Bezinteresowne dobro
Czy warto czynić dobro, które nie będzie pokarmem dla naszej ludzkiej pychy i własnego dobrego samopoczucia? Tak. I mamy naprawdę wiele okazji do świadczenia miłości, która znajdzie uznanie jedynie w Bożych oczach.
2016-10-31
II Rok czytań
Łk 14,12-14
Wszyscy znamy uczucia jakie towarzysza świadomości, że zrobiło się coś dobrego! A to dla ofiar trzęsienia ziemi gdzieś na końcu świata, a to zbiórka na odbudowę jakichś zabytków, a to jakieś dziecko z sierocińca przygarnięte na czas wigilijnej wieczerzy, a to odzież podarowana wielodzietnej rodzinie, czy wreszcie przysłowiowa staruszka przeprowadzona na drugą stronę ulicy… Jak wówczas miło, kiedy ktoś to zauważy, doceni, podziękuje! Gdy ktoś stwierdzi, że jesteśmy dobrzy. Ale czasem nikt nawet nie wie o naszych dobrych uczynkach, a bywa i gorzej: nie podziękują nam, zlekceważą, okażą niewdzięczność lub przyjmą nasz dar jako coś, co im się słusznie należy... I wówczas czujemy, że to niesprawiedliwe, obiecujemy sobie, że to już ostatni raz, kiedy daliśmy się nabrać, że nie warto było się trudzić, że nie warto być dobrym, bo i tak nikt tego nie doceni, bo ktoś to znów wykorzysta i wyjdziei się na frajera…
Dzisiejsza Ewangelia opowiada o pewnym faryzeuszu i uczcie, którą wyprawił. Zaprosił na nią swoich znajomych i przyjaciół - ludzi takich jak on sam. Ale zaprosił również Jezusa. Nie wiadomo, jakimi pobudkami się kierował. Być może, jak wielu innych faryzeuszów chciał Go przyłapać na łamaniu Prawa, a może po prostu uznał, że wypada zaprosić niezwykłego Człowieka, o którym wszyscy wokół opowiadają tyle niezwykłych historii. Oczywiście nie jest też wykluczone, ze zaliczał się do tej grupy faryzeuszów, którzy przychylnym okiem patrzyli na Nauczyciela, a nawet sympatyzowali z Jego nauką? Jak by nie było, on i jego goście mieli okazję usłyszeć jedną z tych dziwnych nauk, o których już zapewne coś nie coś wcześniej słyszeli. Jezus powiedział: „Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym się tobie odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych”.
Te same słowa Jezus kieruje również do nas. Czynić dobro, nie oczekując w zamian oklasków, ani zapłaty, ani niczego, co by tę zapłatę mogło zrekompensować, nawet zwykłej wdzięczności, nawet uznania czy choćby tylko zauważenia! Czy to w ogóle jest możliwe? Czy mozna czynić dobro, które nie będzie pokarmem dla naszej ludzkiej pychy i własnego dobrego samopoczucia?
A przecież tak wiele mamy okazji do świadczenia miłości, która znajdzie uznanie jedynie w Bożych oczach: zrobić coś dla kogoś, kto nigdy nie pozna swego dobroczyńcy, zdobyć się dla kogoś na wysiłek, pomimo zniechęcenia, złego samopoczucia czy własnego zmęczenia, a czasem powstrzymać się od jakiejś – może i słusznej - uwagi, aby kogoś nie zranić… Jakże wielkie jest pole dla kreatywnej i bezinteresownej dobroci! Musimy jednak pamiętać, że nasze dobre uczynki znajdą uznanie przed Bogiem i otworzą nam Niebo najbardziej wtedy, gdy nikt na ich temat nie powie ani jednego dobrego słowa, a jeszcze bardziej, gdy spotka nas za nie zwykła, czarna niewdzięczność