Czas odmierzany krwią i miłością
Historia kapłana i męczennika
2017-08-11
Jestem przywiązana do daty swego urodzenia. Jest mi bliska bez względu na to, ile lat mnie od niej dzieli. Ale to jedyna „niezmienna” w tej kwestii. Bo tak naprawdę czas to pojęcie względne. Inaczej odmierza go dziecko, inaczej młody, wchodzący w życie człowiek, inaczej zakochani, inaczej zapracowana kobieta usiłująca dzielić go pomiędzy obowiązki zawodowe i macierzyńskie, inaczej człowiek nieuleczalnie chory czy niepełnosprawny, inaczej ten, który przygotowuje się już do spotkania z Bogiem. Czas płynie zupełnie innym rytmem, gdy czujemy się szczęśliwi, a inaczej w obliczu jakiegoś zagrożenia lub nieszczęścia. Inaczej w czasach pokoju, a jeszcze inaczej podczas wojen. Inne są też miary czasu. Mogą nimi być zarówno szczęście jak i cierpienie, pot i łzy, bezsenne noce i samotne poranki, ból i przelana krew.
13 czerwca 1999 roku podczas Mszy świętej sprawowanej w Warszawie papież Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników II wojny światowej, którzy z rąk hitlerowców ponieśli śmierć za wiarę. Wśród tych, dla których w pewnym okresie życia czas nabrał zupełnie innego znaczenia, byli ludzie różnego pochodzenia i stanu, duchowni i świeccy, młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni. W tej grupie 108 męczenników był też ks. Aleksy Sobaszek – proboszcz wielkopolskiej parafii w Siedleminie pod Jarocinem.
Gorliwy w posłudze
Aleksy urodził się 17 lipca 1895 roku we wsi Przygodzice Wielkie w rodzinie wiejskiego urzędnika pocztowego Wawrzyna Sobaszka i Katarzyny Sobaszek z domu Szlachta. Po pewnym czasie rodzina Aleksego przeprowadziła się do Ostrowa Wielkopolskiego na ziemi kaliskiej, znajdującej się wówczas w zaborze niemieckim, gdzie podczas I wojny światowej matka Aleksego zmarła.
Aleksy pobierał naukę w męskim gimnazjum w Ostrowie, tam też w 1914 roku zdał maturę. Wiedzę teologiczną potrzebną do realizacji swojego kapłańskiego powołania Aleksy zdobywał przez kolejne lata nie tylko w seminarium duchownym, ale również na uczelniach niemieckich w Munster i Freising. Święcenia kapłańskie, które otrzymał 5 kwietnia 1919 roku w katedrze gnieźnieńskiej z rąk Prymasa Polski abp. Edmunda Dalbora, rozpoczęły okres jego kapłańskiej posługi. Jako wikary służył w Wągrowcu, Słupach, Trzemesznie czy Gnieźnie. W Trzemesznie pracował jako opiekun internatu dla chłopców, zaś w okresie posługi w Gnieźnie studiował równocześnie filozofię i pedagogikę na Uniwersytecie Poznańskim. Przez 9 lat pełnił funkcję prefekta kształcących się, przyszłych nauczycieli. W tym czasie, a także kiedy podjął obowiązki prefekta gimnazjum w Szamotułach i Rogoźnie, zyskał opinię wybitnego nauczyciela i opiekuna młodzieży. Swój szczególny talent do pracy wśród dzieci i młodzieży mógł rozwijać również wówczas, gdy w 1931 roku został proboszczem w Siedleminie pod Jarocinem. Był nie tylko doskonałym i lubianym przez wiernych duszpasterzem. Wykazał się także sporym talentem jako administrator parafii i budowniczy, gdyż przypadł mu w udziale również obowiązek dokończenia budowy kościoła i spłacenia wszelkich związanych z nią zobowiązań finansowych. Od 1933 roku ks. Aleksy pełnił również funkcję notariusza dekanalnego w Jarocinie, a od 1938 roku – wizytatora nauki religii.
II wojna światowa zastała ks. Aleksego w Siedleminie. Jej wybuch spowodował spore zamieszanie i chaos, wywołując w niektórych mieszkańcach panikę, w wyniku której postanowili oni opuścić miejsca swojego dotychczasowego zamieszkania. W ich gronie znalazł się również proboszcz – ks. Aleksy. Na szczęście jego rozłąka z parafią nie trwała długo. Po dwóch tygodniach, pełen skruchy powrócił na swój kapłański posterunek, a podczas pierwszej Mszy świętej błagał parafian o przebaczenie i zapewnił ich, że już nigdy więcej dobrowolnie ich nie opuści. Danego parafianom słowa dotrzymał nawet wtedy, gdy miał możliwość wyjazdu do swojego mieszkającego w Niemczech brata; dotrzymał mimo, że ostrzegano go o możliwości rychłego aresztowania. W ramach hitlerowskiego planu wynaradawiania Polaków w myśl zasady: „bez Boga, bez religii, bez kapłana i sakramentów”, za sprawą eksterminacji szczególnie polskiej inteligencji i duchownych, do tego aresztowania ostatecznie doszło 6 października 1941 roku. Funkcjonariusze gestapo przyszli go aresztować, kiedy sprawował nabożeństwo żałobne. Poczekali wprawdzie, aż je skończy, ale już nie pozwolili mu powrócić na probostwo. Udało mu się jedynie zobaczyć ze swoją gospodynią, której powiedział na pożegnanie: „Pan Jezus tyle cierpiał na krzyżu; musimy i my trochę pocierpieć”.
Działać przez cierpienie
Ksiądz Aleksy znalazł się w grupie księży aresztowanych także w innych parafiach, których początkowo umieszczono w Forcie VII w Poznaniu. Przewodził tam modlitwom i medytacjom. Ze stosunkowo krótkiego pobytu w tym miejscu świadkowie dobrze zapamiętali głoszone tam przez niego rekolekcje i kazania, w których wiele mówił przede wszystkim o wartości cierpienia i naśladowaniu Chrystusa w niesieniu krzyża. Słowa, a także świadcząca o ich szczerości postawa głębokiej pobożności ks. Aleksego podnosiła jego współwięźniów na duchu, stając się dla nich źródłem pociechy.
Już pod koniec miesiąca wraz z innymi kapłanami ks. Aleksy Sobaszek został przewieziony do obozu w Dachau. Otrzymał tam numer obozowy 28086. Był to jeden z najtrudniejszych okresów obozowego życia w Dachau, który nastąpił krótko po tym, jak wszyscy więzieni kapłani odmówili wpisania się na listę „etnicznych Niemców” i nie wyparli się zarówno polskości jak i godności kapłańskiej. Kapłanów ukarano za to zniesieniem wszelkich udogodnień, zakazano dostarczania im paczek, zmuszano do jeszcze cięższej pracy i odebrano przywilej korzystania z kaplicy. Ksiądz Aleksy swoim współwięźniom-kapłanom, zwłaszcza tym, którzy podupadali na duchu, przypominał, że ich obowiązkiem jest „działać przez cierpienie”.
Do końca pełen ufności
Z jego dziewięciomiesięcznego pobytu w obozowym piekle zachowały się listy. Wszystkie one są świadectwem niezwykłej ufności pokładanej w Bogu. Są również dowodem na to, że ks. Aleksemu nieustannie towarzyszyła świadomość współcierpienia z Chrystusem oraz zgoda na cierpliwe znoszenie dla Niego wszystkich cierpień doświadczanych w niewoli. W jego słowach nietrudno zauważyć także tęsknotę za śmiercią, zwłaszcza gdy pisał: „Chciałbym już być u swojej Matki”.
Listy ks. Aleksego stały się także źródłem wiedzy o sposobie traktowania więźniów; o braku odzieży, wszechobecnym głodzie, czy o szczególnym znęcaniu się nad kapłanami w Wielki Piątek. Te informacje dotyczące traktowania więźniów udało mu się przemycić w swoich listach dzięki doskonałej znajomości języka niemieckiego.
Niestety, trudy obozowego życia, nieludzkie traktowanie, praca ponad siły oraz ogólne wyniszczenie organizmu spowodowane nieopisanym głodem, szybko nadwątliły siły ks. Aleksego. Przez jednego ze współwięźniów-kapłanów, przekazał swoje błogosławieństwo dla parafian w Siedleminie i prosił, by modlili się za jego duszę, zapewniając ich jednocześnie o swojej pamięci przed Bogiem słowami: „Wszystkie udręki i tortury, jakie przyszło mi znosić w obozie, ofiaruję za swoich parafian”. W końcu ks. Aleksy podzielił los innych wycieńczonych głodem więźniów i zaraził się czerwonką, a po tygodniowym pobycie w obozowym szpitalu, mając zaledwie 47 lat, 1 sierpnia 1942 roku zmarł. Jego ciało spalono w obozowym krematorium.
Czas miłości
W I Liceum ogólnokształcącym w Ostrowie Wielkopolskim, w galerii wybitnych wykładowców i wychowanków znalazł się i portret tego mężnego kapłana, zaś w parafiach w Siedleminie oraz w Słupach zawieszono poświęcone mu tablice pamiątkowe. Ale co wydaje się najważniejsze, ks. Aleksy Sobaszek znalazł swoje miejsce w panteonie tych, o których Kościół słowami św. Jana mówi, że „opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili” (Ap 7, 14). Bo męczeństwo dowodzi prawdziwości chrześcijańskiej wiary, która może ujawnić swoje piękno nawet w tak nieludzkich czasach i miejscach, nawet podczas najokrutniejszych prześladowań. Świadectwo życia i śmierci ks. Aleksego a także pozostałych 107 męczenników z okresu II wojny światowej jest wielkim, niezniszczalnym i ponadczasowym skarbem Kościoła. Czas, który przyszło im przeżyć w hitlerowskiej kaźni nie należał do szatana i ludzi, którzy w jego służbie zaprzedali swoje człowieczeństwo. To był czas odmierzany krwią i owocujący miłością. Nasza epoka, niekiedy tak bardzo przypominająca duchową pustynię, w której rządzą przemoc, prawo odwetu i konsumpcja realizowana często kosztem najuboższych, potrzebuje świadectwa męczenników II wojny światowej, którzy uczyli wiary w najwyższe wartości, uczyli miłości nie lękającej się krzyża i zdolnej do przebaczenia nawet oprawcom, uczyli zdolności do ofiary nawet za cenę własnego życia.
Podczas uroczystości beatyfikacyjnych ks. Aleksego Sobaszka i pozostałych męczenników, św. Jan Paweł II, papież, który jak żaden inny znał serca Polaków, powiedział miedzy innymi: „Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: uwierzcie, że Bóg jest Miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie! Raduj się, Polsko z nowych błogosławionych. Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie (por. Ef 2, 7). Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu!”.
Niechaj nasz czas, niezależnie od tego jaką jego część mamy już za sobą i ile dzieli nas od Wieczności, odmierzany jest miłością Boga i człowieka. Bez względu na to, jaki krzyż przyjdzie nam dźwigać, wypełnijmy nasz czas bezwarunkową ufnością pokładaną w Bogu.
Zobacz całą zawartość numeru ►