Żyjmy nadzieją!
Ksiądz biskup senior archidiecezji częstochowskiej Antoni Długosz opowiada o doświadczeniu cierpienia, posłudze wobec osób uzależnionych oraz radości, jaką czerpie z kontaktu z dziećmi.
2017-02-09
KS. WOJCIECH BARTOSZEK: – Spotykamy się na Jasnej Górze podczas rekolekcji dla kapelanów szpitalnych, które Ksiądz Biskup prowadzi. Podczas jednej z konferencji opowiadał Ksiądz Biskup o swoim doświadczeniu choroby.
KS. BP ANTONI DŁUGOSZ: – Tak. Była to wyjątkowa dla mnie sytuacja, bo nigdy bym się nie spodziewał, że zachoruję na nowotwór. Tym bardziej, że w mojej rodzinie wcześniej nie było podobnego przypadku. Wszystko zaczęło się od silnego kaszlu i po badaniach krwi okazało się, że coś niepokojącego dzieje się w moim organizmie. Znalazłem się w szpitalu i po specjalistycznych badaniach wykryto u mnie nowotwór jelita grubego. Zostałem poddany operacji, po której nastąpił okres rekonwalescencji. Wszystko to trwało trzy miesiące. Z jednej strony sytuacja ciężkiej choroby była dla mnie zaskoczeniem, a z drugiej strony powiedziałem sobie: „nie sądź, że tylko inni chorują, ty także możesz chorować”. W tamtym czasie w szczególny sposób prosiłem Pana Boga o to, żebym umiał to wszystko przyjąć zgodnie z tym, co kiedyś deklarowałem. I tu przypomina mi się świadectwo mojego pierwszego proboszcza, ks. Kazimierza Lubasa, którego odwiedziłem w szpitalu, po amputacji jego nogi. Powiedział mi wtedy, zwracając uwagę, że my księża czasem tak bezmyślnie mówimy na temat cierpienia w swoich kazaniach, a prawdziwy egzamin z cierpienia zdajemy dopiero wówczas, gdy sami zachorujemy. I dodał: „wie ksiądz, że ja nawet nie mogę się modlić”. Wtedy pocieszając go, powiedziałem: „księże prałacie, teraz księdza modlitwą jest cierpienie. To również jest piękny kontakt z Panem Jezusem – tym ukrzyżowanym i w Ogrójcu”. Później, kiedy i mnie dotknęło cierpienie, próbowałem w oparciu o świadectwo ks. Lubasa i świadectwa wielu innych ludzi pamiętać o jednym: że najpiękniejszy wyraz miłości do Pana Boga dajemy właśnie wówczas, gdy chorujemy, bo wtedy kochamy miłością bezinteresowną. Przypomina mi się też przesłanie mojego profesora pedagogiki, ks. Józefa Rozwadowskiego, późniejszego biskupa łódzkiego, który na zajęciach w seminarium mówił nam, że każdy z nas winien jako ksiądz wiele czasu poświęcać chorym i że jeśli spotkamy chorego, który cierpi, a mimo to nie zrywa więzi z Panem Bogiem, to znaczy, że jest on człowiekiem świętym.
– Ksiądz Biskup codziennie ma kontakt z ludźmi chorymi.
– Jestem duszpasterzem ludzi specjalnej troski – narkomanów, alkoholików. Staram się być przy nich tak, jak prorok Ezechiel wśród Żydów w okresie ich niewoli. Sądzę, że taka właśnie jest także rola kapelanów szpitalnych: być prorokami Ezechielami stojącymi przy chorych. Kiedy chorzy przeżywają szczególnie trudne momenty oni powinni im mówić: „Bóg cię kocha, a znakiem Jego obecności w twoim życiu jestem teraz ja”. Choćbyśmy nawet tym chorym niewiele mogli pomóc od strony fizycznej, to obecność przy nich i modlitwa za nich jest czymś bardzo ważnym. W ogóle sądzę, że posługa wobec chorych jest jedną z najważniejszych posług w kapłaństwie. Tutaj, w archidiecezji częstochowskiej to duszpasterstwo chorych realizowane jest we wszystkich parafiach. W „Betanii” – ośrodku dla narkomanów staramy się mówić osobom uzależnionym o tym, że pragniemy razem z nimi podjąć ważne zadania związane z wychodzeniem z nałogu. Chcemy, by wiedzieli, że Pan Bóg i Kościół o nich pamiętają.
– Proszę powiedzieć coś więcej na temat „Betanii”.
– Jest to ośrodek rehabilitacyjno-readaptacyjny dla osób uzależnionych, który prowadzę od 1982 roku. Nazwa „Betania” została wybrana przez samych podopiecznych i jest nawiązaniem do ewangelicznej Betanii, w której mieszkało rodzeństwo: Marta, Maria i Łazarz. Wiemy z kart Ewangelii, że Jezus bywał częstym gościem w ich domu, że dobrze się tam czuł. Marta jest dla uzależnionych przykładem człowieka pracy, a praca jest u nas formą terapii. Maria jest z kolei przykładem człowieka modlitwy, która również odgrywa wielką rolę w przebiegu terapii. Łazarz natomiast – jak wiemy – jest tym, którego Pan Jezus przenosi ze śmierci do życia i na przykładzie Łazarza uzależnieni chcą ze śmierci narkotycznej przejść do życia w przyjaźni z Panem Bogiem.
– To droga podobna do tej realizowanej we wspólnotach Cenacolo, w których praca i modlitwa również są ważnymi elementami terapii.
– Tak. Mamy może trochę inne zasady ośrodkowe i inny rytm terapii niż wspólnoty Cenacolo, ale oczywiście nasza i ich działalność są do siebie bardzo podobne, nastawione na ten sam cel.
– Czy w przypadku leczących się narkomanów jest możliwa droga ofiarowania cierpienia w konkretnych intencjach?
– Tak. Oni dobrze wiedzą o tym, że jednym z bodźców do tego, by podjąć terapię i utrzymać abstynencję są racje religijne. Nasi podopieczni są wdzięczni przede wszystkim darczyńcom i pamiętają o nich w modlitwie. Nigdy nie zapominają o biskupie Czesławie Dominie, który ufundował przed laty dla nich dwa domy. Pamiętają także o tych, którzy proszą ich o modlitwę i duchowe wsparcie. W różnych intencjach ofiarują bardzo trudną drogę, którą jest dla nich przechodzenie ze zniewolenia narkotycznego do abstynencji. Śmiało więc mogę powiedzieć, że w ośrodku jedni drugich wspierają modlitwą i ofiarą cierpienia. Mamy kaplicę z Najświętszym Sakramentem, do której podopieczni Jezusem. Myślę, że dzieje się to zwłaszcza w trudnych momentach ich życia i życia tych, którym przyrzekli modlitewną pamięć.
– Przywołał Ksiądz Biskup postać biskupa Czesława Domina, który znany był ze swojej działalności charytatywnej.
– Tak, ksiądz biskup Czesław niósł bardzo szeroką pomoc wielu ludziom. Jako dyrektor Caritas w naszym kraju troszczył się o chorych, niepełnosprawnych i uzależnionych. Jesteśmy biskupowi Czesławowi niezmiernie wdzięczni, bo gdyby nie jego pomoc przed laty, „Betania” pewnie by dzisiaj nie istniała. Jak już wspomniałem, ufundował on dwa domy dla wspólnoty, kiedy w wyniku różnych okoliczności nasi podopieczni dosłownie wylądowali na ulicy. Poza tym zawsze o nas pamiętał i nas odwiedzał, nawet gdy był już ordynariuszem koszalińsko-kołobrzeskim.
– Dziękuję za to świadectwo dotyczące księdza biskupa Czesława. Powróćmy jeszcze do rekolekcji dla kapelanów szpitalnych. Podczas konferencji na temat sensu cierpienia opowiedział Ksiądz Biskup piękną historię życia i odchodzenia chłopca o imieniu Krzysztof. Ta historia bardzo poruszyła moje serce.
– Krzysia poznałem przez jego ciocię, nazaretankę – siostrę Marię, kiedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że będzie chory. Był bardzo uzdolniony, znał świetnie język angielski, miał wielu przyjaciół, był ministrantem i oazowiczem. Krótko przed maturą zaczął mieć jakieś dolegliwości związane z równowagą ciała. Okazało się, że ma agresywną białaczkę. Nadzieja na wyleczenie była w przeszczepie szpiku, którego dawcą miał być jego młodszy brat. Mamie chłopca udało się znaleźć miejsce w jednej z klinik w Paryżu, gdzie pojechała z nim na leczenie. Przed wyjazdem ciocia Krzysia – wspomniana już zakonnica, dała mu obrazek Pana Jezusa Miłosiernego i mówiła, by się z tym obrazkiem nie rozstawał. Ponieważ na miejscu przedłużał się termin zabiegu, Krzysiu postanowił nie marnować czasu. W ciągu miesiąca nauczył się biegle posługiwać językiem francuskim. Odwiedzał chorych, śpiewał im piosenki po francusku i angielsku. Był bardzo pogodny. Ta jego postawa była wielkim zaskoczeniem dla młodego lekarza stażysty, który nie mógł pojąć, że Krzysiu w obliczu bardzo niebezpiecznego zabiegu, który mógł nawet skończyć się śmiercią, zachowywał optymizm. Krzysiu tłumaczył temu doktorowi, że przecież nie on jeden choruje na nowotwór krwi i że mimo swojej trudnej sytuacji całkowicie zgadza się z wolą Bożą. W przypadku Krzysia paradoks polegał na tym, że przeszczep się przyjął, ale niestety posłuszeństwa odmówiła jego wątroba uszkodzona w wyniku wcześniejszej chemioterapii. Krzysiu zmarł. Mama układając go do trumny, na poduszce obok jego głowy położyła ów obrazek Jezusa Miłosiernego. Ciało Krzysia było umieszczone w podwójnej trumnie z szybą, dzięki czemu przed pogrzebem, można było oglądać jego twarz. Podczas transportu ciała, głowa chłopca przechyliła się w stronę obrazka Jezusa Miłosiernego umieszczonego na poduszce. W efekcie tego promienie wychodzące z Serca Pana Jezusa dotykały policzków chłopca. Wielu ludzi żegnających Krzysia było głęboko przekonanych, że on tym skłonem głowy chciał jeszcze powiedzieć: „Jezus, ufam Tobie. Niech się dzieje wola Boża”. Płakałem na jego pogrzebie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że również jestem chory na nowotwór. Pamiętam, że wówczas zastanawiałem się, czy w podobnej sytuacji, potrafiłbym tak mężnie jak Krzysiu przejść przez to doświadczenie. Bardzo byłem zbudowany jego wspaniałym świadectwem, tym bardziej, że miał on tylko 19 lat..
– To prawda, że dzieci i młodzież nieraz zaskakują dorosłych niezwykłą wiarą i dojrzałością w przyjmowaniu choroby i cierpienia.
– Pan Jezus, kiedy mówi: „jeśli się nie staniecie jako dzieci” (Mt 8, 13) chce nam przypomnieć o bezwzględnym zaufaniu dziecka wobec rodziców, także wobec Pana Boga. Dziecko chorujące zwykle nie buntuje się przeciwko Bogu. Czuje się bezpiecznie, kiedy są obecni przy nim rodzice, kiedy go obejmują, kiedy mu towarzyszą. To jest dla nas dorosłych wielka szkoła i wezwanie.
– Jest Ksiądz Biskup znany zarówno dzieciom, jak i osobom starszym z telewizyjnego programu „Ziarno”. Proszę na koniec o kilka słów przesłania do osób chorych i osłabionych przez wiek.
– Już kilkanaście lat uczestniczę w nagrywaniu „Ziarna”. Zależy mi na tym, aby tam – wśród dzieci – był obecny ksiądz, który będzie dla nich świadkiem Pana Jezusa. Staram się być pogodny i radosny, oczywiście czasem są momenty, kiedy przebiorą mnie za jakiegoś świętego i wtedy muszę się wczuć także w człowieka w nieco innym, poważniejszym wydaniu. Staram się przede wszystkim dawać dzieciom poczucie bezpieczeństwa podczas nagrywania poszczególnych scen, a także w rozmowach z nimi. Jestem z nimi bardzo zżyty. Często brakuje mi kolan, kiedy wszystkie jednocześnie garną się do mnie. Mówię o sobie, że jestem ich dziadkiem z długim nosem, a one się z tego bardzo cieszą. A osobom starszym pragnę powiedzieć: „Kochani, żyjmy nadzieją, ponieważ dla człowieka wierzącego nie ma sytuacji przegranej. Jeśli nawet doświadczamy choroby wobec której medycyna jest bezradna, ciągle musimy pamiętać, kierując się nadzieją, jaką daje nam Pan Jezus, że zdążamy do drugiego brzegu. Tam czeka na nas Bóg, który jest Miłością”.
– Bardzo dziękuję Księdzu Biskupowi za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►