Trwać i nie ustawać

Swoje cierpienia fizyczne i duchowe, a także akty pokutne, post i modlitwy Katarzyna często ofiarowała w intencjach nawrócenia grzeszników lub za dusze czyśćcowe.

zdjęcie: WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

2017-02-09

Aż trudno uwierzyć, że cytat, którym pragnę rozpocząć ten tekst pochodzi z XVI wieku: „Teraz zaś, mój synu, żyjemy w dniach, w których powinniśmy biec i trwać bardziej niż dotąd przywykliśmy. Rozważając bowiem głębię tajemnicy odkupienia, o ileż bardziej powinniśmy trwać i nie ustawać! Widzimy przede wszystkim miłosierdzie, które zwyciężyło sprawiedliwość, a pośrednicząc u Ojca Przedwiecznego, skłoniło Go, aby posłał swojego Jednorodzonego Syna i by On przyjął ludzkie ciało dla zbawienia naszych niewdzięcznych dusz. To miłosierdzie sprowadziło Boga z wysokości na ziemię, zamknęło w łonie Dziewicy Tego, którego niebo ogarnąć nie może. On z wszechmocnego Boga stał się niemowlęciem razem ze wszystkimi ułomnościami innych dzieci, z nieśmiertelnego i niepodlegającego cierpieniom stał się śmiertelnym i cierpiącym, z boskiego stał się ludzkim, z najmądrzejszego – jakby nierozumnym w oczach ludzkich, z Pana, któremu służą aniołowie – sługą ludzi”.

Naśladując Pana

To słowa kolejnej świętej patronki osób chorych i cierpiących, która niestrudzenie wzywała współczesnych sobie do niezwykłego „współzawodnictwa”, każąc im „biec i trwać” i „nie ustawać” z miłości i wdzięczności do miłosiernego Boga. To współzawodnictwo miałoby polegać na codziennym naśladowaniu Chrystusa na drodze wytrwałego podejmowania krzyża. Słowa te skierowała do jednego ze swoich duchowych synów św. Katarzyna Ricci. Nie poprzestawała jednak na słowach. Zrządzeniem Bożym otrzymała bowiem niezwykły, nadprzyrodzony dar współuczestnictwa w przeżywaniu Męki Chrystusa i na drodze swojego życia doświadczała przeróżnych cierpień zarówno cielesnych jak i duchowych.

Kim była ta żyjąca w klasztornych murach zakonnica, która, przyjaźniła się z licznymi świętymi swojej epoki i stała się duchową przewodniczką dla wielu możnych tego świata?

Początki u dominikanek

Przyszła na świat 23 kwietnia 1522 roku w arystokratycznej rodzinie florenckiej, jako córka Piotra Franciszka Ricci, naczelnika republiki florenckiej i Katarzyny Panzaro dei Firidolfi. Naprawdę nazywała się Alessandra Lucrezia Romola del Ricci. Takie imiona otrzymała na chrzcie świętym. Bliscy nazywali ją zdrobniale Alessandriną. Kiedy dziewczynka miała zaledwie 6 lat straciła matkę. Na szczęście druga żona ojca przez kolejne lata potrafiła z powodzeniem obdarzyć ją prawdziwie matczyną i pełną ciepła miłością i troską. Być może również za sprawa tej pobożnej kobiety mała Alessandrina ze szczególnym, nietypowym dla dziecka nabożeństwem, rozważała Mękę Pana Jezusa. Zapewne rozwojowi tej pobożności w nie mniejszym stopniu sprzyjał także pobyt dziewczynki w klasztorze benedyktyńskim w Monticelli, gdzie pobierała naukę pod okiem swojej ciotki, Matki Ludwiki, pełniącej wówczas w klasztorze funkcję przełożonej. Ulubionym miejscem stała się tam dla dziewczynki kaplica sióstr, gdzie znajdował się obraz przedstawiający modlącego się w Ogrójcu Jezusa. To tam po raz pierwszy usłyszała w swej duszy głos powołania do życia zakonnego.

Wróciwszy do domu ojca w San Pado często modliła się, prosząc Boga, by wskazał jej drogę, jaką dla niej wybrał; drogę, jaką powinna kroczyć przez resztę swojego życia. Odpowiedź otrzymała podczas pobytu w rodzinnej posiadłości dwóch zakonnic z klasztoru dominikanek. Zachwycona świadectwem ich życia wiernie podporządkowanego zakonnej regule, postanowiła, że i jej życie będzie podobnie wyglądało. Niestety, jej decyzja nie znalazła zrozumienia u ojca. Nie udało się go przekonać nawet wujowi Alessandriny, który u sióstr dominikanek pełnił funkcję kapelana. Dopiero przełożona dominikanek uprosiła pana Ricci, by pozwolił Alessandrinie spędzić w ich klasztornym domu 10 dni. Te dni okazały się brzemienne w skutki. Po upływie tego czasu dziewczyna nie wyobrażała już sobie życia poza klasztorem i ojcu tylko podstępem udało się ściągnąć córkę z powrotem do domu. Nadal jednak nie wyrażał zgody na jej wstąpienie do zakonu. Dopiero ciężka choroba Alessandriny i cudowne odzyskanie zdrowia zmieniły nastawienie ojca i macochy.

Czas zakonnej formacji

Wstępując do dominikańskiego klasztoru św. Wincentego w toskańskiej miejscowości Prato Alessandrina miała zaledwie 12 lat. Rok później, 18 maja 1535 roku, otrzymała habit, a na cześć swej ulubionej Świętej ze Sieny przyjęła imię Katarzyna. Po upływie kolejnego roku młodziutka zakonnica złożyła śluby wieczyste i jak mówią jej biografowie „szybko wzrastała w cnotach”. Co kryje się za tym dość lakonicznym i często powtarzanym przez hagiografów stwierdzeniem? Już w wieku 25 lat Katarzyna została przełożoną klasztoru i pozostała nią do samej śmierci. Jak się okazało, poza swą głęboką pobożnością, duchem umartwienia i mistycznymi relacjami z Chrystusem, była również bardzo sprawną administratorką i organizatorką życia klasztornego. Jednak jej początki, jak i późniejsze życie w zakonnej wspólnocie nie należały do łatwych. Przez pierwsze 5 lat siostry traktowały ją z podejrzliwą niechęcią, a nawet wyraźnie z niej szydziły. Już podczas odbywania nowicjatu u Katarzyny pojawiły się pewne oznaki szczególnego wybrania jej przez Boga. Eekstazy czy dar modlitwy kontemplacyjnej często uniemożliwiały Katarzynie wykonywanie codziennych obowiązków nowicjuszki, a że z powodu swej pokory nikomu nie mówiła o tym, co przeżywa, siostry posądzały ją o brak wiary i posłuszeństwa. Doszło nawet do tego, że całkowicie ignorując Katarzynę, rozważały niedopuszczenie jej do złożenia pierwszej profesji zakonnej. Ostatecznie nie doszło do podjęcia tej decyzji. Jednak po profesji niepokojące już wcześniej zachowanie Katarzyny jeszcze się nasiliło, a z czasem siostry przestały w ogóle zwracać uwagę choćby tylko na to, czy pojawiała się na modlitwie i wspólnym posiłku, czy też nie. W tym czasie młodziutka zakonnica, wyłączona niejako poza nawias wspólnoty, czuła się bardzo samotna i opuszczona.

W drodze na Kalwarię

Taka sytuacja trwała do 1538 roku, kiedy to Katarzyna ciężko zachorowała równocześnie na 4 różne, bardzo niebezpieczne dla jej życia choroby. Towarzyszył im bardzo silny ból, zaś podawane leki dokonywały w jej organizmie więcej szkód niż pożytku. Jej cierpienia spowodowane tymi chorobami trwały 2 lata. Paradoksalnie, te trudne przeżycia spowodowały wzajemne zbliżenie między Katarzyną a pozostałymi siostrami, które gorliwie modliły się o zdrowie dla niej. Katarzyna przez cały okres swej choroby ani razu nie poskarżyła się na swoje dolegliwości, znosząc je z cierpliwością i pokorą. Zdecydowała się także opowiedzieć o swoich nadprzyrodzonych przeżyciach spowiednikowi i dzięki posłuszeństwu wobec jego rad, udało jej się wiele razy skutecznie walczyć z szatanem. W 1540 roku Pan Bóg uzdrowił ją z dolegliwości, które na tak długo uczyniły jej życie pasmem cierpień. Wkrótce jednak przyszły kolejne cierpienia. Jeszcze tego samego roku bardzo ciężko przechodziła ospę, potem dołączył silny ból zębów i ciężkie zatrucie organizmu połączone z silnym bólem i drgawkami. Także szatan nie zaprzestał swoich ataków, które miały powstrzymać młodą zakonnicę na jej drodze do świętości.

Z perspektywy czasu stało się jasne, że te wszystkie trudne doświadczenia miały przygotować Katarzynę na przyjęcie z Bożych rąk tak niezwykłego, ale i bardzo wymagającego daru, jakim było realne uczestnictwo w Męce Pańskiej. Po raz pierwszy doszło do tego 6 czerwca 1541 roku. Wtedy to Katarzyna zrozumiała, że jej serce – na wzór serca Maryi – będzie współcierpiało z Chrystusem. W lutym 1542 roku, w pierwszy czwartek o godzinie 12.00, rozpoczęła się pierwsza ekstaza Katarzyny, w czasie której przeszła z Chrystusem całą drogę krzyżową – od Ostatniej Wieczerzy, przez modlitwę w Ogrodzie Oliwnym, sąd aż po śmierć i zdjęcie z krzyża. Koniec tej ekstazy miał miejsce w piątek o 16.00. Przez kolejne 12 lat takie ekstazy powtarzały się każdego tygodnia. Po każdej wizji ciało Katarzyny było posiniaczone i poranione, na jej głowie widniały ślady po cierniach zaś na ramieniu widoczny był odcisk krzyża. Prowincjał i generał zakonu dominikanów, po wnikliwym badaniu przypadku Katarzyny stwierdzili, że mają do czynienia z działaniem Bożej łaski. Słuszność ich stwierdzenia potwierdził nie tylko papież Paweł III, który na podstawie wniosków odpowiedniej komisji kardynalskiej uznał nadprzyrodzony charakter zjawisk, ale także zawsze pełna pokory i posłuszeństwa postawa samej Katarzyny w codziennym życiu. O jej pokorze świadczy choćby pewne wydarzenie, które miało miejsce u bram klasztoru. Pojawiła się tam kiedyś chora kobieta i poprosiła o „rozmowę ze świętą mniszką”. Tak się złożyło, że drzwi otworzyła Katarzyna, która odpowiedziała jej: „Tu nie ma świętych. Święci są w niebie!” Nawiasem mówiąc, gdy kobieta uświadomiła sobie, że rozmawia właśnie z Katarzyną, poprosiła ją o pomoc i uzyskała ją: została uleczona ze swej choroby.

Służba we wspólnocie

Doświadczenia Katarzyny skończyły się, kiedy została wybrana przełożoną wspólnoty. Wspólnie z innymi siostrami przez kilka miesięcy prosiła, aby Bóg odsunął od niej widzialne znamiona swej łaski, które dezorganizowały życie zakonne i budziły niepotrzebną sensację wokół jej osoby, zaś pozostawił jej samo tylko cierpienie. Prośba Katarzyny i pozostałych sióstr została wysłuchana. Musimy zdać sobie sprawę, że choć otrzymała tak niezwykły Boży dar, który pomógł jej doskonalić się na drodze cierpienia przyjętego i ofiarowanego z miłości do Boskiego Oblubieńca, to jednak nie ten dar uczynił z Katarzyny świętą, lecz sposób, w jaki kroczyła swą codzienną krzyżową drogą. Mimo iż pełniła funkcję przełożonej, nigdy nie wzbraniała się przed wykonywaniem najniższych i najbardziej niewdzięcznych posług wobec swoich współsióstr. Żadnej z tych posług nie traktowała też jako upokarzającej czy niegodnej. Szczególnie wrażliwa była na cierpienia innych, toteż najwięcej miłości okazywała zwłaszcza chorym siostrom, które odwiedzała, nie bacząc na porę dnia czy nocy, często spędzając przy ich łóżkach długie godziny. Była również wierną towarzyszką umierających, wykorzystując jeszcze jedną otrzymaną od Boga łaskę, dzięki której, w czasie modlitwy przy konającej mogła niejako towarzyszyć jej w widzeniu aż do bram Nieba. Swoje cierpienia fizyczne i duchowe, a także akty pokutne, post i modlitwy Katarzyna często ofiarowała w intencjach nawrócenia grzeszników lub za dusze czyśćcowe. Przy tym wszystkim Katarzyna Ricci bardzo dbała o wierność zakonnej regule – sama dając najlepszy przykład w jej zachowywaniu. Funkcję przełożonej sprawowała przez kolejne 40 lat, kierując wspólnotą z wielką roztropnością i łagodnością. Przeprowadziła w tym czasie reformę życia zakonnego w duchu Hieronima Savonaroli, którego zawsze otaczała wielką czcią. Z czasem przybywało jej naśladowczyń, a niektóre z nich zostały nawet uznane przez Kościół za święte. Nie zamykała się na problemy zewnętrznego świata; z jej rad korzystali książęta, biskupi i kardynałowie. Korespondowała z trzema przyszłymi papieżami: Marcelim II, Klemensem VIII i Leonem XI, a także ze św. Filipem Nereuszem, św. Karolem Boromeuszem i św. Marią Magdaleną de Pazzi. Swych rad udzielała zarówno osobiście, jak i korespondencyjnie. Pozostawiła po sobie pisma ascetyczne, utwory poetyckie i korespondencję. Najsłynniejszym utworem jest „Kantyk o Męce Pańskiej” do dziś śpiewany w klasztorach dominikańskich, szczególnie w okresie Wielkiego Postu.

Obym Ci się podobał...

Święta Katarzyna Ricci po długiej i ciężkiej chorobie zmarła 2 lutego 1590 roku. Do grona błogosławionych zaliczył ją papież Klemens XII w 1732 roku, zaś w 1746 roku papież Benedykt XIV ogłosił ją świętą Kościoła. Jej relikwie spoczywają w klasztorze w Prato.

Chodź od czasów ziemskiego życia św. Katarzyny Ricci dzielą nas wieki, rada, której wówczas komuś udzieliła nie straciła nic na swej aktualności i może służyć zwłaszcza tym spośród nas, którym przypadła w udziale łaska towarzyszenia Chrystusowi na Jego krzyżowej drodze: „Niech Jego Majestat udzieli ci pomnożenia w Jego świętej miłości, i niech udzieli ci zrozumienia, że wszystko, co cierpisz jest Mu znane, i że On odpłaci Tobie za wszystko, jeśli będziesz znosił to z cierpliwością, jak mam nadzieję chcesz czynić; albo raczej, jak wierzę, że czynisz. Oddaj się Jemu całkowicie, a On da ci Siebie; powiedz: uczyń ze mną cokolwiek Ci się podoba, daj mi albo chorobę, albo zdrowie, obym tylko Ci się podobał. Nie chcę niczego poza pełnieniem Twojej świętej woli”.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2017-nr-02, Dajmund Danuta, Nasi Orędownicy, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024