Serce do mnie przemówiło

O swojej pracy oraz o pragnieniu bycia dobrym lekarzem i człowiekiem opowiada dr n.med. Beata Hapeta – lekarz rezydent w II Oddziale Kardiologii Górnośląskiego Ośrodka Kardiologii w Katowicach.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2016-09-02

REDAKCJA: – Jest Pani młodym lekarzem, kroczącym zawodową ścieżką od niedawna. Mimo to już udało się Pani wiele osiągnąć…

BEATA HAPETA: – Studia medyczne skończyłam w 2010 roku, potem odbyłam roczny staż podyplomowy przewidziany programem studiów. Od stycznia 2012 roku jestem lekarzem rezydentem, w trakcie specjalizacji z chorób wewnętrznych. Obroniłam pracę doktorską w dziedzinie biochemii i obecnie pracuję w II Oddziale Kardiologii Górnośląskiego Ośrodka Kardiologii w Katowicach. Po rezydenturze, której czas powoli się kończy, chciałabym dalej się rozwijać. W związku z tym myślę już o drugiej specjalizacji – o kardiologii.

– Dlaczego akurat kardiologia? To raczej męska specjalizacja.

– Właściwie tak, ale w kardiologii oprócz działu inwazyjnego, który rzeczywiście obfituje w męską obsadę, istnieje także dział zajmujący się leczeniem zachowawczym, nieinwazyjnym. I ja widziałabym się w przyszłości właśnie w tej działce. Kardiologia inwazyjna to przede wszystkim zabiegi pod promieniowaniem rentgenowskim, m.in. koronarografie i angioplastyki. Często ma się tutaj do czynienia z ostrymi stanami, co jest bardzo obciążające i stresujące. Leczenie zachowawcze natomiast to różnego rodzaju badania nieinwazyjne (np. elektrokardiografia czy echokardiografia) i porady ambulatoryjne. Ma pani rację, że kardiologię inwazyjną wybierają głównie mężczyźni. Są silniejsi i bardziej odporni. Kobiety częściej jednak decydują się na tę nieinwazyjną gałąź kardiologii. Na szczęście w niej również można się rozwijać, służyć chorym i wykazywać się umiejętnościami. A dlaczego w ogóle kardiologia? Pomysł ten zaczął się krystalizować na studiach, kiedy podczas zajęć klinicznych poznawałam specyfikę pracy na poszczególnych oddziałach. Najpierw zdecydowałam się na specjalizację z chorób wewnętrznych, bo ona daje szerokie możliwości wyboru dalszych dróg zawodowego rozwoju. Myśląc o kardiologii w dalszej perspektywie, starałam się o moje obecne miejsce pracy i rezydentury.

Górnośląski Ośrodek Kardiologii to bardzo dobra i ceniona placówka. Coraz bardziej przekonuję się, że to był dobry wybór – praca na kardiologii bardzo mi się podoba i ciekawi mnie. Kardiologię wybrałam, bo w jakiś przedziwny sposób serce do mnie „przemówiło”. Serce to wyjątkowo wdzięczny temat.

– Jako lekarz rezydent zdobywa Pani doświadczenie i podejmuje samodzielne decyzje dotyczące leczenia chorych. Z pewnością wiąże się to z dużą odpowiedzialnością i stresem.

– Tak. Specjalizacja to czas, kiedy wykonuje się normalną pracę lekarza i bierze się odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Jest to o tyle stresujące, że początkowo doświadczenie jest praktycznie żadne, a często trzeba mierzyć się z naprawdę trudnymi przypadkami i szybko reagować. Oczywiście podczas specjalizacji można liczyć na pomoc starszych i bardziej doświadczonych kolegów, ale są również dyżury, kiedy na oddziale jest się samemu i można polegać wyłącznie na swoich umiejętnościach. Trzeba samodzielnie chorych diagnozować, prowadzić ich leczenie, zlecać badania i rozpisywać leki. Jest to dość trudny czas. Nie ma jednak innego sposobu, by zdobywać coraz większe doświadczenie zawodowe. By było to możliwe, trzeba odważnie stawiać czoła kolejnym wyzwaniom, nie tracąc czujności i opanowania. Ponadto podczas specjalizacji lekarz rezydent odbywa także staże zewnętrzne. Jest wysyłany na inne oddziały poza szpitalem macierzystym, które są powiązane z dziedziną jego specjalizacji. Wówczas też ma doskonałą okazję uczenia się od doświadczonych kolegów i zdobywania pewności siebie. Stres stale towarzyszy pracy lekarza, ale zauważyłam, że gdy spotyka się jakieś schorzenie kolejny już raz, wówczas łatwiej podjąć decyzję i zachować zimną krew. Najtrudniejsze są chyba momenty, kiedy wydarza się coś nieoczekiwanego, coś, czego nikt się nie spodziewa. Wtedy liczy się każda sekunda. Wtedy nie ma czasu na wahanie – po prostu trzeba działać.

– Pamięta Pani takie nieoczekiwane wydarzenie albo szczególnie trudny przypadek?

– Różne rzeczy się zdarzają. Większość pacjentów, których pamiętam, to byli pacjenci dyżurowi, z którymi nagle zaczynało się dziać coś nieoczekiwanego i trzeba było szybko reagować. Tacy pacjenci zawsze zapadają w pamięć, zwłaszcza jeśli udało im się pomóc. Szczególnie pamiętam około 50-letnią pacjentkę, która trafiła do szpitala z objawami ogólnego zmęczenia i osłabienia. Przy pogłębionej diagnostyce okazało się, że nastąpiła wznowa choroby nowotworowej, a guz przerzutowy umiejscowił się w trudnej lokalizacji – w okolicy mięśnia sercowego. Długo nie wiadomo było, czy będzie można ją operować, bo zabieg wiązał się z dużym ryzykiem. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, a ja zaprzyjaźniłam się z pacjentką w trakcie jej leczenia. Odwiedzałam ją, gdy leżała na oddziale kardiochirurgii, a teraz ona odwiedza mnie – zupełnie spontanicznie, z sympatii.

– Mówi Pani o guzie przerzutowym zlokalizowanym w okolicy mięśnia sercowego. Nigdy jednak nie słyszałam, aby ktoś cierpiał na nowotwór serca. Czy to nie ciekawe, że ten wyjątkowy organ w ludzkim ciele jest w pewnym sensie oszczędzany przez tę chorobę?

– Owszem, to ciekawe. Istnieją guzy np. tzw. śluzaki, które lokalizują się w przedsionkach serca, ale nie są one nowotworami złośliwymi. Wycina się je i zwykle obywa się bez komplikacji. Mogą występować również nowotwory tkanki otaczającej, które rozszerzają się na mięsień sercowy, ale faktycznie nie zetknęłam się dotąd w swojej pracy z pierwotnym nowotworem mięśnia sercowego.

– Z jakimi schorzeniami pacjenci najczęściej się do Pani zgłaszają?

– Mogłabym wskazać tutaj na cztery główne schorzenia: nadciśnienie tętnicze, chorobę wieńcową, wady zastawkowe i wszelkiego rodzaju arytmie. Dotyczą one głównie osób starszych, około 70-tego roku życia, choć nadciśnienie i arytmie zdarzają się także u młodych pacjentów, już w okolicach 40-tki. Niektóre schorzenia związane są z wiekiem, a niektóre uwarunkowane są genetycznie. Poza tym bardzo wiele osób jest narażonych na dolegliwości kardiologiczne z uwagi na tryb życia i niekorzystne warunki zewnętrzne. Zła dieta, wszelkiego rodzaju używki i wszechobecny stres są zabójcze. Ciągle gdzieś pędzimy, nie mamy czasu, by spokojnie usiąść i zjeść posiłek albo odpocząć. To niestety ma fatalny wpływ na nasze serce i cały układ krążenia. Proszę mi wierzyć, że wielu schorzeniom można by zapobiec, gdyby tylko trochę zmienić zawczasu styl życia, nawyki żywieniowe i złe przyzwyczajenia. Co do stresu, to oczywiście nie da się go całkowicie wyeliminować z życia, ale można próbować łagodzić jego skutki i przez to siebie chronić.

– Dochodzimy tutaj do tematu profilaktyki.

– Jeśli chodzi o starszych pacjentów to na profilaktykę jest już trochę późno, bo o to trzeba zadbać w młodszym wieku, gdy jesteśmy w tzw. okresie produkcyjnym. Wtedy jest jeszcze szansa, że zmiana trybu życia pozwoli uniknąć choroby. Ale na zdrową dietę i aktywność fizyczną nigdy nie jest za późno. Bardzo do tego zachęcam, by każda starsza osoba w miarę swoich możliwości była aktywna fizycznie i zdrowo się odżywiała. W przypadku osób starszych, które często zażywają leki całymi garściami, zbilansowana dieta jest bardzo ważna. Wartościowe posiłki wzmacniają naszą odporność i pozwalają kontrolować przyrost tkanki tłuszczowej. To z kolei jest istotną kwestią w innych schorzeniach np. w cukrzycy. Zdaję sobie sprawę, że prowadzenie zdrowego stylu życia może czasem stanowić duże wyzwanie dla osób starszych, ale myślę, że warto zmienić choćby jedno małe przyzwyczajenie, jakiś zły nawyk. W profilaktyce należy także docenić sferę psychiczną i relacyjną pacjenta, a niestety rzadko się o tym pamięta. Z doświadczenia wiem, że pacjent, który ma dobry kontakt z najbliższymi i nie czuje się osamotniony w chorobie, znacznie lepiej reaguje na leczenie. Nieraz słyszę od chorych, że będą walczyć, będą się leczyć i stosować do wskazań lekarza bo mają dla kogo żyć. Osoby starsze nie mają już zmartwień związanych z pracą, ale za to bardzo mogą martwić ich złe relacje w rodzinie i brak zainteresowania ich stanem ze strony tych, których kochają. Na co dzień obserwuję, że im ktoś bardziej osamotniony, tym oporniej reaguje na leczenie. Zdarza się przecież, że choroba somatyczna ma swoje źródło w psychice albo zranionych uczuciach.

– I tutaj – myślę – otwiera się wielkie pole działania dla lekarza, który może okazać się nie tylko specjalistą od leczenia ciała, ale także fachowcem w dziedzinie serdecznych kontaktów międzyludzkich.

– Na pewno tak. Jeśli lekarz potrafi nawiązać z chorym jakąś nić porozumienia, to łatwiej takiego pacjenta leczyć, bo ma on większe zaufanie do lekarza i chętniej poddaje się terapii. Myślę, że dużo zależy od tego, ile czasu poświęci się pacjentowi. Nieraz zdarza się, że tzw. trudny pacjent po dłuższej i serdecznej rozmowie z lekarzem łagodnieje i wyjaśnia sedno swoich dolegliwości. Otwiera się, a jego początkowa wrogość mija. Czasem okazuje się, że wrogie i nieufne zachowanie osoby chorej ma zupełnie pozamedyczne przyczyny. Niejednokrotnie pacjent po prostu potrzebuje być wysłuchanym, dowartościowanym i godnie potraktowanym. Wiele zależy tutaj od charakteru i osobistych predyspozycji lekarza. Sama nieraz miałam takie doświadczenia, zwłaszcza gdy zaczęłam pracować w poradni. Trzeba pamiętać, że na oddziale w szpitalu diagnostyka jest bardzo intensywna i zdarza się, że nie można poświęcić na rozmowę z pacjentem tyle czasu, ile by potrzebował. Ale moja praktyka w poradni pokazuje, że ten osobisty kontakt z osobą chorą jest niezwykle ważny i czasem nawet bardziej skuteczny niż zaordynowanie jakiegoś leku. Nieraz wystarczy pacjentowi coś spokojnie wyjaśnić, rozwiać jego wątpliwości, pocieszyć i dodać otuchy. Chorzy dobrze reagują też na dotyk np. chwycenie za rękę i kontakt wzrokowy. Czują się wtedy bezpiecznie. Ludzka życzliwość naprawdę potrafi zdziałać cuda. My lekarze w tym względzie mamy jeszcze wiele do zrobienia, ale nie zawsze pośpiech w kontakcie z pacjentem wynika z naszej złej woli czy lenistwa. To czasem wina samego systemu lub innych, niezależnych od nas czynników.

– Studia medyczne chyba też nie przygotowują do tego zbyt dobrze…

– To się niestety zgadza. Owszem, na medycynie są zajęcia z psychologii, ale jest ich niewiele, a poza tym teoria jest jednak czymś zupełnie innym niż praktyka. Na studiach medycznych nie ma na przykład mowy o tym, jak należy przekazywać chorym lub ich rodzinom niepomyślne wiadomości. Może trudno w to uwierzyć, ale przyszłych lekarzy nikt tego nie uczy. I kiedy potem trzeba wykonać do kogoś telefon z informacją o śmierci bliskiej osoby, to często stajemy przed ścianą i trudno nam sobie poradzić. Lekarz to przecież też tylko człowiek, nie musi sam z siebie wiedzieć i umieć wszystkiego.

– Z Pani słów wyłania się obraz, który pokazuje, że zawód lekarza raczej nie jest sielanką. A jednak wybrała Pani tę profesję. Dlaczego?

– To dobre pytanie. W mojej rodzinie nie ma tradycji lekarskich. Owszem ciocia i kuzyn są lekarzami, ale nie ciążyła na mnie żadna presja, że ja w związku z tym też powinnam wybrać ten zawód. Cieszę się z tego, bo pójście na medycynę było tylko moim wyborem, przemyślanym i świadomym. Chyba nieśmiało mogę powiedzieć, że to życiowe powołanie. Faktycznie zawód lekarza nie jest łatwy. Po drodze pojawia się wiele wątpliwości, momentami bywa naprawdę ciężko. Dla mnie jedną z najtrudniejszych sytuacji jest ta, kiedy nie mogę pomóc pacjentowi tak, jakbym chciała. Pojawiają się wówczas pytania, czy aby na pewno się do tego nadaję. Na szczęście to są krótkie chwile zwątpienia i szybko mijają. Dlaczego wybrałam medycynę? No cóż, z nauką nigdy nie miałam żadnych problemów, więc postanowiłam spróbować swoich sił. Na późniejszym etapie pojawiła się także głębsza motywacja pracy w tym zawodzie – pragnienie służenia innym i niesienia im ulgi w cierpieniu. Poza tym wykonywanie zawodu lekarza daje mi możliwość poszukiwania rozwiązania wielu zagadek, jakbym była detektywem. Lubię diagnozować, dopasowywać objawy do schorzenia, szukać najlepszego rozwiązania. To fascynujące zajęcie, dające mnóstwo satysfakcji – zwłaszcza, gdy uda się pomóc osobie chorej lub całkowicie ją wyleczyć. Dla mnie, oprócz osobistej satysfakcji, najlepszą nagrodą za trud pracy jest dobre samopoczucie pacjenta. To coś, co rekompensuje każdy, nawet największy wysiłek.

– Co jest dla Pani w tej pracy najważniejsze? Jakim chce Pani być lekarzem?

– Na pewno jest ważne dla mnie to, żeby pacjenci mieli do mnie zaufanie. Chcę, by czuli się przy mnie bezpiecznie, wiedząc, że mają obok siebie dobrego fachowca. Ale nie chcę być tylko profesjonalnym specjalistą, ale przede wszystkim wykonując swój zawód, pragnę być dobrym człowiekiem. Chcę dbać nie tylko o dalsze zdobywanie wiedzy, ale będę pracować także nad tym, by mieć z osobami chorymi dobry i życzliwy kontakt, by wchodzić z nimi w serdeczne relacje. Myślę, że tylko w ten sposób – łącząc fachowość i dobroć – można w zawodzie lekarza poczuć się spełnionym.

– Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę w takim razie, by była Pani coraz lepszym fachowcem i człowiekiem.

 


Zobacz całą zawartość numeru ►

 

Z cyklu:, Numer archiwalny, W cztery oczy, Miesięcznik, 2016-nr-09, Cogiel Renata Katarzyna, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024