Droga do szczęścia
Zbawienie to cel każdej religii świata. Jest różnie pojmowane, raz jako wyzwolenie się z wszelkiego cierpienia i ograniczeń (buddyzm), innym razem jako doskonałe zjednoczenie się z wszechobecną niebiańską siłą tao (religie Chin), czy wreszcie jako powrót na Ziemię w innym wcieleniu (hinduizm). Dla nas chrześcijan zbawienie to spotkanie z Bogiem, zjednoczenie z Nim, stanie się właściwie jak On, to życie wieczne bez bólu, w doskonałej szczęśliwości, otoczone pełnią miłości.
2017-04-26
I Rok czytań
J 3,16-21
Każdy, kto wierzy chce być zbawiony i w tym celu w swoim życiu poszukuje odpowiednich metod. W różny sposób rozumiemy Boga i swoją religijność. Nawet w obrębie jednej wiary, a uściślając – wśród jednego wyznania, jakim jest katolicyzm, odnajdujemy różne pomysły na to, jak ludzie wyobrażają sobie drogę do niekończącego się szczęścia (inna sprawa, czy te poglądy są zawsze słuszne i zgodne z tym czego nauczał Bóg). Dzisiejszy fragment Ewangelii podkreśla, że zbawienie zawsze przychodzi przez Chrystusa. I tylko przez Niego. Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). To zdanie potwierdza postawioną powyżej tezę. Chrystus jest jedynym Zbawicielem świata. Ta prawda wiary z jednej strony odpowiada na mnóstwo wątpliwości, ale z drugiej strony stawia również wiele uzasadnionych pytań.
Z pewnością jest też uargumentowaniem cotygodniowej, obowiązkowej obecności na Mszy świętej oraz przykazania kościelnego mówiącego o przyjmowaniu Komunii co najmniej raz w roku. Tym wszystkim, którzy zastanawiają się po co Kościół, po co sakramenty, po co te wszystkie wymagania dotyczące obecności na liturgii w różnorakie święta, należy odpowiedzieć: by spotkać się z Jezusem. W najbardziej osobistej, namacalnej, wręcz materialnej formie. Oczywiście można spotkać się z Nim również w Słowie Bożym, czy w swojej modlitwie i wcale nie potrzeba do tego wspólnoty wierzących oraz specjalnego nabożeństwa, wystarczy przecież zacisze domu. Ale to nie będzie ta sama jakość, to tak jakby chcieć porównywać spotkanie w cztery oczy do rozmowy telefonicznej… A przecież właśnie tak bliskie spotkanie jest nam potrzebne, żeby móc dostąpić zbawienia. Jeśli ktoś spotkał w swoim życiu Boga, miał okazję poznać Chrystusa, ale świadomie Go odrzucił, albo wybrał własną wygodę ponad minimum swojej własnej inicjatywy religijnej, to może mieć problem z osiągnięciem zbawienia, a na pewno będzie ono opłacone ogromnym wysiłkiem duchowym w czyśćcu.
Zbawienie przez Chrystusa. To zagadnienie, jak już wspomnieliśmy, rodzi też pytania. Pierwszym, najbardziej podstawowym jest to, o ludzi, którzy nie mieli okazji odkryć Jezusa w swoim życiu. Czy będą potępieni? Chyba każdemu wyda się to co najmniej niesprawiedliwe… Odpowiedź na tę kwestię nurtowała od lat wielu najwybitniejszych teologów, ale także zwyczajnych, prostych ludzi, choćby tych, którzy kiedykolwiek zetknęli się z innowiercami. Szeroko na ten temat piszę Kongregacja Nauki Wiary w dokumencie apostolskim Dominum Iesus (dosł.: Jezus Pan). Jego główny autor, kard. Joseph Ratzinger, późniejszy Benedykt XVI podkreśla wartość i doniosłość prawdy wiary, o której piszemy. Także według niego nie można zbawić się inaczej jak tylko przez Chrystusa. Oczywiście wierzymy przy tym wszystkim, że Jezus może działać w życiu niechrześcijan, chociażby przez ich sumienia. Oznacza to, że ktoś wierzący inaczej, ale żyjący w zgodzie z sumieniem i będący dobrym człowiekiem również ma szansę na wieczne szczęście, pod warunkiem, że celowo nie odrzucił Jezusa, inaczej sam z siebie wybiera potępienie (J 3,20).
Wróćmy jednak na nasze katolickie podwórko. Zbawienie daje tylko Jezus, powtarzamy to jak mantrę, aby docenić tę wspaniałą możliwość bycia blisko Niego. Odkrycia jak wielkie mamy możliwości i jaką szansę na rzeczywiste szczęście, jeśli pozostajemy w przyjaźni z naszym Odkupicielem. Każdy wierzący w Chrystusa potrzebuje fascynacji Jego osobą, pełnego oddania Mu swojego życia i przede wszystkim dostrzeżenia Jego realnej obecności obok. Ciekawe ilu zagorzałych, niekiedy wręcz fanatycznych katolików rzeczywiście dostrzega to, widzi w tym swoją szansę i ilu ufa swojemu Mistrzowi? Ilu nie zabija nadmiernymi formami modlitewnymi tego co najważniejsze – cichego, spokojnego i jednocześnie stanowczego głosu w swoim wnętrzu nie pozwalającego żyć spokojnie, dopóki nie odkryje się Jego miłości…