Co chcesz, abym ci uczynił?
Czy wraz z niewidomym spod Jerycha, potrafimy zawołać z wiarą: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”?
2016-11-14
II Rok czytań
Łk 18,35-43
Fragment czytanej dziś Ewangelii św. Łukasza ciągle, i to z niesłabnąca siłą, porusza moje, i - jak sądzę – nie tylko moje serce. Może dlatego, że opowiada historię człowieka, pozbawionego jednego z najwspanialszych Bożych darów: możliwości oglądania własnymi oczyma cudów tego świata. Niezależnie od tego, czy kiedyś miał taką możliwość, czy też nie widział od urodzenia, potrafimy zrozumieć, jak trudna i bolesna musi być jego sytuacja. Może brak wzroku sprawił, że zamknęły się przed nim wszelkie możliwe drzwi; nie założył własnej rodziny, nie mógł podjąć wymarzonej pracy, może stał się społecznym wyrzutkiem – samotnym, zgorzkniałym i pozbawionym wszelkiej nadziei? W czasach Jezusa utrata wzroku niosła ze sobą jeszcze bardziej bolesne konsekwencje niż ma to miejsce dziś. Oznaczała bowiem utratę własnego życia. Aby jakoś przeżyć kolejny dzień ślepcowi pozostała tylko upokarzająca prośba o jałmużnę. Czy można się zatem dziwić niewidomemu stojącemu u bram Jerycha i jego natarczywości, gdy na wieść o przechodzącym Jezusie wołał ile sił w płucach, nie zważając na nieprzyjazne napomnienia ludzi przepychających się przed nim: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”? Ile trzeba było szaleńczej wiary, aby ufać, że w tym zgiełku Jezus w ogóle go usłyszy, a jeśli nawet usłyszy, że zechce podejść do kogoś takiego jak on – kogoś bez znaczenia, kogoś, kto zwątpił nawet we własną wartość?!
I dziś nie brakuje „ślepców”. Ale pod tym niezbyt eleganckim określeniem nie mam bynajmniej na myśli ludzi, którzy cierpią z powodu takiej czy innej choroby oczu. Bo jakże wielu spośród nas cierpi na stokroć bardziej niebezpieczną ślepotę duszy. Nie tylko nie dostrzegamy własnych grzechów i przewinień, gubiąc się w labiryncie doczesnych wartości i pseudowartości. Nie potrafimy nawet dostrzec światła w tunelu naszych zwątpień, choć płynie ono z miłosiernego serca samego Boga. Nie dostrzegamy drogi wyjścia z labiryntu zła i nieprawości, choć krzyż Jezusa powinien być dla nas najbardziej czytelnym drogowskazem. Czy chociaż, wraz z niewidomym spod Jerycha, będziemy potrafili zawołać z wiarą: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”. Jeśli tak, możemy być pewni, że Jezus na pewno usłyszy nasz głos i zada nam to samo, co tamtemu nieszczęśnikowi, pytanie: „Co chcesz, żebym ci uczynił”. Odpowiedź, jakiej udzielimy może być pierwszym krokiem, jaki uczynimy ku własnemu ocaleniu. Obyśmy na końcu tej drogi usłyszeli: „Przejrzyj, twoja wiara Cię uzdrowiła”.