W drodze do nieba
Do nieba nie chodzę, bo jest mi nie po drodze… To słowa jednej z popularnych w ostatnich latach piosenki. Patrząc z perspektywy chrześcijańskiej, nie są one do końca zgodne z tym, co Kościół naucza o wierze. Do nieba powołany jest każdy, kto przyjął chrzest, uzdolniony, by tam się znaleźć każdy kto przyjął bierzmowanie, a umocniony do zbawienia ten, kto łączy się z Jezusem w sakramencie Komunii Świętej. Każdy wierzący oczekuje wiecznej nagrody w niebie i pewnie od czasu do czasu zastanawia się jak tam będzie.
2017-06-07
I Rok czytań
Mk 12,18-27
Niestety polski język ma w tej kwestii duży mankament. Używa jednego słowa „niebo” na określenie zarówno tego co czeka nas po śmierci, w wypadku zasłużenia sobie na zbawienie oraz na opisanie przestrzeni widocznej z Ziemi, na której dzieją się zjawiska atmosferyczne i astronomiczne. Być może ta sytuacja ma swoje korzenie w łacinie, która również używa jednego wyrazu dla obu wspomnianych rzeczywistości (chodzi o słowo celum). Bogatszy w słowa język angielski lepiej rozróżnia pomiędzy częścią wszechświata, a stanem życia po śmierci. Pierwszy przypadek określa jako sky, drugi jako heaven. Dzięki temu każdy kto operuje językiem Szekspira, od razu czuje że niebo widoczne dla naszych oczu, na którym obserwujemy chmury, samoloty i ptaki, jest czymś zupełnie innym niż niebo, jakie czeka na nas w życiu wiecznym. Niestety w kulturach, których języki nie wyróżniają dwóch odrębnych słów we wspomnianych kwestiach, bardzo łatwo zatrzeć te pojęcia i uprościć perspektywę religijną, wprowadzając ją w świat fizyki i kosmosu. W takim wypadku można popaść w bardzo prymitywne myślenie o niebie jako miejscu znajdującym się gdzieś wysoko w przestworzach, gdzie można by dostać się za pomocą jakiegoś statku kosmicznego. Symetrycznie również piekło pojmowane jest w zbliżony sposób, jako obszar pod powierzchnią Ziemi, gdzie trafia się za karę i gdzie cierpi się męki związane z ogniem. Te uproszczenia są także wynikiem teologii średniowiecznej i tzw. Biblii pauperum (dosł. Biblii dla ubogich), która w obrazkowy sposób przedstawiała obydwa wymiary ludzkiego życia po śmierci, dla tych, którzy nie potrafili czytać, a dodatkowo nie posiadali tylu danych naukowych ile my dzisiaj.
Każdy kto chce poważnie myśleć i mówić o życiu wiecznym powinien uświadomić sobie, ze należy pozbyć się wszelkich wyobrażeń fizycznych, to znaczy związanych z przestrzenią materialną, możliwą do zbadania, zmierzenia, czy zobaczenia. Niebo to sposób istnienia dusz w jedności z Bogiem, gdzie ogarnięte niekończącą się miłością zaznają wiecznego szczęścia. Oczywiście ciało kogoś, kto umarł czeka na zmartwychwstanie, ale jak możemy przeczytać w Drugim Liście św. Pawła Apostoła do Koryntian, będzie to ciało duchowe, uwielbione, inne niż to ziemskie – doczesne. Więcej nie możemy powiedzieć na ten temat, gdyż nie mamy o tym precyzyjnych informacji, tak jakbyśmy chcieli. Ale także dzisiejszy fragment Ewangelii bardzo mocno podkreśla prawdę o odmienności świata żywych i tych, którzy przeszli do wieczności. Gdy bowiem powstaną z martwych, nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie (Mt 22,30). Chrystus podkreśla, że każdy powstały z martwych upodobni się do anioła, a więc nie będzie mowy o jakiejś fizyczności i ciele tak pojmowanym, jak my je dzisiaj rozumiemy. Być może złe wyobrażenia saduceuszów doprowadziły ich do niewiary w zmartwychwstanie i życie wieczne. Trudno było i przyjąć do wiadomości tę prawdę o Bogu. Podobnie jest dzisiaj wśród wielu chrześcijan, nauka o życiu wiecznym – niebie i piekle, o zmartwychwstaniu i potępieniu, często powoduje, że ludzie traktują religię z przymrużeniem oka. Chyba za bardzo chcemy wszystko poznać namacalnie, a zbyt mało miejsca pozostawiamy na przestrzeń wiary i zaufania. Wytężmy nasze serca i sumienia, by przyjęły prawdę o zmartwychwstaniu, inaczej staniemy się jak saduceusze: oziębli, zgryźliwi i wątpiący w podstawową rzeczywistość wiary, będącą przecież jej ostatecznym celem.