Odszedł zasmucony
Czy jest jakieś słowo Jezusa, które także we mnie mogłoby powodować smutek – odejście od Zbawiciela bez szczęścia?
2017-02-27
I Rok czytań
Mk 10,17-27
Każda rozmowa z Jezusem powinna prowadzić człowieka do radości, optymizmu. Inaczej jest w dzisiejszej Ewangelii: bogaty człowiek chcący osiągnąć wieczne życie, kiedy słyszy, że ma sprzedać wszystko co ma odchodzi zasmucony.
Czy jest jakieś słowo Jezusa, które także we mnie mogłoby powodować smutek – odejście od Zbawiciela bez szczęścia?
Może mam w życiu "coś" co przypomina historię pewnego proboszcza z opowiadania S. Mrożka pt."Koegzystencja"...
Żył sobie gorliwy proboszcz, który cały swój czas poświęcał parafii: pracował od świtu do nocy. I oto pewnego razu wróciwszy do domu, zastał przy stole diabła w czerwonej, dżokejskiej czapeczce. Zmęczony staruszek zapytał tylko krótko i niegościnnie: – Czego?! -Właściwie to niczego, po prostu jestem. Ale nie obawiaj się. Posiedzę sobie, to wszystko.
Ksiądz zdając sobie sprawę z natury diabelskiej, obiecał sobie, że rozprawi się z szatanem zaraz potem: gdy tylko zdejmie buty… gdy zaparzy herbatę… gdy odmówi brewiarz… gdy poczyta książkę… gdy się zdrzemnie… gdy nieco odpocznie… I tak spokojny, grzeczny diabeł uśpił czujność duszpasterza, który w końcu – jako praktyk – wykonkludował: Niech sobie siedzi, mnie on nie przeszkadza, tu go mam na oku i dopóki tu jest, nie może szkodzić innym.
I tak pleban spędził pierwszą noc razem z diabłem. Dziwił się tylko potem rano, że mimo obecności diabła, spał jak zazwyczaj głęboko i bez złych snów. Kiedy opuszczał plebanię, aby udać się do swych codziennych obowiązków parafialnych, diabeł odprowadził go do drzwi spojrzeniem. Tym samym spojrzeniem przywitał go na wieczór. Był jak wierny, dobrze wychowany pies, a nie kosztował nic. Ksiądz przypomniał sobie wczorajsze postanowienie przepędzenia nieproszonego gościa, ale znowu wzięły górę praktyczne argumenty: On mi nic nie robi, ja mu nic nie robię; u mnie jest nieszkodliwy, a jak spróbuje coś robić, to mam egzorcyzmy.Ale diabeł nie próbował nic robić. I ksiądz nie pytał o nic. Po prostu nie odzywali się do siebie. Ksiądz wracał zmęczony i szedł spać, a diabeł czuwał. I tak się między nimi jakoś ułożyło.
Spokój zakłócił biskup, który przybył na wizytację. Kościół znalazł w doskonałym stanie, duszpasterstwo wzorowe. Na koniec chciał jeszcze zobaczyć plebanię. Proboszcz przeraził się, ale odmówić nie mógł. Przekonany; że teraz wybuchnie skandal i kompromitacja na całego, otworzył drzwi do swego mieszkania. A tu – ku zaskoczeniu duchownego – pokój pusty, diabeł zniknął.
Biskup rozejrzał się i już miał pochwalić skromne mieszkanie, gdy dostrzegł czerwoną czapeczkę, którą diabeł zostawił na stole. Z niemym zapytaniem przeniósł wzrok na proboszcza; bo wydało mu się to dziwne, aby taka dostojna osoba używała takiego nakrycia głowy. – To… to mój siostrzeniec… odwiedza mnie czasami skłamał proboszcz. Biskup pokiwał głową ze zrozumieniem i wyraził zadowolenie z ogólnego stanu parafii. Kiedy ksiądz został sam w mieszkaniu, diabeł wyszedł z szafy, w której się ukrył. Zbliżył się do proboszcza i z ohydnym uśmiechem triumfu, wykrzywiając paszczę, zawołał radośnie: – Wujku!
Jeśli jeszcze ją masz – wyrzuć przed środą popielcową Twoją czerwoną czapeczkę!