Bóg mieszka w zwyczajności
Szkoła modlitwy. Ukryte życie Jezusa, tak jak zresztą wszystko, co czynił, niesie oczywiste dla nas przesłanie: nasze zwyczajne życie w rodzinie, domu, pracy czy we wspólnocie może być życiem „nadzwyczajnym”, jeżeli zaczniemy w nim szukać Boga.
2016-09-02
Jeśli przeżywasz jedne z najciemniejszych chwil swojego życia, jeśli twoja codzienność jest nieustannym zmaganiem się z trudnościami, jeśli masz poczucie, że wszystko co cię spotyka jest tak bardzo zwyczajne i kruche – wiedz, że właśnie wtedy Bóg zamieszkuje najbliżej ciebie.
Bóg docenia codzienność
Nie bez znaczenia jest to, jak wykonujesz swoje codzienne obowiązki i zadania. Nie bez znaczenia jest to, ile wysiłku wkładasz we wszystkie zajęcia i prace. Nie bez znaczenia jest twoja wierność i solidność. Nie bez znaczenia jest twoje konsekwentne – choć czasem bardzo żmudne – dążenie do konkretnego dobra. Nie bez znaczenia jest to, że starasz się nawet wtedy, gdy nikt cię nie widzi, nie docenia i nie chwali. Nie bez znaczenia jest każda twoja rzetelnie i uczciwie wykonana praca. Nie bez znaczenia jest twoje codzienne zmaganie się, codzienne podejmowanie trudów życia.
Ze słów Jezusa jasno wynika, że nie wolno nam lekceważyć codzienności. Nie wolno lekceważyć swoich nawet najbardziej rutynowych obowiązków i na pozór mało znaczących dni. Dla Boga nie są one ani nieważne, ani banalne. Jezus mówi: „Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy, zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: postawi go nad całym swoim mieniem” (Łk 12, 43-44). To właśnie w codziennej wierności małym rzeczom zdobywamy owo „wieczne mienie”, które będzie nagrodą dla wiernych sług Boga. Nie będzie ani lepszego miejsca, ani lepszego czasu niż moja codzienność, by wysłużyć sobie Niebo. Mam być uczciwy, odpowiedzialny i rzetelny. Mam kochać i być wiernym tu i teraz.
O Bogu ukrytym
Jak należy przeżywać codzienną zwyczajność – tę bez splendoru i bez wysokiego „C” – pokazuje nam Jezus. Ewangelie niewiele mówią na temat życia Mesjasza, które wiódł On przed rozpoczęciem swej publicznej działalności. Właściwie poza opisem odnalezienia Jezusa w świątyni i stwierdzenia, że wzrastał w mądrości i łasce oraz że pozostawał posłuszny rodzicom – więcej nie wiemy. Ale możemy się domyślać, że było to życie zwyczajne, spokojne i normalne. W sferze zewnętrznej z pewnością nie różniło się od życia innych mieszkańców Nazaretu.
Bóg stał się prawdziwym człowiekiem – zechciał być tak blisko nas, że przez trzydzieści lat swego ukrytego i zwyczajnego życia dzielił z nami nasz codzienny trud. Bóg stał się dzieckiem, które bawiło się i płakało. Bóg stał się młodzieńcem, który uczył się i chodził do szkoły. Bóg stał się mężczyzną, który pracował, opiekował się rodzicami, miał przyjaciół i dzielił problemy swoich sąsiadów. To ukazuje niezwykłą bliskość Boga wobec człowieka.
Jezus w Nazarecie, wiodąc życie proste i zwyczajne, przygotowywał się do nadzwyczajnej misji – do głoszenia Królestwa Bożego i do zbawczego czynu, który dokonał się na Golgocie. Zanim jednak poszedł do świata, trzydzieści lat „milczał” w Nazarecie. Trzydzieści lat był wierny swojej codzienności i zadaniom. W tym czasie nie głosił nauk, nie ujawniał swej Boskości, nie czynił cudów. Tej zwyczajności życia nie należy jednak rozumieć jako bezbarwności czy bezwartościowości. Można powiedzieć, że w tych trzydziestu latach „milczenia” Jezusa zamanifestowało się coś bardzo ważnego z natury samego Boga. Dostrzeżemy to, schodząc w głąb zwyczajnego życia Jezusa. Kontemplując ukryte życie Jezusa, dotykamy nie tylko tajemnicy Wcielenia, ale też tajemnicy ukrycia Boga. On się objawia przez czyny i słowa, ale pozostaje też ukryty, jest bowiem nieskończoną Tajemnicą, do której ostatecznie zbliżyć się możemy tylko w ciszy i milczeniu, w intymnym kontakcie wykraczającym poza wszelkie słowa. Nie przez przypadek Jezus mówi, że jeżeli chcemy się modlić to mamy wejść do swej izdebki i modlić do „Ojca, który jest w ukryciu” i „który widzi w ukryciu” (Mt, 6, 6-7).
Jezus zapewne sam tego doświadczył, kiedy modlił się w swojej izbie w Nazarecie, przez nikogo nie widziany, przez nikogo nie podziwiany. Tam w intymności budował swoją więź z Ojcem. To jest także zaproszenie dla każdego z nas, abyśmy widząc zbawcze wydarzenia, w których Bóg się objawia i odsłania w swej chwale, potrafili jednocześnie schodzić w ich głąb, do tego co w nich ukryte.
Ukryte życie Jezusa, tak jak zresztą wszystko, co czynił, niesie oczywiste dla nas przesłanie: nasze zwyczajne życie w rodzinie, domu, pracy czy we wspólnocie może być życiem „nadzwyczajnym”, jeżeli zaczniemy w nim szukać Boga. Dużo mówił o tym bł. Karol de Foucauld. Twierdził, że potrzeba powrotu Kościoła i chrześcijan do duchowości Nazaretu. Chodzi o oczyszczenie się ze splendoru i ziemskiej chwały oraz o zrozumienie, że skoro Bóg zechciał żyć w świecie w prostocie i zwyczajności, to powinniśmy Go w tym naśladować.
Głębia i zwyczajność życia duchowego
Oczywiście nie można zaprzeczyć, że pośród wielu zwyczajnych dni i wydarzeń pragniemy czasem doświadczyć także owej aury nadzwyczajności, czegoś niecodziennego, czegoś jakby „od święta”. Poczucie nadzwyczajności jest ważne i nieraz bardzo potrzebne w życiu, także w życiu duchowym. Jednak w świecie, w którym wszystko kręci się wokół uczuć, w którym nawet miłość sprowadzana jest do samego tylko uczucia i kiedy uczucia determinują decyzje, należy bardzo uważać, aby doświadczenia Boga nie pomylić właśnie z przyjemnym uczuciem. Komu z nas nie zdarzyło się wypowiedzieć zdań podobnych do tych: „nie czuję specjalnej potrzeby spowiedzi”, „dobrze się czuję na Mszy, którą odprawia ten młody wikary”, „nic nie czułam podczas tej modlitwy”. Traktować relację z Bogiem jak kiełbasę, której aromat czujemy lub nie, to degradować swoje życie duchowe do poziomu samych tylko uczuć. A co, jeśli doświadczę sytuacji, w której Bóg nie wyda mi się „fajny”? Co się stanie, gdy zabraknie nagle odświętności, cudów i znaków? Ile zdołam ocalić w sobie z zapału ucznia Chrystusa, gdy dotknie mnie ból i krzyż? Przypomina mi się tutaj św. Ojciec Pio, który był do końca życia zawstydzony z powodu stygmatów. Modlił się nawet, aby Bóg mu je zabrał w postaci widzialnej, zostawiając ból, jeśli to konieczne. On rozumiał doskonale, że w relacji z Bogiem i w życiu duchowym nie chodzi o splendor.
Zwyczajność uświęcona
Tak, Bóg pozwalał sobie czasem na „fajerwerki”. Czytamy o tym wielokrotnie na kartach Pisma Świętego. Owszem, Jezus karmił wielotysięczne tłumy i wskrzeszał umarłych. Dokonywał wielkich cudów, które budziły zachwyt. Gdy jednak nadszedł dzień ustanowienia Eucharystii, zabrał ze Sobą tylko apostołów. Na Golgocie, w tej samej ofierze, choć patrzyły tłumy, zewnętrznie nie wydarzyło się nic wielkiego. Tak bardzo haniebna i zwyczajna śmierć, że można ją było zlekceważyć. Śmierć zwyczajna jak zwyczajna Msza w parafialnym kościele, wcześnie rano, gdy modli się zaledwie kilka osób. Nie ma spektakularnych uzdrowień i podniosłej atmosfery. Jest „tylko” Bóg. W życiu wiary przychodzi taki moment, kiedy Bóg jakby się oddala, kiedy nie daje nic poza oschłością i pustką. Znikają wówczas uczucia, znika nadzwyczajność. Zostaje tylko nagi Bóg, jak wtedy na krzyżu – z pustymi rękoma, wręcz odpychający. Kto zostanie pod krzyżem z takim Bogiem? Tymczasem – jak pisała niemiecka pisarka katolicka Gertruda von le Fort – „są kwiaty, które kwitną tylko na pustyni, gwiazdy, które widać tylko na obrzeżu miasta, są doświadczenia Bożej miłości, którymi jesteśmy obdarowani tylko w wielkim opuszczeniu, na krawędzi zwątpienia”.
Na koniec wróćmy jeszcze do momentu ustanowienia Eucharystii. Zauważmy, że do dokonania największego cudu, największej Tajemnicy wiary, Jezus wybrał to, co na stole było najzwyczajniejsze, codzienne, nie wyróżniające się – chleb i wino. Postanowił, że właśnie tego potrzebuje, by zapoczątkować największy skarb Kościoła. By oddać się cały, wybrał przaśny chleb.
Każdego z nas Jezus również wybiera, chociaż w oczach naszych i innych ludzi nie wyróżniamy się niczym szczególnym. Taki Kowalski albo Nowak. Trochę dodatkowych kilogramów tu, trochę siwizny tam. Kredyt złotówkowy albo we frankach, praca, studia lub brak perspektyw. A mimo to Bóg bierze każdego z nas. Akceptuje i przyjmuje z całą naszą normalnością i zwykłością. Bierze i błogosławi, jak ten przaśny chleb. Bóg nie jest nami zawiedziony. Każdego dnia błogosławi nam i chce nam dać jak najwięcej. Chce być z nami i w nas. W naszej zwyczajności, w tym, co codzienne i proste.
Zobacz całą zawartość numeru ►