomnień niektórych przeżyć. Kiedy wybuchła wojna we wrześniu 1939 roku, byłam 9-letnią dziewczynką. W roku 1940 wywieziono nas na Sybir. Wydaje mi się, że w tych dziecięcych i młodzieńczych latach tułaczki na powołanie zakonne podświadomie naprowadzało mnie przemijanie i znikomość rzeczy doczesnych oraz świadomość posiadania w duszy czegoś nieprzemijającego. Pamiętam, że na wygnaniu czułam się często odarta ze wszystkiego. Zapamiętałam pewien epizod, jaki przeżyłam z mą małą sąsiadką Rosjanką; ona miała śliczne lalki, które mi z dumą pokazywała, nosiła ładne sukienki, a ja miałam tylko znoszone i nieraz brudne ubranie, bo mama nie miała mydła i w ogóle nic nie mieliśmy. Ale chyba nigdy nie myślałam, że wojna, pozbawiając mnie rzeczy zewnętrznych zabrała mi to, co najważniejsze – to, kim byłam. Choć czułam się przy niej upokorzona moją biedą, wiedziałam – może wtedy podświadomie – że posiadam większe bogactwo, ukryte przed jej oczyma. Pewnego razu podeszłam do niej i tak jak potrafiłam, po rosyjsku, powiedziałam: „Ty masz te wszystkie piękne rzeczy, ale ja mam coś droższego. Ty nie znasz Pana Jezusa”. I przeżegnałam się, o ile pamiętam. Ona na pewno nic w tamtej chwili nie zrozumiała, ale może dorastając, przypomniała sobie to wydarzenie. Myślę, że na co dzień mogłam przetrwać upokorzenia i okropne warunki deportacji dzięki otrzymanej na chrzcie świętym wierze i obecności Jezusa w duszy. Potwierdzaliśmy ją z innymi, którzy dzielili nasz tragiczny los, codzienną modlitwą. Po wielu wygnańczych wędrówkach w różnych krajach – bez żadnych materialnych zabezpieczeń – przyjechałam w styczniu 1945 roku do Libanu. Niedaleko Bejrutu, gdzie mieszkałyśmy z mamą i siostrami, słyszałam często dzwony bijące na wieżach klasztornych. Były to klasztory klauzurowe. Zastanawiałam się wtedy, dlaczego te dzwony kilka razy dziennie biją i co siostry tam robią? Kiedy zapytałam jedną z nich, tak mi odpowiedziała: „My się tu ciągle modlimy i wielbimy Boga”. Bardzo mnie to przejęło i pomyślałam, że takie życie to jest jedyna mądra rzecz, bo wszystko to, czego doznaję, szybko przemija, a życie z Bogiem już jest wiecznością. Pamiętam też, że koleżanki na imieniny przynosiły mi duże bukiety oleandrów, śpiewałyśmy piosenki i było bardzo radośnie. Ale gdy zabawa się kończyła i zostawałam sama, przychodziła mi do głowy myśl, że to wszystko jest takie marne, nietrwałe i wówczas zadawałam sobie pytanie, czy warto poświęcić życie takim i podobnym przemijającym doświadczeniom? Na myślenie o wyborze życia zakonnego Pan Bóg naprowadzał mnie właśnie przez takie dotyki mojej duszy, całkiem zwyczajnymi wydarzeniami, nad których przemijaniem się ciągle zastanawiałam. Tęskniłam podświadomie za czymś nieprzemijającym, a tego świat nie był w stanie mi zapewnić. Wiele podobnych epizodów przeżyłam, które mnie dyskretnie kierowały do życia konsekrowanego.

Kiedyś nie chciałam pójść z mamą na niedzielne nieszpory, bo nie byłam modnie ubrana. Wtedy to, zostając w domu, pełna rozterki, że zrobiłam mamie wielką przykrość, przypadkowo zauważyłam pamiętnik mojej starszej siostry, gdzie przeczytałam wpisane przez jej ks. prefekta słowa: „Marność nad marnościami i wszystko to marność, oprócz kochania Boga i służenia Jemu samemu”. Słowa te bardzo mnie poruszyły i przekonały, że tego właśnie pragnę, bo widzę, że wszystko inne to marność i że moje życie powinnam poświęcić Bogu. Piękne ubranie, muzyka i oleandry nigdy nie zaspokoją ukrytych pragnień mojej duszy. Pan Bóg pociągał mnie powoli ku Sobie przez takie bardzo zwykłe sytuacje.

– Doświadczenie ogołocenia było też bliskie drodze z Waszego domu przez Syberię…

– Na wygnaniu przeżyłam z rodziną ogołocenie ze wszystkiego i wiele upokorzeń. Pamiętam, jak chodziłyśmy z moją małą siostrą po różnych domach, by mieć coś do jedzenia. Nigdy nie zapomnę tego dnia, w którym przyszłyśmy do szpitala, by odwiedzić mamę, chorą na tyfus. Nie mogłyśmy wejść do środka, tylko widziałyśmy ją krótko przez okno. Machała do nas i coś mówiła. Zrozumiałyśmy, że mówiła: „mleka, mleka!”. Ale skąd wziąć tego mleka dla mamy? Chodziłyśmy do różnych domów i prosiłyśmy o nie wszystkich, szukając kogoś, kto mógłby nam pomóc. Mówiłam, że odpracuję to mleko, że mogę nawet cały dzień zamiatać albo pilnować dziecka. Wreszcie, już płacząc, zdobyłyśmy trochę mleka. Kiedy przyszłyśmy do mamy, była już nieprzytomna. Mleka nie wypiła! Czasem myślę, ile musiałyśmy przecierpieć w takiej okropnej bezradności. Ale wewnątrz miałam jakąś siłę. W trudnych doświadczeniach najbardziej umacniało nas i innych wygnańców przeżywanie na modlitwie Jezusowej męki i śmierci. Wierzyliśmy w Bożą Opatrzność. To były te Boże światła, te iskierki, które nie gasły w mej duszy i jak sądzę, nadawały kierunek mojemu życiu.

– A więc to był czas, w którym rodziło się już powołanie zakonne.

– Wtedy jeszcze o nim, zdaje mi się, nie myślałam, ale Bóg ukierunkowywał moje życie na przyjęcie tej łaski trochę później. Jak wspomniałam, w Libanie odgłos klasztornych dzwonów budził we mnie tęsknotę za tym, co wieczne i często zastanawiałam się nad sensem mojego życia. Najważniejszy jednak czas, w którym wyraźnie słyszałam głos Boży w mej duszy miał miejsce w Anglii, dokąd z Libanu przyjechaliśmy w 1948 roku. W szkole, do której trafiłam, prefektem był ks. Jan Przybysz, bardzo mądry, światły i rozmodlony kapłan. Któregoś dnia poszłam do niego do spowiedzi. Byłam trochę zagubiona – nie do końca wiedziałam, co począć ze sobą po maturze, która mnie czekała. Trochę skłaniałam się ku życiu zakonnemu, ale miałam też sporo wątpliwości. Nie wiedziałam, czy taka niepozbierana grzesznica jak ja w ogóle się do tego nadaje. Wydawało mi się, że nie zasługuję na to, by Pan Jezus mógł mnie obrać na swoją oblubienicę. I wtedy ksiądz prefekt mi powiedział, że Pan Jezus upomina się o moje życie, że On chce żebym była taka jaką jestem, że nie muszę być doskonała, nie muszę być bezbłędna. Ksiądz Jan mnie zachęcił abym się skontaktowała ze Zgromadzeniem Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Pierwszą książką, którą otrzymałam od przełożonej generalnej z Rzymu, był żywot naszej założycielki, Matki Franciszki Siedliskiej. Czytałam tę książkę przy świeczce pod stołem przykrytym kocem, po zgaszeniu światła w internacie. Byłam pełna podziwu dla cnót tej wielkiej świętej i to ona pociągała mnie, by iść Jej śladami, a serce rwało się we mnie do takiego życia, choć wiedziałam jak bardzo jestem niegodna być zakonnicą. Wówczas Nazaret, który dzisiaj miłuję ponad wszystko, ukazał mi się jako rzeczywistość, której z całego serca trzeba pragnąć i pozbyć się wszystkiego, by ją osiągnąć. I tak w 1950 roku wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek.

– Od tego momentu mija w tym roku 66 lat. Jak dzisiaj przeżywa Siostra ów Nazaret w swoim sercu?

– Serce moje przepełnia dziękczynienie za łaskę przynależenia do wspólnoty sióstr, którą tworzymy na wzór Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Przez różne przeżycia i obowiązki w zgromadzeniu zatapiałam się w niepojętych tajemnicach ukrytego życia Najświętszej Rodziny i ciągle na nowo odkrywam niewypowiedziane piękno tej bosko-ludzkiej Tajemnicy. Bo Nazaret to Bóg w człowieku i człowiek w Bogu!

Mam wiele określeń Nazaretu i one wciąż są w mym sercu niewyczerpane. Na przykład: Nazaret to niebo na ziemi i ziemia w niebie, Nazaret to nieustanny dialog Ojca z Synem w Duchu Świętym, to Echo Nieba. Ukryte życie Najświętszej Rodziny to morze niezgłębionych tajemnic, na poznanie i określenie których nie wystarczy życia. Nazaret to Sakrament Obecności Boga na ziemi i ukryte Źródło wszystkich Tajemnic naszej wiary, objawionych we Wcieleniu. Kontemplacja ukrytego życia Najświętszej Rodziny rodzi w moim sercu coraz głębsze zdumienie i zachwyt, że „aż dotąd doszedł Bóg”. Przez całe nasze nazaretańskie życie trwa Lectio divina. Uczymy się od Najświętszej Rodziny, by nasze życie, podobnie jak życie Jezusa, Maryi i Józefa wypływało z posłuszeństwa wiary i wypowiadało się miłością, którą zdobywa się i umacnia przez ofiarę. W niepojętej tajemnicy ukrytego życia w Nazarecie ciągle na nowo odkrywam Miłosierną Miłość zrodzoną z ofiary. Tylko taka miłość jest w stanie odrodzić i nadać właściwy kierunek życiu każdego z nas, a dziś szczególnie tak bardzo zagrożonej rodzinie, której losy przez otrzymany charyzmat zostały nam powierzone.

– Czy w Nazarecie jest też miejsce na drogę ofiarowania cierpienia?

– O tak! Pierwszą i chyba najwymowniejszą lekcją cierpienia i oddawania życia za innych są dla nas nasze męczennice – 11 sióstr nazaretanek z Nowogródka, które przez formację nazaretańską, opartą na przykładzie Najświętszej Rodziny z Nazaretu, w Jej życiu pełnym ofiary, przygotowane były do ofiary z własnego życia. Myślę, że każda nazaretanka powinna mieć w sobie taką gotowość, jaką miały te siostry męczennice. One wiedziały, że nie ma większej miłości niż ta, gdy oddaje się życie za braci. Dlatego każde cierpienie – którego doświadczamy, które nas spotyka, którego może nie rozumiemy – jest okazją by przeżywać próbę oddawania życia za innych. Jezus mówił: „Ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję” (J10, 17-18). Nasze siostry męczennice, których gotowość na przyjęcie cierpienia i śmierci wyraziła dwukrotnie siostra przełożona Stella w słowach: „Jeżeli potrzeba ofiary z życia, to od nas przyjmij ją Panie!”, zgodziły się na to, aby ofiarować swoje życie w zamian za uwolnienie ponad 100 osób uwięzionych, głównie ojców rodzin. Pełen podziwu wobec ich spokoju i gotowości na spełnienie najwyższej ofiary gestapowiec, świadek ich rozstrzelania, w dzień po egzekucji wołał: „Jak one szły, jak one szły do czerni otwartego przed ich oczami grobu!”.

Do takiej ofiary przygotowywały się przez codzienne praktyki wyrzeczenia i cierpienia, czerpiąc natchnienie z ukrytego, pełnego ofiary życia Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Nasz Nazaret bez gotowości „oddawania życia” w jakiejkolwiek formie Bóg tego od nas by nie wymagał, nie byłby prawdziwym Nazaretem. Przykładów wzruszającej gotowości na przyjmowanie cierpienia i ofiarowanie go za innych mamy w Nazarecie bardzo wiele.

– Jak siostra przeżywa tę drogę ofiary cierpienia?

– Mnie kiedyś najbardziej ciążyła myśl, że przez chorobę mogę być dla kogoś ciężarem. Nie chciałam sobą zajmować innych. Ale na modlitwie i na obcowaniu z Panem Jezusem pomyślałam sobie, że dlaczego ja mam o tym decydować i wybierać? Jeśli Pan Jezus zechce, abym była ciężarem, to powinnam to przyjąć jako Jego wolę. Być może moja choroba stanie się dla innych okazją do spotkania Jezusa w cierpiącym człowieku, w tym wypadku we mnie. Teraz cierpienie fizyczne to jest dla mnie rendez-vous z Panem Jezusem. On przychodzi do mnie jako ten co puka, jako żebrak do mojej nędzy, do mojego cierpienia. Ja nie mam nic więcej Mu do dania. Tylko bezradność i bezczynność. Ale On pragnie tego właśnie daru i w takiej formie, jak Mu teraz ofiaruję. Nie zawsze wszystko tak w pełni wykonuję i rozumiem. Mam dużo słabości. Mogłabym powiedzieć podobnie jak św. Paweł: Video meliora, deteriora sequor (łac. „Widzę lepsze, idę za gorszym”). Przez cierpienie fizyczne lub moralne Pan Jezus mi się głębiej objawia jako Miłość Ukrzyżowana i prosi, bym Mu pozwoliła przywrócić mej duszy jej oryginalny kształt i podobieństwo do Niego i bym w cierpieniu solidaryzowała się z cierpieniem innych i za nich je ofiarowała. Nic tak nie szlifuje diamentu duszy, która wyszła tak czysta z rąk Boga, ale przez życie się skalała, jak właśnie łaska przyjętego z miłością cierpienia. O tę łaskę nieustannie proszę Boga dla siebie i wszystkich chorych.

– Bardzo dziękuję Siostrze za rozmowę i za te piękne słowa.


Zobacz całą zawartość numeru

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, Bartoszek Wojciech, 2016-nr-08, Autorzy tekstów, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024